Niekwestionowanym bohaterem mojej historii jest Opel Kadett C2 w wersji coupe z 1979 roku. Silnik 2.0 CIH camshaft in head zasilany dwoma gaźnikami Webber 40. Oryginalnie był silnik 1.2 OHV, który został zmieniony już przez poprzedniego właściciela. Skrzynia Getrag 240, tylny most ze szperą przerobiony od jakieś Alfy Romeo zamontowany na uniball. Z wizualnych rzeczy to zmienione są śnieżnobiałe kierunkowskazy z przodu, lusterka Engelmann i chromowane zderzaki od wersji C1. Auto delikatnie nawiązuje do wersji GT/E spojlerem tylnej klapy. Fotele Recaro Connolli z Opla Kadetta E/GSI. Kierownica Raid 30. Auto w przeszłci na pewno miało jakąś stłuczkę na prawym tylnym błotniku. Była to najprawdopodobniej wersja Berline, ponieważ widać na progach mocowania do spinek na listwach obrysowych. Felgi stylizowane na Smoor, opony o rozmiarze 175/50, R13. Układ wydechowy większej średnicy – 60 cali.

Wszystko zaczęło się około 2000 roku, kiedy to znajomy rodziny miał takiego Opla, właśnie w wersji coupe, która najbardziej przypadła mi do gustu ze wszystkich możliwych wersji Kadetta C. Ja jako 15 letni młodzieniec zakochałem się w tym aucie i od tamtej pory było to jedno z moich największych marzeń motoryzacyjnych, które zawsze wydawało się poza moim zasięgiem. Raz, to z racji na cenę, a dwa z racji na niedużą dostępność na rynku. I tak właśnie myślałem do roku 2021. Tego właśnie roku po około 17 latach braku kontaktu pomiędzy mną, a wspomnianym wcześniej znajomym rodziny, odnowił nam się kontakt i jakby z nieba spada mi okazja kupna od jego znajomego właśnie takiego auta! Nie zastanawiając się długo, myśląc o swoich planach biznesowych uznałem, że trudno, plany mogą poczekać, a okazja kupna wymarzonego auta może się już nie powtórzyć.

Namawiałem znajomego na dopięcie wszystkiego do końca i udało mi się kupić to cudeńko! Znajomy wspomniał coś o kupnie auta na pól, ale uznałem, że to nie jest najlepszy pomysł przy moim wymarzonym samochodzie. I na tym sprawa się zakończyła… pozornie. Auto zostało kupione i ów znajomy starał się zostać współwłaścicielem mojego klasyka, poprzez „naprawianie go”, mówienie, że takiego auta nikt inny jak on i tylko jego znajomi nie ogarnie itd. Auto stanęło na posesji znajomego, a on sam zaczął mnie strasznie irytować, traktując mnie jakbym nadal miał 15 lat, a samochód był już jego własnością.

Po kilku rozmowach, oznajmił mnie, że siedzi przy aucie, bo zbliżają się urodziny jego córki i chciałby ją przewieźć tym autem w dniu jej święta. Tak też się stało. Nie chciałem się kłócić, więc uznałem, niech pojedzie, zrobi co swoje i zabiorę auto. I tu zaczęły się schody. Auto miałem dostać w niedzielę, ale odczekałem do poniedziałku i nic. Telefonu nie odbiera, na sms-y nie odpisuje, albo robi to zdawkowo. Kilka dni później, gdy szanowny „hrabia” raczył mnie podjąć rozmową telefoniczną, okazało się, że był „dzwon”.

Mijają kolejne dni, a ja nie mogę się dowiedzieć, gdzie jest moje auto. Znajomy powiedział tylko, że wstawił do swojego znajomego mechanika, ale nie zna adresu… Możecie sobie wyobrazić jak z mega spokojnego człowieka wychodzi bestia. Obdzwaniam wszystkich znajomych, w tym brata tego znajomego, mówię, że wyszła nieciekawa sprawa i co się okazuje. Znajomy powiedział bratu, że to jego auto. Że sobie kupił… nie wierzyłem własnym uszom. Po dalszych działaniach odnajduję auto.

Okazuje się, że uszkodzony jest zderzak, maska, pas przedni, nadkole, drzwi, felgi i dystanse. Fakt, było u człowieka, który zajmował się wyciąganiem blachy. Fajny człowiek, ale niestety bardzo zajęty i niestety wyciąganie blachy trochę potrwało. Poza tym auto stało pod chmurką jak jakiś wrak i wszelkie prośby do znajomego o oddanie mi auta w stanie w jakim je użyczył, stawały na niczym. Wręcz kiedy byłem zbyt „nachalny”, bo chciałem odzyskać co swoje, to dochodziło z jego strony do wyzwisk i gróźb pod moim adresem. Kiedy straciłem jakąkolwiek nadzieję na odzyskanie naprawionego auta, postanowiłem zabrać je do siebie z warsztatu, gdzie była wyciągana blacha. Jadę i chce zabrać auto, lecz właściciel warsztatu kategorycznie zabrania mi nim jechać! Okazuje się, że sprawca kolizji zapomniał dodać, że uszkodził także tarczę hamulcową i w aucie nie ma płynu hamulcowego… pozostaje więc laweta. Ponieważ jak wiadomo świat jest bardzo mały, a ludzie się znają, podczas rozmowy ze znajomymi na temat Kadetta, okazuje się, że i oni mieli w przeszłci takie auta. Od jednego z kolegów za poręczeniem za moją osobę dostaję numer do człowieka, który ma „kilka” starych Opli.

Dzwonię do niego, mówię mu, że mam Kadetta, ale rozbitego. On tylko pyta o kolor i mówi mi od kogo go kupiłem… Otóż ów wspomniany znajomy tak się poczuł właścicielem mojego auta, że zaczął jeździć po swoich kolegach i chwalił się im moim autem. A jak je rozbił to wymyślił bajeczkę, że komuś je sprzedał i to właśnie miałem być ja. Co chwila to wychodzą nowe to fakty na jaw, a ja przecieram tylko oczy ze zdumienia. Człowiek do którego dostałem kontakt zadaje mi proste pytanie: czy chcę doprowadzić auto do stanu sprzed wypadku, czy chcę je zrobić od zera na cacy? Jak sami wiecie, zrobienia auta od zera to spory wydatek, ale skoro mam już to wymarzone auto, to musi być perfekcyjne.

Chłopak mówi mi, że dysponuje lawetą i wspólnie zabieramy moje auto na parking. Z uwagi na to, że kompletnie się na tym nie znam powierzam moje „maleństwo” w ręce tego człowieka. Niby ja podejmuję decyzję, ale na podstawie jego doświadczenia i udzielonych porad. W miedzy czasie okazuje się, że on odbiera swoje auto od blacharza i może mi odstąpić swoje miejsce w kolejce do niego! Okazja świetna, tylko trzeba oddać gołą budę, a ja rozebrać tego nie potrafię i nawet na chwilę obecną nie mam gdzie. A potem kolejny zbieg okoliczności – akurat jego kolega z uwagi na to, iż jego Kadett jest u lakiernika, ma wolny garaż i razem mogą to zrobić. I tak wszystko zaczyna się spinać czasowo. Kadett zostaje rozebrany, części dokładnie posegregowane i opisane. Część rzeczy wywożę do swojej piwnicy, a takie jak silnik i skrzynia biegów do znajomych na jedną z łódzkich strzelnic. Następnie karoseria zostaje przetransportowana do Zgierza do garażu Kuby, któremu zwolniło się jedno miejsce.

I tak Kuba udziela mi wszelkich porad, pomocy, użycza garaż, narzędzia i zaczyna się moja praca. Każdego dnia po pracy jadę do Zgierza działać przy aucie. Opalarka w dłoń i ściąganie mat wygłuszających, powłok bitumicznych i ściąganie lakieru. I tak prawie codziennie w garażu do 2.00-4.00 nad ranem. Niestety czas goni, bo blacharz nie będzie czekał, a jeszcze przed nim trzeba wypiaskować auto i zabezpieczyć podkładem.

Po alpejskich kombinacjach, wszystko udaję się dopiąć i gotowa karoseria trafia do blacharza. Po około 3 miesiącach auto jest gotowe do odbioru. Ogólnie rzecz biorąc, jak na Opla, to „buda” była całkiem zdrowa. Może dlatego, że auto było sprowadzone z Grecji. Dlatego też koszt całej blacharki zamyka się w 9 tyś. złotych. Po odbiorze z blacharki, auto ponownie trafia do garażu do Zgierza i szukamy lakiernika. Ceny i terminy zwalają z nóg! Cały czas coś. I tu po raz kolejny z pomocą przychodzi Kuba, bo sobie przypomniał o koledze, który ma warsztat i lakierników. Więc ponownie karoseria trafia na lawetę. Zawozimy ją, dogadujemy cenę, termin i na tym etapie właśnie się znajduję.

 

Wstępnie po znajomości cena ma wynieść około 12 tysięcy złotych. W między czasie, przygotowywane są dokładnie wszystkie części, rozbierane, myte, konserwowane, pakowane w pudełka i odkładane na półkę. Kupno części, które zostały uszkodzone w kolizji, tak, aby po przyjeździe od lakiernika, można zacząć składać auto. I tak np. białe kierunkowskazy rzadko spotykane udaje się kupić za 55 euro. Sporo części udaje się kupić na pewnej stronie internetowej, dotyczącej starych Opli. Resztę trzeba szukać na forach, grupach internetowych lub wśród innych użytkowników starych Opli.

Jeśli chodzi o dostępność części, to sporo pasuje z innych starych Opli. Ale np. taka przednia szyba do wersji coupe jest krótsza od normalnej o 3 cm i jest bardzo trudno dostępna. Dzięki temu autu, a może dzięki tej nieszczęśliwej historii z nim związanej, poznałem wielu fajnych ludzi i po raz kolejny przekonałem się na kogo można liczyć w trudnych sytuacjach. Daję słowo, że po ukończeniu prac wyślę zdjęcia do redakcji KlassikAuto.pl, a co jakiś czas będzie można ujrzeć mojego „Kermita” na łódzkich drogach.

Jeśli chodzi o wybór pomiędzy remontem, a kupnem auta po renowacji, to mając grubszy portfel, kupiłbym auto po renowacji. Czas, umiejętności, znajomości, dopinanie wszystkiego razem jest dość trudne. Ale kupując auto do remontu, można rozłożyć koszt naprawy w czasie. I ma się pewność, co i jak zostało wykonane.

Pozdrawiam Sympatyków KlassikAuto.pl
Maciek Owczarczyk