Nabycie Reni. :)
Moja historia z Renault R4 zaczęła się dawno temu. W okolicach 1995 roku, podczas końca wojny w byłej Jugosławii bywałem w tamtych terenach. Stare auta, a głównie Garbus oraz Renault 4 podbiły moje serce. Jeździło tam tego wiele, w różnym stanie. Niektóre egzemplarze oprócz braku tablic rejestracyjnych rozróżniały się np. wyglądem (niepełna karoseria, 3-4ro śladowce po przeszczepie części jezdnych z innych aut oraz inne wymyślne wynalazki). Od tamtej pory zawsze marzył mi się stary samochód. Myślałem, że będzie to Garbus.

Renault R4 był dobrze sprzedającym się modelem w wielu krajach. Sprzedano w sumie ponad 8 mln sztuk uzyskując dzięki temu 3 miejsce w ilości sprzedanych egzemplarzy. Markę Renault wybieram najczęściej przy zakupach aut do codziennego użytku. W roku 2013 podczas kolejnej wyprawy na Bałkany po raz kolejny odwiedziliśmy po drodze Mostar. Na obrzeżach miasta, w zacienionym miejscu pod drzewem stała ona… moja Renia! Od razu wpadła mi w oko. Zakochałem się. Stała z kartką 800 KM (waluta Kuna Mark) w przeliczeniu 400 euro. Kręcąc się przy niej zaczepił mnie jej właściciel, przesympatyczny mieszkaniec Mostaru zapraszając do siebie na kawę i poczęstunek. Zachwalał auto pod względem niezawodności, zaprezentował prace jakie zrobił podczas użytkowania, a był pierwszym właścicielem od nowości.

Silnik po remoncie, podłoga ładna, zabezpieczona, tapicerki i środek bardzo zadbany, ale tył auta spawany, bo 1/3 długości auta pochodzi z drugiej renówki… że jak? Tak dokładnie. Byłem tak nią zachwycony, że umknął mi powód tego składania… a połączenie wygląda na fabryczną robotę. Prawdopodobna historia jest taka, że samochód mógł zostać zniszczony podczas wojny domowej w Jugosławii, co jest naprawdę bardzo realne, gdyż Mostar był mocno zniszczony. Wiele aut i budynków ucierpiało, ale nie można również wykluczyć wypadku, choć ta wersja wydaje się mniej prawdopodobna bo w trakcie prac blacharskich wyskoczyły dziury na drzwiach, które nie były zwykłym przegniłym miejscem, a śladami po kulach karabinu…

Właściciel uratował auto i po naprawie cieszył się nim jeszcze przez kilka lat użytkując je na co dzień! Pewnego dnia kupił jednak Jeep’a i Renię odstawił pod drzewo. Sporadycznie użytkował ją jego syn. Przedstawiłem właścicielowi, że jestem z Polski, że u nas takie auto to klasyk i chętnie bym ją wziął do kraju, choć to daleka droga: 1300 km oraz dużo papierkowej zabawy, bo Bośnia i Hercegowina jest poza Unią Europejską. Ponadto problemem była gotówka, bo owszem była, ale na poczet wakacji, a nie zakupu auta, którego w ogóle nie było w planie. Do rozmów przyłączyła się cała Rodzina, częstując arbuzem, ciastem i napojami. Było bardzo gościnnie i sympatycznie, naprawdę wspaniali ludzie!

W trakcie rozmów padła cena… 100 euro. Godząc się na taką cenę nie było chwili zawahania… serce zaczęło mi mocniej bić… namawiałem żonę do zakupu… bardzo chciałem ją mieć. Jej komentarz: po co Ci to, nie teraz, innym razem, mamy wakacje na głowie. Na do widzenia wymieniliśmy się telefonami z właścicielem i pojechaliśmy do Czarnogóry na nasz wypoczynek. Urlop wspaniały, morze, krajobraz po prostu bajka… ale myśli miałem gdzie indziej…. moja Renia… która czeka na mnie. Powiedziałem żonie, że chcę ją kupić, że to będzie oryginalna pamiątka z wakacji, że to okazja, nie odpuszczę, choć auto po przejściach, z maską do wyklepania oraz do dopieszczenia. Po kilku dniach błagania … moja Madzia zgodziła się na taką nietypową pamiątkę.

Tego urlopu zamiast muszelek i innych niepotrzebnych rzeczy ze straganu kupiliśmy auto. Był to czerwiec 2013 roku, a że tylko ja mam prawo-jazdy to w drodze powrotnej odbiliśmy na Mostar, podpisaliśmy odpowiednie dokumenty przy pomocy notariusza (tak się to tam załatwia) i pojechaliśmy do domu zostawiając kochaną już Naszą Renię w Bośni. W sierpniu tego samego roku wybraliśmy się na 4 dniowe wakacje lawetą, aby pojechać po samochód. Stała, czekała na nas. W międzyczasie notariusz załatwił za nas wszelkie formalności w Urzędach, dowód rejestracyjny wyjazdowy itp. Został nam tylko Urząd Celny, który należy zrobić przed wyjazdem, bo po formalnościach auto musi opuścić kraj do 48h. Wszyscy nam pomagali, nawet urzędnicy którzy się śmiali z nas że takie coś (byle co dla nich, bez wartości) kupiłem i chcę wywieźć do Polski. Nie chciało mi się tłumaczyć, że dla nas to auta z Duszą, które będą cieszyć jeszcze przez lata i będą zyskiwać na wartości, a nie tak jak u nich tylko w polach pracować. Bez większych komplikacji udało się opuścić Bośnię i Hercegowinę.

Największy problem mieliśmy na granicy Chorwackiej, gdzie jako nowi członkowie w Unii Europejskiej mieli pierwszy samochód (akurat trafiło na nas), który muszą wprowadzić na teren Unii Europejskiej. Trwało to troszkę, bo spędziliśmy tam kilka godzin. Jednakże ludzie bezproblemowi i chętni do pracy, przepraszali za opóźnienia spowodowane nieznajomością nowego systemu. Na nas się uczyli. Im bliżej Polski tym auto wzbudzało większe zainteresowanie, pod wrażeniem byłem gdy przejeżdżaliśmy przez granicę węgierską, na której celnicy gratulowali, uśmiechali się i bez problemu przepuszczali przez bramki. W kraju zaczęło się od Urzędu Celnego, w którym również pozytywnie wszystko przeszło, przemili i pomocni celnicy, którzy z niedowierzaniem oglądali „cacko” przywiezione z tak daleka. Jak to w Polsce musiał wyjść problem… nasi celnicy pierwszy raz mieli towar z Bośni i Hercegowiny, a w ich bazie nie było Bośniackiej waluty, która widniała na umowie. Był to ich problem. Pozytywnie to przyjęli na klatę i odpowiednio się tym zajęli. Oclenie samochodu trwało 6h. Później tłumaczenie dokumentów co też nie było łatwe i rejestracja w urzędzie komunikacji.

Auto od samego początku wzbudza ogromne zainteresowanie, na dodatek kilka tygodni później okazało się, że Papież Franciszek dostał taką samą 4kę w prezencie, co dodatkowo podbiło jej popularność. Od sprowadzenia czasem nazywają mnie Louis de Funes…, żandarm a na autko mówią ładna Cytryna itp… choć to Renault …. model 4 i z Citroenem 2CV ma niewiele wspólnego poza podobnym zawieszeniem na drążkach skrętnych.

Po sprowadzeniu od razu wziąłem się za drobne prace. Wymiana oleju, filtrów, tulei drążków, hamulców itp… a później do remontu blacharki no i nowego lakieru. Przy zakupie Renia bardzo ładnie się prezentowała, choć była pomalowana farbą olejną do grzejników, na kolor przypominający oryginał. W trakcie prac szlifierskich wyskoczyło parę miejsc do napraw… między innym ślady niczym po kulach. Blacharz wstawił reperaturki, wyklepał maskę, naprawił drzwi i zabezpieczył wszystko aby nie gniło. Podłoga jako jedyna obeszła się bez ingerencji, była doskonała, a to dzięki temu, że auto nie widziało nigdy śniegu. Po pięciu miesiącach od prac blacharskich Renault trafiło na lakiernię. Przygotowanie do malowania oraz samo malowanie trwało 8 tygodni. Efekt końcowy zabiera dech w piersiach. Renia nie jest doskonała, jest to składak, ma wiele szpar na głębokość palca i niedopasowanych elementów, ale jest moja, nie trafiła na złom, jeździ!

Ponadto te auta wyjeżdżając z fabryki nie były doskonałe… od samego początku gniły, były niedopracowane itp. Autko poprawia humor przechodniom, nawet w deszczowy i ponury dzień. Podczas jazdy sam odbieram dużo pozytywnej energii, ładuję swoje akumulatory. Kierowcy i piesi kiwają mi po drodze, ustępują miejsca, gratulują, jest po prostu cudnie. Cieszy mnie to bardzo. Dzięki 4ce poznałem wspaniałych ludzi, którzy również mają te urokliwe samochodziki. Małą grupką tworzymy mały Klub, wymieniamy się doświadczeniami, spotykamy na zlotach itp. Samochodem, który od samego początku nie był doskonały, nie mogą jeździć normalni ludzie… tylko ludzie pozytywnie zakręceni, normalni inaczej.

Renię kocham, należy już do Rodziny. Moja żona również pokochała naszą 4kę. Chętnie wybiera się na przejażdżki i na zloty. Od sprowadzenia Renią zrobiłem ok. 4000 km w 2 lata. Autko nie należy do wygodnych, cichych, przestronnych. Skrzynia biegów wygląda jak pogrzebacz, szałowa prędkość to 80 km/h, a po przejechaniu zaledwie kilku km już się przesiąka zapachami spalin. Ale kto ma takie autko to zrozumie. W trakcie prac remontowych poświęcona była inna 4ka na poczet części, z których nie tylko ja skorzystałem. Specjalne podziękowania dla Mirka z Klubu R4 Poland. Z czystym sumieniem można przyznać, że Renia jest w 100% oryginalna… poza lakierem, który został wybrany pod oryginał. Obecnie 4ka zyskała na wartości… nie chodzi tutaj o wartość finansową, choć takie egzemplarze kosztują już kilka tysięcy… chodzi tu o wartość sentymentalną.

Jest to największa i najbardziej oryginalna pamiątka z wakacji jaką przywiozłem, było to wyzwanie, które się zakończyło sukcesem! Ciszę się z niej ogromnie i nie żałuję żadnej zł i czasu jakich jej poświęcam. Jest to typ auta, który co chwile potrzebuje pieszczot, dokręcenia śrubki, wymiany czegoś tam, ale to cieszy. Renia jest odskocznią od szarego życia, od problemów i nudy. Kto ma stare auto i je kocha, wie o czym mówię. W kraju jest wiele takich dusz, cieszy mnie to że rynek starej motoryzacji rozbudowuje się u nas i co chwile przybywa nowych modeli. Coraz więcej mamy zlotów i klubów różnych marek / modeli. Mamy różnorodność w kraju, a nas 4kowiczów nie ma dużo, bo jest kilkunastu… ale jesteśmy!

Nie pozwolimy zapomnieć o modelu 4 i zachęcamy każdego potencjalnego, nowego nabywcę starszego auta do zakupu właśnie tego modelu. Te auto jest tak dziwne… że warto je po prostu mieć. W Klubie sobie pomagamy sobie wzajemnie, a nowemu nabywcy chętnie doradzimy. Auta warto sprowadzić z Bałkanów lub Francji, do zdobycia są również na Słowenii i Węgrzech. W kraju ciężko znaleźć zadbany egzemplarz, chyba że już przez kogoś zrobiony, ale wtedy ceny zaczynają się od 12 000 zł. Handlarze przywożą nie wiadomo jaki stan, szybko odpicowują i sprzedają za duże pieniądze. Zachęcam do zakupu, zapraszam do Rodziny 4ek!

Moja Renia nie jest aż taka stara, ale o żółte tablice może się starać, jest to wyjątkowy egzemplarz… pewnie pewnego dnia tym się zajmę. Silnik 1100, model auta 1128 z rocznika 1988. Jest Klasykiem, moim Klasykiem i to jest najważniejsze. Ciekawostką też jest to, że auto jest leciutkie, więc przy dobrej kombinacji, gdybyśmy dobrze dobrali auto oraz lawetę, to możemy ją wieźć na dalekie zloty mając kategorię B. Jednakże klimatycznie i to z naciskiem warto pobujać się 4ką! Spróbujcie. To jest choroba, ale całkiem zdrowa! …

Pozdrawiam Społeczność KlassikAuto.pl
Adam Miś