Mały, choć wielkim duchem – Ranking 10 małych klasyków

Austin Mini – poza wszechobecnym i pozytywnym odbiorem na rynku motoryzacyjnym niezapomnianych lat 60-tych, Mini jest też ikoną brytyjskiej popkultury. Poza samym Rowanem Atkinsonem i jego „bezpiecznym” egzemplarzem z końca lat 70-tych, Mini jeździli także Królowa Brytyjska – Elżbieta II, Enzo Ferrari oraz członkowie zespołu The Beatles. Alec Issigonis (twórca równie niezapomnianego Morrisa Minora) projektując Mini na kawiarnianej serwetce nie przypuszczał, że stworzy bestseller, którego wizerunek odbije się także na szarym ekranie. Debiut filmowy przypadł na 1969 rok. Wtedy trzy małe Mini zapanowały nad ulicami włoskiego Turynu w znakomitym filmie „Włoska robota”. Bez wątpienia każdy pasjonat (nawet współczesnej) motoryzacji powinien chociaż raz w życiu przejechać się Miniakiem – naprawdę prowadzi się jak gokart!

Renault 4CV – Francuska odpowiedź na ówczesne małolitrażowe samochody (w tym także na „wielkiego” konkurenta z Wolfsburga – Garbusa). Jego nazwę wymyślili sami pracownicy z dawnej fabryki, mieszącej się w dzisiejszym Boulogne-Billancourt. Główną zaletą zaokrąglonego Renaulta było czterodrzwiowe nadwozie i bagażnik przedni (mimo symbolicznych rozmiarów był dużym atutem auta). Tuż po wersji z miękkim dachem, przepiękną a zarazem odważną odmianą była seria aut plażowych „Jolly”, zaprojektowanych przez Ghię. Renault 4CV był nieco mniejszą alternatywą dla modelu Dauphine – poniekąd samochodu rodzinnego. Podobnie jak Fiaty 126p na naszych drogach, tak i 4CV podróżowało się zapakowanym po dach. W wielu krajach świata produkowano ten model na licencji. Nawet pod japońską marką Hino-Motors.

Fiat 600 – wielu twierdzi, że to Fiat 500 zapoczątkował włoską modę na małe samochody. Jednak dwa lata przed jego premierą, w 1955 roku na salony wjechało pierwsze Seicento. Niezwykle popularny wóz po roku wzbogacił się o wersję małego minivana – Fiata 600 Multiplę. W Jugosławii produkowany na włoskiej licencji jako Zastava 750, natomiast w Hiszpanii zawitał pod nazwą Seat 600. Współczesna wersja kultowego modelu powróciła w 1998 roku na rynek. Produkowano ją do 2010 roku (końcowe modele wróciły do oznaczenia sprzed lat – 600), powstało także wiele limitowanych edycji. Przed debiutem Fiata 126p był to także dość popularny wóz w Polsce, nawet w najwcześniejszej wersji z wystającymi kierunkowskazami.

Volkswagen Garbus – bezpretensjonalnie to ikona lat 60-tych, której wyjątkowy kult i atmosfera trwa po dziś dzień. Pierwsze egzemplarze ujrzały światło dzienne już w 1938 roku. Oficjalnie produkowany od 1945 roku do początku ery millenium, czyli 2003 roku już w meksykańskiej fabryce mieszczącej się w Puebla. Garbata sylwetka rozkochała w sobie ponad 21 milionów ludzi i do dziś możemy ją spotkać nawet w najmniejszych zakątkach świata. W wielu przypadkach miłość do tego wozu jest bezgraniczna, czego przykładem są też nietypowe „Bug Ranch” („Ranczo Garbusów”). Potoczna nazwa nie wzięła się tylko od wyglądu auta, aczkolwiek dźwięk samego boksera umieszczonego z tyłu przypominał nieco „cykanie świerszcza”. Volkswagen Garbus był bohaterem wielu filmów. Jego karierę zapoczątkował jednak film „The Love Bug” („Kochany Chrabąszcz”).

Citroen 2CV – z początku auto przeznaczone dla rolnictwa stało się codziennym i modnym widokiem na drogach całej Francji. Jeżdżono nim zarówno do teatru jak i na plażę słonecznego Saint-Tropez. Cienka blacha zastosowana do budowy „kaczki” była jednym z czynników niskiej ceny pojazdu i nieco zabawkowego, blaszanego wyglądu. Dla wielu Francuzów był to pierwszy środek transportu, który bez wyjątku – posiadał zwijany dach! Ważącego 585 kilogramów Citroena w późniejszych wersjach napędzała bardzo prosta, 35-konna jednostka (prototyp posiadał 8-konny silnik!). W jednym z prospektów ostatnich wersji 2CV wspomniano, iż „jedyne co można zmodernizować w tak kultowym wozie to odcień lakieru”.

Subaru 360 – zwany pierwszym „kei-carem” w historii. W tym modelu nie liczyły się wysokie osiągi (pojemność silnika wynosi ok. 360 cm3), lecz praktyczność w każdym zakątku ogromnego już wtedy Tokio. Był to pierwszy seryjny wóz koncernu Subaru. Uroda samochodu pokroju polskiej Meduzy przypadła do gustu tamtejszej klienteli, że nie przeszkadzała im nawet regularna czynność wykonywana przez posiadaczy dwusuwów – w postaci sporządzania mieszanki oleju z benzyną. Podobnie jak w przypadku Fiata 600, Subaru wprowadziło wersję mikrobusa, a także zaskoczyło wielu wizją własnego, małego pick-up’a. Interesującym „smaczkiem” jest fakt, iż młodsze pokolenie kojarzy 360-tkę z serii gier „Gran Turismo”, które dostępne były na konsole Playstation.

Nash Metropolian – pastelowy kabriolet produkowano w angielskim Birmingham (później pod szyldem amerykańskiego koncernu American Motors Company). Jego wygląd przypominał nieco pojazd z komiksu. „Najmocniejszy” silnik o pojemności 1.2 litra oraz 3-biegowa manualna skrzynia biegów nie czyniły z auta demona prędkości, ale w pełni oddawały frajdę z jazdy w latach 50-tych. Kabriolet rzucał się w oczy na tle ogromnych limuzyn i „wood’y wagonów”. Sprzedawano go także jako Hudson Metropolian. Dzisiaj jest to pewnego rodzaju maskotka rozmaitych kolekcji samochodów na świecie. I do tego jaka rzadka!

Honda N360/N600 – Poprzedniczka kultowego Civica zadebiutowała w 1967 roku. W Japonii były to złote czasy mikrosamochodów, takich jak chociażby Honda Z. Postura opisywanej Hondy (przypominająca nieco Innocenti Mini 120) była bardzo modna w tym okresie. Umieszczenie tylnych świateł równolegle do dolnej linii tylnej szyby było bardzo charakterystycznym zabiegiem dla tych aut. Samochód napędzał czterocylindrowy silnik o mocy 31 KM. Co ciekawe, na tabliczkach znamionowych tego pojazdu stosowano prefiks „N”, aby dzięki temu zabiegowi rozróżnić wóz od motocykla (w kwestii rejestracji). W 1970 roku nastąpił mały lifting, a w 1973 roku pojawiła się zmodernizowana i powiększona wersja z oznaczeniem N600. Taki samochód miał też swój polski wątek, bowiem pod ręką Państwa Jasińskich „śmigał” na rozmaitych rajdach w okresie PRL-u.

Peel P50 – pojazd z wyspy Man, który stanowczo jest najmniejszym samochodem z naszego zestawienia. Jest nawet mniejszy od swojego „brata” – Peel’a Trident’a, który już na fotografii przypomina dziecięcą zabawkę. Jego wymiary wynoszą 132 cm wysokości, 134 cm długości oraz 99 cm szerokości. Trzy biegi w przód oraz brak wstecznego nie były może idealnym rozwiązaniem. W sytuacji korku drogowego kierowca mógł szybko opuścić samochód i pociągnąć go za sobą przy pomocy tylnego uchwytu. Dzisiaj jego produkcja została wznowiona. W kwestii konstrukcji nic nie zostało zmienione, poza ceną, która wynosi aktualnie ok. 36 tysięcy złotych (P50 można też kupić w wersji do samodzielnego złożenia). „Mikro-Peel” do dzisiaj samochód figuruje w Księdze Rekordów Guinnessa jako najmniejszy, jednoosobowy samochód świata dopuszczony do ruchu drogowego.

Mikrus MR 300 – Polski mikrosamochód, którego każdy wspomina z uśmiechem :) Powstało go ponad 1700 sztuk. Mimo trzech lat produkcji, częstego braku części zamiennych oraz prawie 15-konnego silnika, samochodzik przeżywa dzisiaj swoją drugą młodość. Swój wygląd zaczerpnął w pewnym stopniu ze słynnego Goggomobila, a jednoramienna kierownica była niczym ze zjawiskowego Citroena DS. Ciekawostką są małe wymiary opon, które wg. Opowieści posiadaczy tych aut – „zastępowano kołami od taczki”. Do dzisiaj mielecki Mikrus podbija serca fanatyków małych aut za granicą. Kto wie, może kiedyś odnajdzie się prototypowa wersja kabriolet?

A jakie są Wasze typy? Zapraszamy do komentowania.

Autorzy powyższych zdjęć: archiwum autora, strona „Citroen 2CV czyli nasza kaczka”, Tamara Wollmann, Nash Metropolian Register of New Zealand, MPH Specialties , Bartosz Ślusarek, Peel Engineering