W Nowym Sączu w dniach 02.-03. sierpnia 2014 roku już po raz szósty odbył się Zlot „Retro”, czyli klasyczne samochody zajechały na rynek Miasteczka Galicyjskiego, które jako skansen istnieje w tym mieście.
Na kocich łbach, obok studni i świętego, a pomiędzy ratuszem i karczmą stanęło ponad pięćdziesiąt aut. Co charakterystyczne, to kiedyś przyjeżdżały tutaj też auta w stanie zachowanym, który po tych czterdziestu, czy pięćdziesięciu latach oznaczał na ogół kiepski stan wizualny. Obecnie wszystkie auta są po restauracji, która coraz częściej nie kończy się tylko na nowym lakierze, ale i ich stan techniczny jest perfekcyjny.
Najmniejszym autem było BMW Isetta z motocyklowym, jednocylindrowym silniczkiem o pojemności 250 ccm. Największe były auta amerykańskie, obowiązkowo z ogonami i błyszczące od chromu. W tych autach królowały silniki V8 o pojemnościach prawie z ciężarówek. Najstarszym był Willys Whipet z 1926 roku.
Niewiele młodszym był Ford A z 1931 roku. Najmłodsze były z końca lat osiemdziesiątych. Głównie była reprezentowana motoryzacja europejska, ale nie zabrakło aut amerykańskich czy japońskich. Tak jak Mitsubishi Celeste zachwycał to Toyota Celica wywoływała dokładnie odwrotne uczucia. Nie ratował jej nawet tylny napęd. W grupie pojazdów produkowanych w PRL-u wyróżniał się Fiat 125p Jamnik, który został specjalnie przygotowany na wizyty papieża Jana Pawła II.
Była taka perełka jak Saab Sonet III. Dlaczego perełka? Bo wszystkie egzemplarze tego szwedzkiego plastikowego auta były wyeksportowane do Stanów Zjednoczonych. Teraz trzeba go przywieźć z powrotem na Stary Kontynent. Pogoda była piękna, wręcz upalna, więc wszyscy właściciele kabrioletów mogli rozkoszować się jazdą z wiatrem we włosach.
Trochę jazdy było, bo w programie były odwiedziny u pszczelarza w Stróżach. Kilkanaście hektarów, kilkaset uli, firma dystrybucji miodu z laboratorium na europejskim poziomie i muzeum pszczelarstwa. Firma rodzinna, której głowa rodu z niezwykłą pasją opowiadał o świecie owadów, które nie tylko żądlą, ale głównie produkują miód i cały szereg innych specjałów, potrzebnych dla zdrowia i urody.
W magazynie zobaczyliśmy beczki wypisz wymaluj jak w jakiejś hurtowni olejów. We wszystkich był miód, to jest skala tej firmy, w której nie wolno narzekać – od razu na wejściu była taka tabliczka. Dociekliwi znaleźli nawet miód pitny – taki zakres produkcji jest w Stróżach. Po powrocie można było poświęcić się luźnym rozmowom, które najczęściej dotyczyły świata aut klasycznych. To, co wyróżnia ten Zlot to atmosfera niespiesznego pikniku, gdzie gonitwa współczesnego świata zostaje za bramą Miasteczka Galicyjskiego, a uczestnicy mogą posmakować niespiesznego życia małopolskiej prowincji.
I to w dobrym znaczeniu. Przy okazji można było pozwiedzać wystawę modeli samochodów rajdowych, odwiedzić stare sklepy, czy pracownie, odtworzone na wzór tych, które kiedyś były w każdym rynku. Na kramach można było kupić pamiątki, rękodzieła i specjały lokalnej kuchni.
Nawet można było zobaczyć Młodą Parę jak na Harleyach przyjechała na przyjęcie. Można było też sprawdzić się w konkursach w których głównymi nagrodami były pięknie przygotowane wałki rozrządu. Na drugi dzień można było pospacerować po skansenie wsi małopolskiej rozkoszując się chłodem, który długo trzymał się w gęstym lesie. Po obiedzie, w asyście Policji, kolumną objechaliśmy osiedla Nowego Sącza, by w końcu wylądować na Rynku, pod pięknym Ratuszem.
Tam były znowu tłumy oglądających. Rozdano jeszcze puchary, nagrody i dyplomy i można było wracać do domu, z życzeniem aby w przyszłym roku znowu spotkać się z tą atmosferą minionego czasu.