Pierwszy Moskwicz 400- 420 wyjechał z fabryki MZMA 4 grudnia 1946 roku. Po wojnie przejęto część niemieckich inżynierów aby stworzyć pierwszy w całym powojennym ZSSR samochód przeznaczony do zwykłych indywidualnych klientów.


Moskwicz produkowany był w czterech wersjach nadwoziowych. Pierwsza najpopularniejsza – sedan, produkowana od grudnia 1946 do 1954 w ilości ok. 216 606 sztuk. Druga to kabriolet – bardzo rzadko spotykany dzisiaj model. Na całym świecie jeździ tylko ok. 15 szt. choć wszystkich egzemplarzy tej wersji wyprodukowano 17 742 sztuki. Zostało ich tak mało, ponieważ był mniej wytrzymałe w porównaniu z wersją z metalowym dachem i szybciej rdzewiały. Niektórzy właściciele wersji kabriolet dorabiali własnoręcznie wykonane dachy z metalu, co było możliwe dzięki stałym ramom okiennym i pałąkami między ramami okien, na których to rozciągany był brezentowy dach.

Trzecią wersją nadwozia był furgon – posiadał trzydrzwiowe stalowo-drewniane nadwozie. Powstała jeszcze wersja kombi, która była prototypowa i nigdy nie weszła do seryjnej produkcji.

Moskwicze 400 były wyposażone w silniki dolnozaworowe M-400 o pojemności 1074 cm3 i maksymalnej mocy 23 KM przy 3600 obr./min, co pozwalało rozpędzić samochód do 90 km/h, przy spalaniu na poziomie 9 litrów na 100 km. Silnik przechodził szereg ulepszeń w ciągu całej produkcji, jego moc została podniesiona do 26 KM, aby w końcu zastąpić go silnikiem pochodzącym z Moskwicza 402. Skrzynia biegów do 1951 roku znajdowała się na górnej pokrywie skrzyni biegów, a później została przeniesiona do kolumny kierowniczej. Sama skrzynia była trzybiegowa, niesynchronizowana. 
Dopiero wraz z podniesieniem mocy silnika, model 401 otrzymał nową przekładnię z synchronizacją drugiego i trzeciego biegu.

Samochód posiada bardzo sprawne zawieszenie typu Dubonnet, nazwane tak na cześć francuskiego wynalazcy. Niska masa nieresorowana miała wpływ na dużą stabilność pojazdu i wygodne pokonywanie drogowych nierówności. Samochód miał kilka ciekawych rozwiązań technicznych. Nie było ogrzewania wewnątrz kabiny, co w warunkach radzieckich było bardzo uciążliwe. Jeszcze bardziej uciążliwy był napęd wycieraczek przedniej szyby. Wycieraczki były napędzane wałkiem silnika, co na pierwszy rzut oka może okazać się dość racjonalnym rozwiązaniem, jednak przy dużych opadach deszczu lub śniegu i śliskiej nawierzchni kierowca musiał zwalniać, przez co zbyt małe obroty silnika powodowały powolną pracę wycieraczek i dlatego widoczność była mocno ograniczona, a to często skłaniało kierowcę do zatrzymania się.

Moskwicze 400-420 były produkowane do 1954 roku, a następnie zostały zastąpione przez Moskwicza 401-420, a w 1956 cała rodzina modelu „400” ustąpiła miejsca nowej konstrukcji Moskwicza 402.

Na szczęście choć od zakończenia produkcji Moskwicza 400 mija ponad 55 lat wciąż jeszcze można spotkać je w garażach pasjonatów samochodów zabytkowych, takich jak Pan Robert Morawiec, który miłcią do starych samochodów zaraził się od swojego przyjaciela Zbyszka, którego odrestaurowane i unowocześnione Syreny są sławne na całą Polskę. Myśl o zakupie oldtimera dojrzewała w głowie od dobrych kilku lat, ale ostateczna decyzja o zakupie Moskwicza 400 padła po rajdzie Krakowskim 2010 r., gdzie pan Robert miał zaszczyt być pilotem Fiata X1/9.

Zapadła decyzja o wyjeździe do Łańcuta po częściowo odrestaurowany samochód, którym można było wracać do domu na kołach, nie zważając na fakt, iż była to zima a temperatura owego dnia wynosiła -17 stopni C. Nafaszerowany narzędziami, cewkami oraz świecami trasa 200 kilometrów zajęła osiem godzin, wliczając w to kilka przystanków na stacji benzynowej na tankowanie oraz zdrapywanie szronu z szyb wewnątrz samochodu. Brak jakiegokolwiek ogrzewania dał dogłębnie odczuć panującą wokół zimę.

Odnowa wnętrza auta zajęła właścicielowi całą zimę. Kompletowanie i poszukiwanie brakujących elementów okazało się dosyć trudne, ale wykonalne. Cała tapicerka została zrobiona z kremowej skóry, wszystko na wzór oryginalnej. Po dokonaniu kilku napraw lakierniczych i skończeniu wnętrza samochodzik prezentował się cudownie. W słoneczne niedziele Moskwicza można spotkać pod cukiernią w podkrakowskich Krzeszowicach, gdzie właściciel razem z żoną często spotyka się przy kawie z innymi fanatykami zabytkowych pojazdów. Oprócz tego, Pan Robert bywa na zlotach organizowanych przez Koło Pojazdów Zabytkowych Automobilklubu Krakowskiego, jednak na dzień przed najważniejszą imprezą, Rajdem Krakowskim 2011 Moskwicz wydmuchał uszczelkę pod głowicą, co uniemożliwiło start w imprezie.

Na szczęście nie dając za wygraną, Pan Robert wystartował w rajdzie pożyczonym od kolegi Fiatem X1/9. Gdy emocje po rajdzie opadły, przyszedł czas na remont silnika. Remont trwał kilka tygodni a Moskwicz dostał wyremontowane serce, za co odpłacił bezawaryjnością do dnia dzisiejszego. Jak wynika z opowiadań właściciela, samochodzik pod względem technicznym, jak na swoje lata, sprawuje się rewelacyjnie. Oczywiście bywają drobne naprawy, ale z większością można się uporać samemu, wymieniając świecę, cewkę czy regulując gaźnik. Konstrukcja Moskwicza jest dosyć łatwa, mimo iż jest to coraz mniej spotykany silnik dolnozaworowy. Pan Robert auto naprawia w dużej mierze sam, dopytując niekiedy kolegów z branży oldtimerów. Części wyszukuje po różnych ogłoszeniach, giełdach samochodowych, jednak bywają momenty, gdzie musi zrobić coś pod zamówienie. Jak przekonuje właściciel, podróżowanie Moskwiczem nie należy do najtańszych, a to wszystko przez spalanie, które realnie waha się na poziomie ok 15l na 100 km.

Foto: Robert Morawiec