Festiwal zorganizowany przez Zjednoczenie Graciarzy Pomorza wywarł na mnie ogromne wrażenie. Odbył się w Przodkowie, 3 września od godziny 14 do 18 i zebrał ponad 100 samochodów. Chociaż tematem przewodnim była oczywiście motoryzacja, to wcale nie stał się on zebraniem “śrubkologów”, dyskutujących o przewadze jednego wkręta nad drugim oraz o tym, czy ich stosowanie nie psuje klasyczności auta. Zamiast tego było luźno, było świeżo, było fajnie. No, ale dosyć wstępów, przecztajcie co sprawiło, że efekt końcowy jest tak dobry?


1.  Ludzie
Gdybym miał powiedzieć, co cenię w życiu najbardziej, powiedziałbym, że ludzi. Ekhm… Ludzi, którzy podali mi pomocną dłoń, kiedy sobie nie radziłem, kiedy byłem sam. I co ciekawe, to właśnie przypadkowe spotkania wpływają na nasze życie. Takie przypadkowe trafienie na festiwal może okazać się początkiem przygody, obfitującej w awarie, nowe znajomości i wszystko to, czym jest nasza pasja. To wydarzenie ma potencjał do zarażania ludzi, bo odbyła się na całkowitym luzie. Nikt nie wymagał, żeby auta były w idealnym stanie, w pełni oryginalne. Za to w cenie były przeróbki z epoki, czy szybkie naprawy na placu. To wszystko sprawiało, że nie tylko właściciele aut, ale też goście, ich rodziny, a nawet dzieci dobrze się bawili.

2.  Prowadzący
Atmosfera, którą opisałem nie wykreowała się zupełnie sama, bo odpowiadali za nią prowadzący, którymi byli Marcel – członek ZGP, naczelny zastaviarz Rzeczpospolitej, Bartłomiej Chruściński -znany z Youngtimers Trójmiasto i AUTOironiczni, a także Tymon Grabowski, znany szerzej jako Zbigniew Łomnik, którego chyba przedstawiać nie muszę. Panowie doskonale zgrali się na scenie, rzucali celnymi żartami i zapraszali gości na scenę, by ci opowiedzieli o swoich autach, a także sami dyskutowali nad różnymi twarzami “graciarstwa”. Nie obyło się także bez nagród w różnych kategoriach, ale i one były traktowane z przymrużeniem oka, jak chociażby nagroda za najbrzydsze felgi na zlocie, czy za przyjechanie z najdalszego miejsca na tę imprezę. A goście ściągnęli z całego kraju.

3. Atrakcje
Różnego rodzaju atrakcje były ostatnią składową tego, co tworzyło festiwal. Zabawy były różne, od malowania tablicowej Zastavy kredą, przez zgadywanie na ślepo, do czego służy podany nam przedmiot, aż po konkurencję przeciągania Malucha, w której sam wziąłem udział, kończąc z wcale nie najgorszym czasem.

Były też foodtrucki, sporo ciekawych aut poza samym placem, a także fajna muzyka. Był czas i na integrację z ludźmi i na samodzielne zwiedzanie.

4. Selekcja
Czyli teoretycznie najbardziej kontrowersyjna, ale konieczna część festiwalu. By wziąć w nim udział ze swoim samochodem, trzeba było zgłosić się wcześniej na specjalnym formularzu. Ze zgłoszeń organizatorzy wybierali auta przyjęte na plac i przesyłali właścicielom informację. Było to spowodowane ograniczeniami przestrzennymi placu, na którym odbyło się wydarzenie, jednak dało to też możliwość do kontrolowania, tego co i w jakiej liczbie wjeżdża, a więc np. utrzymania różnorodności maszyn. I szczerze? Nie miałbym nic przeciwko selekcji na innych imprezach motoryzacyjnych.

Podsumowanie
To wszystko sprawiło, że festiwal nie był typowym zlotem, a właśnie festiwalem w pełnym tego słowa znaczeniu. Odbywał się samodzielnie, nie jako element większej imprezy. Skupiał się na swoim temacie, a zaangażował ludzi na tyle, że zdecydowana większość gości została do końca, a część żegnaliśmy nawet po oficjalnym zakończeniu. Jestem pewien że na przyszłoroczną edycję się wybiorę, może nawet własnym pojazdem i mam nadzieję, że spotkam kogoś z Was. Nie pożałujecie.

Dobrze, ale czym są graty?
Festiwal był wspaniały, ale odbywał się wokół starych samochodów, więc przygotowałem mix, moim zdaniem najlepszych aut z całej imprezy.

Ta Dacia zdecydowanie odstawała wiekiem od reszty gości… w górę. Wyprodukowano ją w 2006 roku, a ta narośl na masce to skutek umieszczenia silnika za wysokiego na tę komorę. Cóż, kreatywni inżynierowie z Rumunii znaleźli na to sposób.

Ten Trabant przykuł moją uwagę swoim stanem. Zdecydowanie wolę auta zajechane, zmęczone i porysowane, od wypucowanych klasyków, jak z fabryki. Po prostu te pozorne wady stanowią dla mnie pewnego rodzaju duszę auta i niosą jego historię, a to w końcu o nią chodzi.

Fiat Regata w dieslu. Marzenie „badylarza” w PRL-u. Mnie pozostaje tylko wspomnieć, że szkoda, że ten model „wyrdzewiał” z naszych dróg i wcale nie jest tak nudny, jak się wydaje, a włoska finezja objawia się w takich detalach, jak chociażby wyprofilowanie tylnych nadkoli.

Tego trucka możecie kojarzyć z pewnej wyprawy. Miałem okazję go poprowadzić po festiwalu i bardzo miło to wspominam. Polonez to jednak doskonała zabawka.

Chętnie przygarnąłbym takiego Fiata 900T, nawet bez czarnych tablic. Temat dostawczaków sprzed lat to, poza paroma wyjątkami, spora nisza, czekająca na większe spopularyzowanie.

A tu właśnie taki wyjątek. Auto tak kultowe, że zdążyło się opatrzeć i nie robi już takiego wrażenia na pasjonatach motoryzacji. Ale może ucieszy dzieci i osoby niezainteresowane i poznają ten pojazd, a to może stać się pierwszym krokiem by wejść głębiej w historię motoryzacji.

Ford Anglia stał się sławny dzięki pojawieniu się w filmie z serii Harry Potter, ale i tak nie często się go spotyka. Wersja kombi wydaje się zaś kompletnym ewenementem, a jak powszechnie wiadomo, kombi to najlepsze nadwozie, niezależnie od auta.

A nie było to jedyne brytyjskie kombi…

A tym LT przyjechał mój znajomy. Dzięki ogromnemu dachowi mogłem odpocząć chwilę w promieniach wrześniowego słońca, mając perfekcyjny widok na scenę, jak i plac.

Również poza placem stało pełno ciekawych samochodów:

Talbot Horizon, to chyba z racji upadku marki, zapomniana legenda rajdów. Ten, nie dość, że bez rdzy, to jeszcze z gadżetami nawiązującymi do sportów motorowych tamtych lat – dzielnie przypominał o swoim istnieniu.

Maruti, podobnie jak LT, należy do jednego z moich znajomych. Akurat, gdy siedzieliśmy w nim i podziwialiśmy jego rozwiązania techniczne, pod scenę wezwał nas jeden z prowadzących, gdzie podjechaliśmy, by pokazać ciekawostki z nim związane.

Skoda po trzykroć. Chociaż nigdy mnie nie pociągały Favority, ani Felicie, to złego słowa o nich nie powiem, bo tą środkową przyjechałem wraz z jej właścicielem, Karolem. Po ponad 700 kilometrach przebytych w jej wnętrzu, zaczęło mnie się nawet podobać.

Aro może i są brzydkie, awaryjne i beznadziejnie wykonane… ale mają też zalety.

Tak jak Favo wydawała mi się dość zwyczajna, to Skoda 105/120 już przy pierwszym spotkaniu uwiodła mnie tym, w jaki sposób otwiera się jej bagażnik.


(źródło: Zjednoczenie Graciarzy Pomorza)

A tak wyglądaliśmy już po wszystkim. Spoceni, zmęczeni, ale zadowoleni. 2 Festiwal Pojazdów Nieznanych Nieudanych i Zapomnianych, był pierwszym w jakim uczestniczyłem, ale z pewnością nie ostatnim.