Jak co roku w majową niedzielę, tym razem było to 24-tego, pod Zamek w Chudowie ściągnęły stare samochody. Stare to nie znaczy sterane czasem.


Najczęściej były pięknie odnowione, nierzadko w stanie lepszym niż wyjeżdżały z fabryki. Po wielu latach jazdy po drogach teraz cieszą oko licznie zgromadzonych widzów, wśród których było dużo młodych twarzy. Młodych to za mało, to były ładne buzie. Krótko można powiedzieć, że pod zamkiem były ciekawe auta i ładne dziewczyny. Niezły zestaw, wart tego aby zjawić się w tym miejscu.

Nawet pogoda była w miarę sprzyjająca. Poranne deszcze nawilżyły łąkę na której odbywa się ta impreza na tyle, że nie było kurzu, a jednocześnie nie było tego deszczu na tyle, aby zamienić tę łąkę w błotnisty plac. Ponieważ jestem od lat uczestnikiem tej imprezy to mogę powiedzieć, że czasem bywało albo za sucho albo za mokro. W tym roku nie było wielu stałych bywalców, ale za to pojawiły się auta nowe, które debiutowały dopiero pod Zamkiem. Na pewno takim autem był Triumph Spitfire Mk2 w kolorze brytyjskiej zieleni, którego już widziałem w Mikołowie i który stanowił fajną przeciwwagę dla czerwonego Triumpha z Żernicy. Tego ostatniego zaliczam do stałych bywalców. Było sporo aut amerykańskich. Widać, że ogrom tych aut bardzo się podoba i wielu ma frajdę poruszając się takim krążownikiem szos w tłumie współczesnych plastików. Co ciekawe były to zarówno samochody z lat siedemdziesiątych i późniejszych, ale Cadillac z lat pięćdziesiątych też był.

Jak zwykle było sporo WV Garbusów, ale był też Type 3. Ze znakiem VW były też nowsze modele, głównie Scirroco. Było Volvo 544. Widzowie zastanawiali się czy garbata Warszawa była protoplastą tego auta, czy na odwrót. Spór rozstrzygnął prowadzący, który stwierdził, że wzór powstał w kolebce motoryzacji czyli za Wielką Wodą. Nie mogło zabraknąć aut ze znaczkiem Porsche, Audi czy Mercedesa. Tych ostatnich było sporo i to w różnych „ubrankach”. Opinia o trwałci aut z gwiazdą na masce nie bierze się z powietrza. Po prostu ona wynika z tego, że te auta jeżdżą i jeżdżą. Było sporo Fordów, głownie z lat siedemdziesiątych, Dziobaki, Taunusy i było jedno Capri. Pierwsza wersja, ta która wywołuje emocje u wielu. Była czarna Wołga w wersji z bardzo zębatym grillem, czyli legendarna, ale chyba nikt nie zniknął, przynajmniej w sieci nie pojawiła się taka informacja.

Zdaniem wielu najciekawszym autem imprezy był MG TD z 1952 roku. Jeszcze na próbnych blachach, czyli świeżynka zaraz po restauracji. Tłumy zaglądały w każdy zakamarek auta i nagminnie robiły sobie zdjęcie na jego tle. Co odważniejszy próbowali robić zdjęcia swoim pociechom wewnątrz auta. Ale najmłodsi nie doceniali tego poświęcenia swoich rodziców i z płaczem opuszczali fotel obcego auta.

Oczywiście było sporo Fiatów i to tych z Włoch jak i z literką p w symbolu. Zresztą przedstawicieli polskiej motoryzacji było znacznie więcej. Nikt nie mógł narzekać, że nie może cieszyć oka widokiem krągłych kształtów Syreny czy Warszawy. Nie było zbyt wielu motocykli. Był wystawiony zabytkowy Harley-Davidson ale na tabliczce nie było roku produkcji, a i sam opis był w pogańskim języku. W końcu mamy swój język co już dawno temu zauważył pewien wielki Polak, więc warto było niewielkim kosztem zadbać o informację o tym obiekcie.

Koło dziewiętnastej łąka pod zamkiem opustoszała, ciemne chmury, które co chwila straszyły deszczem jednak się ulitowały i nie zmoczyły uczestników i można było zakończyć kolejną imprezę pod Zamkiem w Chodowie na sucho. Wracając do domu cały czas zastanawiałem się na tajemnicą tej imprezy. Zero programu, żadnych nagród, bo trudno nazwać wyróżnieniem zmuszanie do mówienia o rozkręcaniu swojego auta, a tylu chętnych do pokazywania i tylu chętnych do oglądania. Bo przecież chyba nie darmowy wjazd na łąkę jest tym magnesem który co roku ściąga tutaj naprawdę bardzo ciekawe auta?