Motoryzacja to nie tylko samochody sportowe; szybkie, piękne i… drogie. Znacznie więcej było i jest aut małych, nie za szybkich i… tanich. Zapotrzebowanie na małe auta wzrosło po II wojnie światowej. Europa lizała rany!
Społeczeństwa były biedne, fabryki były zniszczone i tak było zarówno u zwycięzców jak i u zwyciężonych. Większość tych małych aut z tamtych czasów miało jeszcze jedną cechę. Mówiąc współczesnym językiem były ładne inaczej, a mówiąc wprost były szkaradne/*.
Takim przykładem niech będzie New Austin Seven produkowany w latach 1951 – 1959 przez firmę Austin Motor Company, najpierw jako model A30 potem A35. Nawiązano w ten sposób do modelu Seven produkowanego przez tę firmę przed wojną. Dla mnie uroda nowego Austina 7 jest co najmniej dyskusyjna, choć odniosło ono niewątpliwie sukces handlowy bo samego A30 wyprodukowano ponad 223 tysiące sztuk. A35 niewiele mniej bo 203 tysiące. Produkowano go w trzech wersjach: jako sedan o czterech lub dwóch drzwiach i jako trzydrzwiowy furgon.
Technologicznie było dużym krokiem do przodu, bo był to pierwszy model tej firmy mający samonośne nadwozie. Ale w cięciu kosztów firma doszła prawie do granic absurdów. W angielskim klimacie osłona przeciwsłoneczna może i była zbędna, ale wycieraczki to jednak powinny być u nich wyposażeniem obowiązkowym. W ten sam sposób potraktowano grzanie kabiny. Za nagrzewnicę trzeba było zapłacić ekstra. No cóż, to angielskim roadsterem jeździło się bez dachu, bez względu na pogodę, a tu był blaszany dach i jeszcze były szyby, więc grzanie wnętrza faktycznie mogło się wydawać w tamtych latach zbędnym luksusem.
Ale dzięki temu ten samochód w 1951 roku kosztował 507 funtów brytyjskich i był tańszy aż o 67 funtów od produkowanego już wtedy Mini Morrisa. Wysiłek konstruktorów nad wymyśleniem samonośnego nadwozia był tak duży, że na resztę zabrakło już pomysłu, a może doświadczenia. Wszak w czasie wojny to produkowali głównie samoloty w tym słynne Hurricane. Dlatego też w aucie napęd jest klasyczny: silnik z przodu napędza tylne koła.
W autkach był rzędowy, czterocylindrowy silnik o pojemności 803 ccm, zasilany gaźnikiem Zenith. Ponieważ długo po wojnie problemem były benzyny wysokooktanowe, to konstruktorzy dali mu stopień sprężania 7,2 : 1 co pozwalało jeździć na paliwie o najniższej liczbie oktanowej, czytaj: najtańszej. Przy zbiorniku paliwa o pojemności 40 litrów i zużyciu paliwa ponad 7 litrów na 100 km tankować trzeba było co jakieś 550 km. Przy tych parametrach moc 28 KM przy 4800 obrotach na minutę i tak się wydaje imponująca. Ale auto swoje ważyło, bo miało aż 960 kg i w efekcie dało się nim jeździć nie szybciej niż 100 km/godzinę. W milach to wygląda jeszcze bardziej deprymującą. Oczywiście tę szybkość osiągało się po czasie, do pomiaru którego nie trzeba było mieć stopera. Po prostu wystarczyło patrzeć na słońce jak się chowa za horyzontem.
Ale przez to było dużo czasu, aby ręcznie zmieniać biegi. Było ich standardowo, cztery do przodu i wsteczny. Przy takiej dynamice auta wystarczały w zupełności bębnowe hamulce. Trochę lepiej było w A35, który dostał silnik o pojemności 948 ccm, który generował już 34 KM. O tym jak to auto, ale w odmianie furgon, trafiło w rynek niech świadczy fakt, że ta wersja była produkowana aż do 1968 roku.
Do kompletu jeszcze wymiary auta A30:
Długość / szerokość / wysokość: 3,467/1,397/1,46 [m]
Rozstaw osi: 2,019 [m]
/* – ocena urody auta jest subiektywną opinią autora i może być zupełnie różna od opinii innych. Zresztą liczba klubów wielbicieli tego auta wskazuje, że u wielu cieszy się ono wielką sympatią, a dla mnie jest dowodem, że ludowe porzekadło: „każda potwora znajdzie adoratora” dotyczy też artefaktów :).