Chudów to miejsce magiczne. Nie dość, że co tydzień pod Zamkiem odbywa się jakaś impreza to jeszcze co roku zjeżdżają się tam klasyczne samochody. Nie można mówić stare samochody, ponieważ stan większości jest lepszy niż wypuszczała je fabryka. Zjeżdżają się na nierówną łąkę i są podziwiane przez tłumy widzów.

Tak jest co roku i organizatorzy chyba nie mają zamiaru zmieniać tej formuły, bo jak na razie na brak frekwencji nie mogą narzekać. Wielu organizatorów chciałoby mieć tyle pięknych aut na swojej imprezie. Do tego w tym miejscu pojawiają się perełki, których nie uświadczy się gdzie indziej. Tak było też w tym roku.

Taką perełką był trzykołowy Messerschmitt KR200 z 1955 roku. Z motocyklowym silnikiem o pojemności niecałych 200 ccm, z uchylanym dachem zintegrowanym z szybami. Wypisz wymaluj z myśliwca, z dwoma miejscami umieszczonymi jeden za drugim, zupełnie jak w samolocie, do tego z wolantem i układem kół dokładnie jak w większości samolotów z okresu II Wojny Światowej. To cudo do spółki z BMW Isettą motoryzowało kraj, który rozpętał wojnę i potem wyszedł z niej ze zniszczonym przemysłem. Teraz pięknie odnowiony jest przywożony na lawecie i następnie dumnie pokonuje kilkadziesiąt metrów udowadniając, że jest nadal sprawnym pojazdem.

Pozostałe auta reprezentowały cały profil aut zabytkowych od olbrzymich amerykańskich krążowników szos do najmniejszego auta czterokołowego, czyli Mini Morrisa. Nawet wśród długaśnych aut amerykańskich był unikat. Oldsmobile Toronado z silnikiem Diesla. Kto to widział amerykańskie auto z wysokoprężnym silnikiem? Licznie były zgromadzone auta, które kiedyś stanowiły podstawę polskiej motoryzacji: Maluchy, Duże Fiaty i Syreny. Sporo było też VW Garbusów. Patrząc na zainteresowanie widzów, to właśnie te auta wzbudzały największe zainteresowanie.

Jak to zwykle bywa pod Zamkiem w Chudowie biały pył pokrywał karoserie, dzieci popisywały się umiejętnością pisania na zakurzonym lakierze, ale uczestnicy ze stoickim spokojem dzielnie znosili te zdarzenia. Bywały nawet pytania o wystawiany pojazd i to niekoniecznie ze strony konferansjera, który krążył po placu z mikrofonem i dopadał kierowców z pytaniami o ich samochód.

Zaplecze kulinarne sprzyjało integracji, zresztą można było rozpalić swojego grilla. Takie grillowanie na tej łące to też tradycja tego miejsca. Ludzie krążyli wokół aut, fotografowali siebie i swoje pociechy na tle samochodów, a słońce powoli zachodziło.

Ponieważ w ubiegłym roku niespodziewana ulewa zamieniła łąkę w błotną ślizgawicę, więc w tym roku jak tylko na niebie pojawiły się ciemniejsze chmury, to większość rozpoczęła ewakuację, pomni tego, że w ubiegłym roku nie można było wyjechać pod górę. Tak było ślisko. Tym razem skończyło się na straszeniu, ale towarzystwo samochodowe zostało mocno przerzedzone. I tak większość wyjeżdżając obiecywała sobie solennie, że za rok znowu się tu zjawi. Bo to jest magiczne miejsce.

Kto ciekawy wybiórczej listy obecności niech zajrzy pod ten adres: http://veteran.mojeforum.net/viewtopic.php?t=1883