Pacjent: Volvo 1800E
Rocznik: 1970
Silnik B20E, pojemność 2.0l, moc 130KM (tyle było fabrycznie, ile do dziś umarło jeszcze nie wiem).
Skrzynia biegów M41 z overdrive.
Przebieg nieznany, licznik zatrzymał się przy 169.000 km.

Poszukiwania zabytkowego samochodu rozpocząłem około półtora roku temu. Założenia były dość trudne do spełnienia – miał być autem nadającym się do codziennej eksploatacji, a nie tylko do muzeum. To automatycznie kierowało poszukiwania w lata co najdalej 70-te, wcześniejsze konstrukcje rzadko kiedy nadają się do czegoś więcej niż podróży na lawecie. Stan – jak najlepszy mechanicznie, natomiast blacharsko i lakierniczo mógł być mocno zaniedbany, ponieważ z racji wykonywanej pracy i kontaktów akurat to nie stanowi dla mnie problemu. Do tego oczywiście budżet na poziomie nieco niższym od możliwości Billa Gatesa, no i preferowane auto o sporym potencjale wzrostu ceny w przyszłci. Kilku kandydatów wydawało się oczywistych – Mercedes R107, Porsche 944 S2 z końca produkcji tego modelu, BMW 635, Datsun 240/280. No i oczywiście król youngtimerów – Porsche 911, ale tu ewidentnie o kilka lat się spóźniłem. Znalezienie egzemplarza do remontu w akceptowalnej cenie okazało się niemożliwe. Na listę trafiło też Volvo P1800, przepiękne coupe znane z serialu „Święty” z Rogerem Moore’em, które już nie raz podziwiałem na różnych targach i zlotach.

Nie chciałem bawić się w sprowadzanie auta z USA, więc poszukiwania prowadziłem głównie na mobile.de. Oferta jest tam dużo większa niż na polskich portalach, ceny też ciekawsze niż u naszych handlarzy. Kilka pierwszych kontaktów z właścicielami urywało się dość szybko, ciekawie zapowiadające się samochody znajdowały nabywców zanim zdążyłem zorganizować sobie wycieczkę do Niemiec na ich oględziny. Gdy więc zobaczyłem w Hamburgu ładne i ponoć jeżdżące Volvo 1800, zapakowałem do samochodu kolegę, który ewentualnie miał wrócić nim do Polski, forsę do kieszeni, i o 5 rano ruszyliśmy z Poznania na Zachód. Był luty 2015, pogoda jak w maju, słońce i kilkanaście stopni na plusie. Warunki do oględzin samochodu wręcz idealne. Właściciel (dopiero drugi w historii auta) zabrał nas do garażu i wtedy pierwszy raz zobaczyłem mojego Złomka, jak szybko nazwały go moje dzieci. Rzeczywiście auto było w pełni sprawne, z niemieckim przeglądem ważnym jeszcze przez pół roku, przejażdżka potwierdziła, że z dużym prawdopodobieństwem wrócę nim do domu na własnych kołach, a nie na sznurku za kolegą… Sprawne jednak nie oznaczało idealne, Volvo było potwornie zaniedbane, tapicerka podarta, spod deski wiszące wiązki luźnych kabli, przeciągi spod sparciałych uszczelek wypełniała plastelina itp. Ja już widywałem auta w dużo, dużo gorszym stanie, ale mój towarzysz, dla którego auto starsze niż 3 lata lub nowsze z chociaż jedną ryską na karoserii to już totalny rupieć – był wyraźnie przerażony i za wszelką cenę usiłował wyperswadować mi ten zakup.

Jego sceptycyzm okazał się bardzo przydatny – dzięki temu utargowałem cenę z 10.500 do 8.000 Euro. Była to bardzo okazyjna cena za 1800E w takim stanie, nawet rok temu za tyle większość dostępnych egzemplarzy miała dziury w podłodze jak auta Flinstone’ów i silnik nieodpalany od 20 lat. Po krótkich formalnościach, podpisaniu umowy, przywiązaniu sznurkiem wywozowych tablic rejestracyjnych (zdobycie 4 śrubek przekroczyło możliwości niemieckiego przemysłu metalowego…), z duszą na ramieniu zasiadłem za kółkiem auta o parę lat starszego ode mnie i ruszyliśmy w podróż powrotną. Humor poprawił mi się zaraz po wjechaniu na autostradę, gdy dogoniło mnie Porsche 911 w podobnym wieku do już mojego Volvo. Kierowca idealnie odrestaurowanego auta zrównał się ze mną, obejrzał wzrokiem fachowca jak podrywacz piękną kobietę mijaną na ulicy, pokiwał z uznaniem głową, uniósł do góry kciuk – po czym dodał gazu i zniknął. Od razu włączyłem overdrive i nieco odważniej wcisnąłem gaz. Żeby ustalić ile jadę, co chwila dzwoniłem do kolegi, bo prędkościomierz w Volvo odmówił posłuszeństwa pewnie z 20 lat temu, sądząc po wskazaniu przebiegu zatrzymanego na 169.000km… Na szczęście z każdym kilometrem czułem się coraz pewniej za kółkiem staruszka. Tak naprawdę, auto prowadziło się lepiej niż nowy Fiat 125p czy Polonez… I po zaledwie sześciu godzinach podróży byliśmy z powrotem w Poznaniu, i to z przerwą na obiad. Na wszelki wypadek, żeby żona go nie zobaczyła, Volvo trafiło do garażu kolegi…

Kolejnym etapem była dokładna analiza stanu technicznego auta. Wbrew pozornemu zaniedbaniu, wiele elementów było nowe lub świeżo po remoncie – hamulce, wydech, opony, większość drążków zawieszenia. Największej troski wymagała ewidentnie karoseria, wnętrze oraz zespół napędowy, cieknący ze wszystkich znanych (i nieznanych…) otworów.

Renowacja auta zaczęła się w kwietniu 2015 roku. Volvo zostało rozebrane, a części trafiły do kilku warsztatów. Żeby remont nie trwał do 2020 roku, wiele prac prowadzonych było równocześnie. Tapicer odtwarzał wnętrze, mechanik zajął się silnikiem i skrzynią biegów, specjalista od chromów od razu termin realizacji zamówienia określił na pół roku… Ale największa część pracy dotyczyła karoserii. Po zdjęciu lakieru (trzy warstwy, oryginalny musztardowo żółty oraz dwa kolejne przelakierowywania na czerwono, do tego podkłady oraz całe wiadra szpachlówki) okazało się, że większość paneli dolnej części samochodu wymaga wymiany, od wnęk przednich kół, przez progi, tylne błotniki aż do pasa tylnego poniżej zderzaka. Oba podszybia praktycznie nie istniały lub przypominały robioną na szydełku koronkę. W kilku miejscach już były wspawywane łaty z kawałków blachy, a na nich przynitowane kolejne łaty. Na szczęście, podłoga auta była w idealnym stanie, pewnie dzięki centymetrowej warstwie smoły którą właściciel przez lata zabezpieczał podwozie i która urosła do grubości wyraźnie zmniejszającej prześwit samochodu… Części zamienne okazały się łatwo dostępne i na szczęście tanie, cały komplet nowych blach, reparaturek kosztował zaledwie kilka tysięcy złotych. Podszybia od Dużego Fiata po lekkim „tuningu” idealnie wpasowały się w krzywizny Volvo. Cała praca jednak, robiona w warsztacie nieco z doskoku, jako dodatek do normalnych napraw powypadkowych, trwała prawie pół roku.

Wreszcie do pracy mógł wziąć się lakiernik. Cała renowacja została wykonana materiałami Novol for Classic Car, to jedyna na rynku specjalistyczna linia produktów oraz cała technologia przeznaczona do napraw oldtimerów. Blacharka została świetnie wykonana i spasowana, więc samochód nie wymagał wielkiego szpachlowania. Gruba warstwa podkładu epoksydowego gwarantuje, że samochód kolejne kilkanaście lat przetrwa bez ryzyka korozji. Zaledwie kilka miejsc wymagało nałożenia ciut grubszej warstwy zwykłej szpachlówki, na reszcie auta do szlifowania i uzyskania idealnego kształtu paneli wystarczyło zastosowanie szpachlówki natryskowej. Potem izolacja podkładem epoksydowym, podkład akrylowy, kolejne szlifowanie (już wykończające) i po zaledwie 2 miesiącach Volvo wreszcie znów wygląda jak samochód! Kolor był już dawno wybrany. Pierwotny musztardowy był tak paskudny, że z lekkim bólem serca zdecydowałem się na uważane przez wielu za totalną profanację odejście od oryginału. Volvo zostało pomalowane na stalowo-szary metalik, unikalny kolor przygotowany specjalnie dla niego. To efekt wielu prób, pomalowania kilku błotników dla sprawdzenia jak każdy odcień prezentuje się na większej powierzchni oraz jak pasują do niego chromowane listwy. Kolor, mimo że metaliczny, bazuje wyłącznie na pigmentach dostępnych już w 1970 roku, nie ma w nim żadnych pereł, xirallików ani innych współczesnych rozwiązań. Dzieła dopełnił lakier bezbarwny, również NfCC, zapewniający znakomitą rozlewność i lustrzany połysk. Nałożyliśmy go dużo grubiej niż lakieruje się współczesne samochody, żeby uzyskać głębię lakieru oraz umożliwić bezproblemowe polerowanie.
Chciałbym teraz opisać pierwszą jazdę wspaniałym świeżo odrestaurowanym Volvo. Niestety, składanie auta wciąż trwa, i mimo że prawie wszystko było gotowe i czekało na zakończenie prac blacharsko-lakierniczych, to samochód wciąż stoi w warsztacie. Zanim wyjedzie na ulice, Wasz konkurs już na pewno się skończy. Więc dorzucam kilka zdjęć prawie gotowego 1800E i zaraz biorę się do pracy, żeby wyjechało na ulice zanim minie rok od początku renowacji!
To Volvo P1800 z warszawskiej Auto Nostalgii było moją inspiracją.

W takim stanie kupiłem Volvo, zdjęcie zdecydowanie nie oddaje ilości pracy, której wymagała renowacja.

Obraz nędzy i rozpaczy – 45-letnie, zaniedbane wnętrze.

Taka korozja była na większości dolnych paneli karoserii.

Jedno z największych wyzwań dla blacharza – niemiecka jakość naprawy podszybia.

W trakcie prac blacharskich.

Oryginalne felgi Fuchs, piaskowanie plus lakier proszkowy.

Gwiazdkowy prezent – nowy lakier, 23 grudnia 2015, samochód już w kabinie lakierniczej.

Godzina później – nałożony lakier bazowy.

A teraz już błyszczy lakier bezbarwny NfCC

Trwają prace nad montażem wnętrza, prawie cała elektryka już podłączona i działa.

Fotel na miejscu, na razie dla testu czy wszystko pasuje

Już coraz bliżej pierwszej przejażdżki.

Tu też prawie wszystko gotowe. Tylko skąd wciąż coś kapie?

Stan na dzień dzisiejszy – 11 luty 2016 roku.

Pozdrawiam Czytelników portalu KlassikAuto.pl
Łukasz Kelar

A teraz ten classic car wygląda tak: