Kabriolety zawsze mi się podobały, ale w 2006 roku uczucie to wzrosło na tyle, że zacząłem się rozglądać za czymś konkretnym. W grę wchodziły właściwie cztery modele: Alfa Romeo Spider i trzy Fiaty: 850 Spider, 124 Spider i X1/9.
Tym pierwszym odbyłem jazdę próbną, będącą jednocześnie pierwszą w życiu jazdą otwartym autem i… moje uczucie do aut bez dachu trochę ostygło. Tak jak moja potylica, na którą wiały zimne wiry powietrzne. Czyli „wiatr we włosach” to jest bardzo romantyczne określenie z literatury, a rzeczywistość skrzeczy. Teraz to można sobie kupić tzw. wiatrołapa, ale dziesięć lat temu oferowali takie cudo tylko do Mercedesa.
Ale jest Fiat X1/9, który ma zaraz za potylicą tylną szybę, do tego ma solidny kabłąk, dzięki któremu w razie wywrotki jest pewna szansa, że nasz mózg nie będzie smarem, po którym będzie się ślizgało auto. Potem jeszcze się okazało, że konstrukcja X-sa jest tak genialna, że można w nim jeździć bez dachu nawet w deszczu, byle szybko, jak również przy zimowych temperaturach, bo w aucie tworzy się dach termiczny.
Ręczne chowanie dachu do przedniego bagażnika daje okazję do pokazania własnej krzepy, a centralnie umieszczony silnik, z tylnym bagażnikiem za nim daje okazję, aby na zlotach robić konkurs pod tytułem „gdzie jest silnik?”.
No i 10 października 2006 roku kupiłem Fiata X1/9 z 1977 roku, czyli z ostatniego roku produkcji modelu A, w którym są zgrabne zderzaczki, silnik 1,3 i cztery biegi. Auto było po przejściach bo miało zegary ze Skody, klamki z Poloneza, dziwne pięcioramienne felgi, trochę skopaną instalację elektryczną i silnik z Zastawy. Ale sprzedawca miał zamiar to zmienić, bo dostałem pełny komplet kół Crommodore z dekielkami, zegary, co prawda z wersji B i klamki.
Największą zaletą tego auta, wg sprzedawcy, była instalacja gazowa, z której zbiornik był w tylnym bagażniku, tuż nad tłumikiem. Z komory silnikowej wywalono „zbędne” elementy jak zbiornik wyrównawczy i system chłodzenia gaźnika. Trzeba było zrobić miejsce na parownik, a jak silnik jest nagrzany to i tak pracuje na gazie i nie trzeba dmuchać na gaźnik. Niezrażony tą „zaletą” kupiłem ten egzemplarz, który prowadzony przez Juniora na własnych kołach przejechał trasę Radzionków – Gliwice.
Po dojechaniu do domu zdziwiła mnie mina Juniora, który wysiadł z niego bardzo blady. „On nie ma hamulców” powiedział i wszystko stało się jasne. Mylił się. Auto nie miało hamulców tylko w trzech kołach, za to czwarte hamowało cały czas. Ale to był Fiat, a ta firma ma politykę, że udane zespoły są w wielu modelach, do tego przez wiele lat. Hamulce w X-się są takie same jak w Fiacie 125p. W „moim” sklepie motoryzacyjnym zapytałem o klocki i reperaturki do Dużego Fiata. Pan poszedł na zaplecze i przyniósł spore pudło, w którym obok bardzo potrzebnych mi rzeczy był komplet tarcz hamulcowych. Na moje nieśmiałe pytanie ile bym musiał dać za wszystko padła odpowiedź: „daj Pan stówę i niech mi to pudło przestanie zawadzać”.
Wkrótce auto miały nowy układ hamulcowy. Tylko w czasie podnoszenia go na lewarku drzwi się otwierały, ale nie zwróciliśmy na to większej uwagi. Zachęceni sukcesem z hamulcami postanowiłem poprawić instalację elektryczną ponieważ do otwierania przednich lamp trzeba było nacisnąć dwa przełączniki. Aby je zamknąć należało przełączyć już trzy miejsca i do tego w odpowiedniej kolejności. Po kilku godzinach grzebania z miernikiem w ręku udało się jednym przyciskiem otwierać i zamykać te światła. Właściwie do dzisiaj nie wiem czemu wtedy Junior wyjechał z garażu. Po przejechaniu kilkunastu metrów auto spowiła chmura siwego dymu i młody wyskoczył z niego jak poparzony. Dosłownie, bo cała instalacja pomiędzy deską a tyłem straciła izolację. Na szczęście zwarcie nie dotarło do komory silnikowej i zanim złapałem gaśnicę chmura już się rozwiała.
Po takim numerze nie było wyjścia. Została zdjęta wykładzina i wtedy poznaliśmy przyczynę otwierania się drzwi przy podnoszeniu na lewarku. Środkowy tunel był pęknięty. Na pewno do tego przysłużył się „fachowiec”, który zakładając gaz czterema zamaszystymi ruchami kątówki wyciął gniazdo na przełącznik gaz-benzyna. Że prawie przeciął przy tym tunel, to nic. Auto z warsztatu przecież wyjechało i nawet jeszcze trochę jeździło. W takiej sytuacji nie zostało nic innego jak rozbroić pudło do gołego.