W piątek 19.czerwca 2015 roku wybrałem się na Słowację, gdzie miała się odbyć XVIII Ruza Veteranow. Wybrałem się to skromnie powiedziane, namówiłem do tego rodzinę i w efekcie z Gliwic wyjechały trzy klasyki: MG TD, Ford Capri i Fiat X1/9.


Po drodze wstąpiliśmy do Kęt po jeszcze jednego MG TD. Był to nestor naszej kolumny bo zjechał z taśmy w 1950 roku. Musiał to być niezły widok, jak taka czwórka klasyków jechała na południe. Prognoza ostrzegała przed przelotnymi deszczami i jak to obecnie jest spełniła się co do joty. Ale nie deszcz był najgorszy tylko roboty przy kanalizacji słowackich wiosek, przez które trzeba było przejechać. Po dotarciu do miejsca zakwaterowania czyli do Kupelovych Lucek, wszystkie auta miały taki sam kolor, żółto-gliniasty.

Najmniej na tym ucierpiał wizerunek naszego nestora ponieważ jego naturalny zestaw barw jest z palety kolorów musztardowych. Pomimo, że organizator zmienił miejsce zakwaterowania rejestracja odbyła się bardzo sprawnie. W budynku, w którym kiedyś było sanatorium, a obecnie pełni on też funkcję hotelową spotkaliśmy kolejnego weterana techniki. Była to winda, która pamiętała czasy mechanicznych przekaźników, czujników pod ruchomą podłogą i drzwi, które musiały być zamykane ręcznie. Ale pokoje były czyste, ręczniki czekały, więc nie można było mieć zastrzeżeń. Z materiałami dostaliśmy harmonogram sobotniej imprezy, a tam, o zgrozo, śniadanie o godzinie 7, sam start zaczyna się o godzinie 9 i do przejechania 120 kilometrów.

Na szczęście wypuszczali na trasę pojedynczo co jedną minutę, więc przy 135 pojazdach mieliśmy ze dwie godziny dodatkowo aby umyć nasze rumaki. Tyle, że one stały spory kawałek od hotelu na ogrodzonej łące, która udawała parking, ale strzeżony przez groźnego brytana, który bardzo nie lubił małych piesków i obcych ludzi. Na szczęście obok był potok z wodą czystą na tyle, że nadawała się do mycia. W efekcie nasze auta podjechały na start lśniące świeżo wymytym lakierem.

Tam zrobiono służbowe zdjęcie, do dyplomu i jazda. Mojego pilota zaskoczył itinerer, który zamiast strzałek i odległci kolejnych odcinków miał krótki spis odwiedzanych miejscowości i informację: „budete pokracovat po zelenych siplach”, czyli po naszemu będziecie jechać kierowani zielonymi strzałkami. Na wszelki wypadek w newralgicznych miejscach byli umyślni, też w zielonych kamizelkach, którzy pilnowali, aby uczestnicy nie pojechali „w maliny”. Po drodze w każdej większej miejscowości częstowano nas chlebem ze smalcem, pączkiem czy ciastem. Koło południa wjechaliśmy na deptak w Rużonberoku, tradycyjne miejsce prezentacji. Nasze auta podziwiali mieszkańcy, a myśmy poszli na obiad. Strona kulinarna była zawsze mocną stroną tej imprezy.

W Dolnym Kubinie okazało się, że nasz nestor zasłużył na miano najładniejszego auta po 1945 roku i dostał puchar burmistrza. Wieczorem z kolei mój MG został wyróżniony przez szefa gminy Cad, a Capri został najefektowniejszym autem imprezy. Po raz pierwszy ekipy z Polski zostały tak wyróżnione. Ale wracając do aut, to obok pojazdów, które są zawsze na tej imprezie było sporo nowych, choć być może nie tak efektownych jak w ubiegłych latach. Dla nas największym zaskoczeniem był pojazd firmy Panhard Levassor kryjący się pod literkami PL na masce.

Jak wszystkie auta z początków motoryzacji przypominał karetę, w której zamiast żywych koników założono skrzynię z koniami mechanicznymi. Przy okazji stwierdziliśmy, że uniformizm w motoryzacji to nie jest wymysł naszych czasów. Tak już było. To szalone lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte pokazały że auta mogą się tak różnić pomiędzy sobą.

Było sporo aut z literkami MG w miokącie. Najstarszy był z 1937 roku i była to wersja TA, potem było z pięć TD w tym dwa nasze, były dwa TF, Midget z Polski i MGA Coupe z koszmarną budką zamiast miękkiego dachu. Oczywiście zatrzęsienie Skód, Aero i Tatr. Jednak nasi południowi sąsiedzi byli i nadal są potęgą motoryzacyjną. Był prototyp Skody 750, który mógł być poważnym zagrożeniem dla Fiata, który w dekadach 60-70 ostro flirtował z komunizmem. Ale ten egzemplarz został, a nasza Syrena Sport poszła „na żyletki”.

Był też słowacki Fiat X1/9, a nasz Ford nie miał konkurencji, bo Consul z 1974 roku nią nie mógł być. Było zatrzęsienie motocykli, ale jak klub Ariel jest wśród organizatorów to nie może być inaczej. Oczywiście były Jawy i CZ-ty. Na niedzielę nie było programu, choć wcześniejsze edycje miały jakieś atrakcje, więc przeznaczyliśmy ten dzień na długi powrót ze zwiedzaniem.