Bartosz Markus z Wrocławia: „wyciągnęła 105 km/h w drodze po jej nabyciu”.

Moja Nyska jest ze mną od 12.09.2014 roku. Uważam, że dopiero będzie miała zadatki na zabytek. Tak przynajmniej twierdzą mądrzejsi ode mnie. Wynika to z faktu, że remont jest dopiero przed nią, co nie przeszkadza mi już ją ubóstwiać.

W związku z tym, że jesteśmy razem raczej krótko, to skupię się na historii zakupu i wycieczek. Szukałem tej, dokładnie takiej, więc kiedy się pojawiła moja rekcja była natychmiastowa. Telefon, umówienie się, przyjazd, oględziny. Po pierwszych ochach i achach w pełnym amoku bez zważania na jakieś nity świadczące o chałupniczych remontach, spawach w miejscach, gdzie normalny człowiek ukląkłby z przerażenia a nie siadał za kierownicę i różnych innych niedomaganiach świadczących o tym, że lata świetności już dawno ma za sobą, resztką rozsądku postanowiłem sprawdzić numer na tabliczce znamionowej i porównać numer identyfikacyjny z tym w dowodzie.

Okazało się, że tabliczka jest całkowicie zamalowana przez ostatnich użytkowników, pięknie. No to drapiemy w przeciwnym razie nie kupię. Tak po krótkiej chwili oczom moim ukazał się numer. Nie ten numer. Z sześciu cyfr dwie były przestawione. Ot, zwykły „czeski błąd”, nic wielkiego, ale jednak. Szybko mnie to ostudziło ponieważ pałając wielkim pożądaniem wiedziałem już, że nie mogę sobie pozwolić na nabycie jej w takim stanie, co przyprawiało mnie o bóle w klatce piersiowej.

Szybki telefon do urzędu odpowiadającego za rejestrowanie mojej wybranki i jeszcze szybsza odpowiedź. „To żaden problem, jedźcie na okręgową stację kontroli, tam stwierdzą błąd i przy zmianie dowodu wyprostuje się.” Taa, jasne. Zapakowaliśmy się we trzech, bo byłem z kumplem i już w drodze kolega z zaskoczenia zapytał właściciela siedzącego za kierownicą, jak tam hamulce mojej wybranki.
A dobre, stwierdzając to ciśnie pedał do samej podłogi. Nim się połapałem, co się dzieje, już miałem smak swojej miłej w ustach tuląc się mocno do wewnętrznej pokrywy silnika. Tak mnie wystrzeliło z kanapy, na środku której się rozsiadłem. Lekko zakłopotany sprzedawca, dławiący się ze śmiechu towarzysz oraz ja, pozbierawszy się już do kupy bez kolejnych zdarzeń dotarliśmy do najbliższej stacji kontroli pojazdów.

Facet spojrzał w dowód, zerknął na tabliczkę, postukał w klawiaturę i po zainkasowaniu swojego honorarium wystawił papier stwierdzający błąd. Yhy…
Myślę sobie, jakby miało być coś nie tak, to wziąłby dowód, zatrzymał pojazd, wezwał policję, no, zrobiłby cokolwiek, ale skoro bez mrugnięcia okiem puszcza nas i to jeszcze ze stosownym papierkiem ze swoją pieczęcią to przekonuję sam siebie, że już po złych czarach i księżniczka będzie moja. Reszta to była formalność…

Ja i ona na swoim, czyli dojechaliśmy a nie jest tajemnicą, że do Wrocławia. Całkowicie nieświadomy i szczęśliwy a może szczęśliwy bo całkowicie nieświadomy staję przed majestatem urzędu celem zalegalizowania naszego związku. Grzecznie przekazuję dokumenty, tablice oraz wspomniany już wcześniej dokument stwierdzający błąd w numerze pomiędzy tabliczką a dowodem rejestracyjnym.

Pan pyta co to, a kiedy ja odpowiedziałem, szybko, bez zbędnych procesów myślowych informuje mnie serdecznie, że nie może przerejestrować pojazdu na mnie i do widzenia. Zdębiałem.

Pozbierałem siebie i wszystko co przyniosłem a następnie opuściłem gmach urzędu w poczuciu totalnej pustki i zagubienia. Oczywiście błyskawicznie znajomi wzięli mnie w obroty doradzając, informując i wyśmiewając moje potulne i absurdalne podporządkowanie się machinie urzędniczej.

Tak podbudowany, nastawiony na twardą walkę o wspólne szczęście z moją wybranką wracam na pole walki. Żywym stąd nie wyjdę! Na miejscu pobieram grzecznie numerek, staję w kolejce i czekam na swoją bitwę. Trafiam na innego pana urzędnika i nie informuję o swojej wizycie poprzedniego dnia. Pan z takim samym stoickim spokojem informuje mnie, że on nie zalegalizuje mojego związku z Nysą, ale i to bez żadnej mojej uwagi, odsyła mnie do wyższej instancji. O, jakaś nieoczekiwana zmiana. Po kolejnym czekaniu trafiam do koordynatora spraw rejestracji. Tym razem Pani po wysłuchaniu mnie, przyjmuje moje podanie o rejestrację z prośbą wydania dowodu już z dobrym numerem nadwozia.

Aż się ciśnie na usta; The game start. Bardzo szybko dowiaduję się, że oddział w którym złożyłem swoje podanie jest niekompetentny w mojej sprawie i przekazuje wszystkie materiały do siedziby głównej na ulicy Zapolskiej. Tadam!

Zostaję wezwany na przesłuchanie, w między czasie przesłuchany jest diagnosta wydający zaświadczenie o błędzie, ja kolejny raz, wydział transportu oraz poprzedni właściciele. WOW! Właściwie to miła Pani urzędniczka już na pierwszym spotkaniu po wezwaniu oznajmiła, że Ona nie widzi pozytywnego zakończenia mojej historii. Dowiaduję się też od pewnego urzędnika, że właściwie to mógłbym znowu zamalować tabliczkę i udawać, że nic nie znalazłem(?!!). Masakra.

Coraz bardziej zatroskany o losy mojej Nysy i tego czy jeszcze będziemy razem popadam w depresję maniakalną i nękam urząd telefonami, aby wiedzieć na bieżąco, że właściwie nic nowego w mojej sprawie nie wiadomo ale proszę zadzwonić za kilka dni…

Dzięki całej tej „zabawie” dowiaduję się, gdzie i w jakich latach służyła moja Nyska. Wiem więc, że dzielnie służyła w Kaliszu w Komendzie Wojewódzkiej od 1989 roku, 3.XII.1998 roku zostaje przekazana do Urzędu Gminy w Kotlinie jako wóz bojowy Ochotniczej Straży Pożarnej skąd trafiła w prywatne ręce w 2014 roku zaraz przed moim zakupem.

Po dwóch miesiącach bojów Pani urzędniczka stwierdziła, że nic się nie da zrobić i mam sobie czekać na decyzję odmowną, przy której zostanę poinformowany gdzie odwoływać się dalej… Siedziałem jak na szpilkach zastanawiając się, gdzie i do kogo mam się odwoływać z powodu błędu, który powstał prawie 25 lat temu! A ja głupi chciałem uczciwie.
Pani, która miała mi odmówić przerejestrowania przeprowadziła śledztwo na podstawie, którego okazało się, że Nyska o numerze jaki mam na tabliczce nigdy i nigdzie nie była zarejestrowana. Na tej podstawie zamiast odmówić mi przerejestrowania pojazdu otrzymałem w końcu upragniony dowód tymczasowy i świeżutkie blachy. Udało się!

Ktoś, na samym początku popełnił błąd podczas rejestrowania mojej Nysy przestawiając dwie cyfry. Następnie policja zamalowała tabliczkę znamionową i nie sprawdzała jej zgodności z dowodem.
nysa 522 (2)

Gmina do straży przyjęła po policji pojazd nie sprawdzając tabliczki a strażacy dołożyli swoje warstwy farby. Osoba prywatna kupując od gminy Nysę nie sprawdziła czy taka tabliczka w ogóle jest a co dopiero jej poprawność i zgodność z dokumentami.

Dopiero ja głupio wyciągnąłem ten błąd po 24 latach i z dumą oznajmiam. Odkręciłem TO! Tak myślałem, że teraz będzie z górki ale nie. „Zabawa” trwa dalej…

Pozdrawiam z czeluści urzędniczego piekiełka wszystkich miłników zabytkowej motoryzacji wraz z moją czerwoną, jeszcze, piękną Nysą resortową. Czołem!

PS. Serdeczne podziękowania dla urzędniczki, która nie poszła po najłatwiejszej linii oporu odmawiając mi rejestracji a doprowadziła sprawę do szczęśliwego zakończenia tego tematu.