Witam serdecznie sympatyków starych aut.
Moje zainteresowanie zabytkowymi samochodami ma początek we wczesnym dzieciństwie. Moim pierwszym i zarazem długo wyczekiwanym klasykiem został Mercedes W115 z 1969r., o którym już mieliście Państwo okazję poczytać w portalu KlassikAuto.pl w ubiegłym roku. Samochód spełnił i nadal spełnia swoją funkcję auta dla przyjemności. Jest stosunkowo niezawodne, komfortowe itd. Obsłużyło już kilka ślubów.



Z czasem okazało się, że jeden samochód zabytkowy, to dla mnie za mało, ponieważ przesiąknąłem już klimatem zlotów i złapałem tego bakcyla w pełni. Na przełomie czerwca i lipca 2017r. wpadło mi w ręce kilka gazet o tematyce zabytkowych samochodów. Znalazły się tam artykuły o kultowym już Fiacie 126p. Nagle pomyślałem, że… fajnie byłoby dołączyć do kolekcji „maluszka”. Niemal każdy Polak ma jakieś doświadczenia związane z tym autem, wspomnienia, miał lub zna kogoś, kto posiadał taki samochód. Burzliwa jest historia Fiata. Na początku każdy o nim marzył, potem każdy go miał, a na końcu każdy się go pozbywał.

Kwestia nabycia „maluszka” potoczyła się bardzo szybko. Po przejrzeniu ogłoszeń, pojawiło się jedno ciekawe. Za Fiata z 1982r. żądano ponad 5 tys. zł i autko wyglądało na zdjęciach bardzo ładnie. Co ciekawe, posiadało jeszcze oryginalne tablice rejestracyjne oraz dowód rejestracyjny. Opis przedstawiał stan jako idealny, no ale tak jest prawie zawsze! Od tego czasu nie przestawałem myśleć o Fiacie. Pochłonąłby oszczędności, ale przecież to kultowy maluch, którego ceny prognozowane są na wyłącznie zwyżkowe, a ofert z roku na rok będzie coraz mniej.

Przyznam, że na myśl o kupnie malucha, cieszyłem się jak dziecko. Zapadła decyzja. Mimo, że byłem po całym dniu pracy, późnym wieczorem umówiłem się z kuzynem na wyjazd i oględziny. W trasie okazało się, że źle sprawdziłem mapę i odległość wynosi ponad 300 km w jedną stronę, a nie jak przypuszczałem ok 100 km. To była wioska przy granicy z Ukrainą. Rozważałem powrót do domu. Jednak ustaliliśmy, że skoro wyjechaliśmy, to jedźmy, damy radę.
Podróż okazała się męcząca. Z właścicielem umówiliśmy się w końcu na ok 2 w nocy. Ostatni odcinek był bardzo górzysty i musieliśmy jechać bardzo powoli z powodu silnej mgły. Na miejscu przyznam, że maluszek zrobił na mnie duże wrażenie. Serce zabiło mocniej, mimo że nosił ślady pewnych wgnieceń, zarysowania karoserii. Był do poprawek, ale nie potrafiłem mu się oprzeć. Właściciel zapewniał o znakomitym stanie, opowiedział historię. Podobno starszy pan, który posiadał go jako pierwszy, bardzo o niego dbał, solidnie konserwował autko, a po Jego śmierci Fiacik długo stał zapomniany w garażu, aż żona zdecydowana się go sprzedać.

Okazało się, że maluszek był solidnie zabezpieczony przed korozją, zarówno we wnętrzu jak i podwozie. Dodatkowo auto miało pierwszy dowód rejestracyjny. I tak zostałem przekonany do zakupu. Zapalenie „z linki”, krótka jazda próbna, nie stwierdziliśmy nic podejrzanego. Chciałem nim wracać do domu, jednak lekko zszokowany sprzedający stanowczo odradził, chociażby z racji starej prądnicy. Wpłaciłem zaliczkę i maluszek był mój.

Dodam tylko, poza tematem, iż w drodze powrotnej ok. 6 rano i zarazem 100 km od domu, zdarzyła nam się nieprzyjemna sytuacja. Zasnąłem za kierownicą. Niech to będzie małą przestrogą dla wszystkich zmotoryzowanych. Wcześniej nigdy nie uwierzyłbym, że takie coś jest możliwe, ale organizm upomina się o swoje i zrobi wszystko, by choć chwilę odpocząć. Będąc od kilku lat zawodowym kierowcą, również jeżdżąc po 12 godzin w nocy, nie przypuszczałbym, że mnie może spotkać coś takiego. Nie należy przeceniać własnych możliwości. Wraz z kuzynem zbudziliśmy się przecinając gąszcz zarośli, po skoszeniu pokaźnych krzaków. Natychmiast znalazłem się z powrotem na autostradzie, chociaż niewiele z tego pamiętam. Poza lekko skrzywioną felgą, roślinnością w komorze silnika i na podwoziu, dzięki Bogu nic się nie stało. Źle mogła się skończyć ta historia. Nie powstałby ten artykuł. Jednak ktoś nad nami czuwa, w co wierzę.

Wracając do tematu maluszka. Po upływie ok. tygodnia Fiat dotarł na lawecie. Po bliższych oględzinach, już na miejscu, pomyślałem, że to była to zbyt impulsywna decyzja. Maluszek miał sporo braków, choćby takich jak niedziałająca w pełni elektryka, brak klaksonu, ciężko domykające się drzwi oraz z trudem działające uchylanie szyb. Rodzina i znajomi też nie zostawiali na mnie suchej nitki. Zdarzały się kpiny.

Będąc lekko zasmuconym i rozczarowanym, uznałem że nie będę się łamał. Zbiorę potrzebne środki, poszukam kogoś, kto solidnie odremontuje maluszka i pokażę wszystkim niedowiarkom, że to będzie naprawdę fajne auto! Powiało optymizmem. Czyszczenie auta, sprawdzanie oleju, pierwszy wyjazd na ulicę i od razu pewna młoda osoba jadąca dużo nowszym, solidnym samochodem, zatrzymała się specjalnie by zapytać, czy nie jest na sprzedaż. Nawiązaliśmy rozmowę, usłyszałem jak bardzo żałuje, że kiedyś takiego samego miał i sprzedał, a teraz szuka, ale ciężko znaleźć coś w dobrej cenie. Podobnych sytuacji miałem jeszcze kilka, również ze starszymi osobami, które z sentymentem wspominają to auto. Oczywiście takie sytuacje jak trąbienie, kciuk do góry zdarzają się na porządku dziennym. Oglądanie się i uśmiechy pieszych to miłe doświadczenia, choć są też tacy kierowcy, którym maluch działa na nerwy i natychmiast wyprzedzają, zajeżdżając drogę, jakby zapominali, że maluch solidnych hamulców nie ma…
Fiacikiem odbyłem tylko kilka przejażdżek. Zostały w nim wymienione pompka paliwa, świece, przewody zapłonowe, filtr powietrza, nowy olej mineralny.

Jeśli ktoś rozważa zakup malucha – naprawdę polecam! Po zajęciu miejsca za kierownicą i ruszeniu, od razu pojawia się uśmiech na twarzy. To autko szokująco odstaje od nowoczesnych aut, ale mimo to, (a może właśnie dlatego), jest coraz popularniejsze w środowisku miłników klasyków. Hałasuje, na nierównościach podskakuje, jedzie wolno, chociaż do prędkości ok. 40 km/h oceniam, że jest dość żwawe. Jakaś usterka, to tylko kwestia czasu. Ale to przecież część przygody.

Tak było i w moim przypadku. Pierwszy problem, to zerwanie się linki rozrusznika (wówczas nie wiedziałem, że można odpalić za pomocą zwykłego kija, popychając pod odpowiednim kątem rozrusznik). Miało to miejsce na skrzyżowaniu, musiałem na ruchliwej drodze spychać malucha na chodnik. O dziwo nikt nawet nie trąbił. Znacie komedię „Nic śmiesznego”? Główny bohater- Adaś Miałczyński, w tej roli Cezary Pazura, miał właśnie taką sytuację, przypisując wówczas pomarańczowemu maluchowi same najgorsze cechy. Dziś takie zdarzenia bawią. Nikt już prawie nie jeździ maluchem z konieczności. Sytuacja skończyła się dobrze, maluszek odpalił „na popych”, wcześniej panowie policjanci przejeżdżając obok załączyli sygnały świetlne i dźwiękowe, minęli mnie uśmiechnięci, rezygnując z kontroli, nawet mimo postoju na chodniku, chociaż ja szykowałem już dokumenty i wersje tłumaczenia. Policja też czasem rozumie takie sytuacje (na szczęście). Innym razem „mój maluszek” krztusił się i gasł, ale mogło to być przyczyną zbyt bogatej mieszanki i nie opuszczenia dźwigni ssania.

Poznawałem malucha i przyzwyczaiłem się do niego, ale kwestia remontu stała w miejscu. Dodatkowo coś niepokoiło mnie w silniku lub skrzyni biegów. Chroniłem maluszka przed deszczem, robiłem przy nim co mogłem, ustalając plan działania, również pod kątem kosmetyki. Od szefa w pracy dostałem stylową gałkę zmiany biegów z czasów PRLu wymontowaną z bardzo starego autobusu. Kuzyn znalazł po swoim maluchu z przeszłci stary, oryginalny bagażnik kształtem przypominający z boku składaną harmonijkę oraz radio Safari. W międzyczasie zdobywałem stare relikty z czasów PRL, cenne detale z pierwszej serii, takie jak licencja Fiat, metalowe tylne logo, przedni pionowy znaczek i inne. Takie drobiazgi zawsze mi się podobały i uznałem, że muszę je mieć. Plan zakładał też wymianę niewydajnej już prądnicy na alternator.

W kwietniu bieżącego roku podjąłem ambitną decyzję o rejestracji mojego pupila na „zabytek”, pod warunkiem uzyskania rozszerzonego przeglądu i wymaganej liczby ok 80 % oryginalnych części. Wcześniej nie dokonałem przerejestrowania z racji niechęci przed utratą oryginalnych, starych dokumentów. Szybko okazało się, że ten plan zostaje przesunięty na dalszą przyszłość z racji stanu technicznego.

Poszukując pomocy do „ogarnięcia” Fiata spotkałem kilka fantastycznych osób. Chciałbym tutaj, poprzez KlassikAuto.pl podziękować Justynie, Natalii i Dominikowi, którzy na punkcie klasyków są podobnie mega zakręceni jak ja. Poznałem sympatyczne małżeństwo z Zabrza, których pasją są stare samochody i remontowanie ich. Sami posiadają 2 maluchy i kiedyś chcieliby na poważnie rozkręcić działalność z tym związaną, a popyt na tego typu usługi rośnie. Może kiedyś nawet uda się otworzyć muzeum.

Droga do nowych znajomych, ok 30 km, która początkowo zakładała standardowy przegląd, regulację hamulców itp. okazała się dla maluszka ciężka. Silnik strasznie hałasował, z trudem udało się dotrzeć do celu i nie było już mowy o powrocie tego dnia Fiacikiem. Maluch „wbił się” w kolejkę do remontu. Spodobało mi się drobiazgowe podejście mechanika Dominika, zwrócenie uwagi na wszystkie szczegóły i szybko okazało się, że stan silnika, ale też nadwozia jest kiepski. Auto wymagało renowacji.

Z czasem usterek było coraz więcej. Diagnoza była przykra. Autko było prawdopodobnie szykowane do sprzedaży: zużyte hamulce, krzywy wahacz, duża różnica odległci między kołami po lewej i prawej stronie, silnik i skrzynia z wyciekami, korozja przewodów hamulcowych, zużyte sprężyny, układ kierowniczy, nieoryginalne szyby, najgorsze jednak co się okazało, to kolizja która mogła wystąpić po obu stronach auta. Jakby tego było mało, auto ma papiery ze złomu, z którego zostało odkupione, na który wylądowało chyba nie bez powodu. Zauważyłem to dopiero 9 miesięcy po zakupie. Popełniłem błąd, przegapiając wiele kwestii, ale to już przeszłość. Zapadła oczywiście decyzja o remoncie, o zakupie wielu nowych części. Jestem zdania, że jeśli już coś robić, to bez półśrodków, solidnie, albo wcale. Wśród części znalazły się m.in.: miedziane przewody hamulcowe, silnik tym razem o poj. 600 cm3, poskładany na nowych częściach i uszczelnieniach, rozrząd, sprężyny itd.

Auto będzie dopiero składane. Wcześniej rozważałem nawet sprzedaż za zaniżoną cenę i zakup samego nadwozia w dobrym stanie, by wszystkie nowe części skompletować w solidnej „budzie”. To jednak komplikuje sytuację i zdecydowałem się składać na tym, co jest. Plusem jest zdrowa podłoga, niewielka ilość korozji, ze względu na dużą ilość konserwacji, której ktoś naprawdę nie żałował.

Ktoś w czasie oględzin Fiata w fazie rozbiórki, powiedział, że wstydziłby się jechać takim brzydkim autem na zlot. Ja jestem innego zdania. Znając historię, wiedząc ile serca, środków, wysiłku zostało włożone i nadal jest wkładane, znam jego wartość. Najważniejszy jest stan techniczny, a już dziś za cenę dobrego malucha, porównując środki które sam włożyłem, można mieć normalne, solidne, duże i wygodne auto rodzinne. Ale w tym przypadku nie o to chodzi. Dla mnie to zabytek techniki, który warto uratować i zachować również dla przyszłych pokoleń. Przyjaciele, którym zaufałem, robią co mogą, by pojazd uratować, odrestaurować na ile to możliwe i wierzę, że wszystko pójdzie dobrze.
Nie mogę się doczekać efektu końcowego. Jazda tym autem to prawdziwa przyjemność, mimo braku klimy, wygód, synchronizacji I biegu, elektryki szyb itd. Czuć klimat dawnej epoki i właśnie o to chodzi.

Z dzisiejszego punktu widzenia, nie żałuję. Myślę, że wszystko nas czegoś uczy. Poznałem nowych, wartościowych ludzi. Wspólne pasje łączą ludzi. Im trudniej na początku, więcej do zrobienia, tym większa satysfakcja na końcu drogi.

Pozdrawiam Czytelników, redakcję, miłników starych samochodów
Łukasz Garbat

Od Red.: zapraszamy do opisywania swoich youngtimerów. W zamian wyślemy upominek.