Za pomocą pędzla potrafił przedstawić wszystko, a jego nacechowane apokaliptycznymi wizjami dzieła do dziś uchodzą za coś niepowtarzalnego. Ale czy ktoś z Was zdawał sobie sprawę z tego, że jeden z czołowych polskich malarzy próbował swoich sił w projektowaniu polskich autobusów?

Mateusz Beksiński w Autosanie

Zdzisław Beksiński przez okres 10 lat pracował dla sanockiej fabryki autobusów Austosan, której początek dał jego pradziadek – Mateusz Beksiński. Piastował w niej stanowisko stylisty nadwozi, co idealnie łączyło się z jego zamiłowaniem do szeroko pojętej sztuki. Jego praca polegała także nad doborem kolorów nadwozia danego pojazdu, a także kwestiami związanymi z wyglądem logo podkarpackich zakładów. Intratne stanowisko pomógł mu załatwić jego kuzyn, Jerzy Potocki.

Odważny krok

Już od pierwszych chwil spędzonych za stołem kreślarskim, Beksiński czuł się jak ryba w wodzie. Rysowane przez niego projekty były przepełnione futuryzmem, którego pozazdrościć mu mogli nawet twórcy amerykańskich komiksów. Jego wizje miały nie tylko przeistoczyć się z czasem w potrzebne ludziom środki transportu. Ich nadrzędnym zadaniem było wzbudzanie zachwytu na drogach całej Polski. Pierwszym projektem był autobus SFW-1 Sanok z 1958 roku. Pokaźnych rozmiarów pojazd był prawdziwym monstrum, które zarówno z tyłu jak i z przodu posiadało charakterystyczne dla zachodnich samochodów „płetwy”. Jego największą zaletą było przeszklone nadwozie, zza którego szyb pasażerowie mogli podziwiać otaczający ich świat. Identyczne, jak w przypadku Volkswagena T1 Samby okienka, wpuszczały do wnętrza o wiele więcej światła. Prototyp napędzał sześciocylindrowy silnik benzynowy o pojemności 4196 cm³ i mocy 95 KM. Niestety, konstrukcja nigdy nie opuściła swoich „prototypowych pieluch”. Powodem tego była negatywna opinia sporządzona przez Państwową Komisję Oceny Transport Samochodowego w Warszawie.

Dziwny jest ten świat i wspaniałe lata sześćdziesiąte

Pierwsza dekada lat sześćdziesiątych to okres, kiedy Beksiński za wszelką cenę próbował wdrążyć w życie swoje pomysły. Chciał przebić przysłowiowy mur, który stawiany był wokół jego nowych konstrukcji. Z nadejściem 1962 roku, na podkarpackie drogi wyjechał koncept autobusu turystycznego, skrywającego się pod nazwą SFA-2. Jego podwójnych reflektorów oraz zachodzącej na boki atrapy grilla mogły pozazdrościć mu nawet zachodnie studia projektowe. Prestiżowo było także w kabinie kierowcy, gdzie uwagę przyciągała pokaźnych rozmiarów kierownica z błyszczącym ringiem – prawie jak w Cadillacu! Tuż po nim zadebiutował model SFA-3, który był poniekąd wydłużoną i nieco ulepszoną wersją swojego poprzednika. Choć oba projekty były naszpikowane nowoczesnymi rozwiązaniami – decyzja o rozpoczęciu ich masowej produkcji nadal nie dostała zielonego światła.

Kolejna próba

Przełomowym konceptem w karierze artysty była jego czwarta propozycja. SFA-4 Alfa był świetnie prezentującym się mikrobusem, który miał za zadanie zastąpić dotychczas pełniącą tę rolę Nysę. Specjalnie na potrzeby jego produkcji na terenie fabryki została wybudowana dodatkowa hala. Samochód „polskiego Georga Jetsona” mógł pomieścić aż 11 osób, dla których przeznaczone były komfortowe miejsca siedzące. Choć jego design był nie do podrobienia – niektórzy dopatrywali się w nim choćby najmniejszych nawiązań do amerykańskiego Dodge’a A100 czy najświeższych modeli Plymoutha. Wszystko wskazywało na to, że Beksiński wyprzedził swoje czasy o lata świetlne.

Początkowe plany zakładały, że nowatorska konstrukcja bazować będzie na elementach pochodzących z koncepcyjnej Warszawy 210. Śmiałe kalkulacje zostały jednak zastąpione ogólnodostępnymi częściami z popularnej FSO Warszawy 203. Sercem pojazdu był „żerański bestseller” – 70-konna jednostka S-21, która przy dobrych wiatrach potrafiła rozpędzić nie tak lekki wóz do 100 km/h. Choć wyprodukowano 22 sztuki „Alfy”, a seryjna produkcja miała ruszyć z nadejściem 1965 roku – i tym razem się nie udało. Na drodze do sukcesu futurystycznego pojazdu stanęła włosko-polska współpraca, która w niedługim czasie zaowocowała wykupieniem licencji na produkcję Polskiego Fiata 125p.

Koniec kariery

Przygnębiony brakiem jakiekolwiek akceptacji ze strony władz Beksiński, swoją karierę w Autosanie zakończył w latach siedemdziesiątych. Następnie przeprowadził się wraz ze swoją rodziną do Warszawy. Odgrodzona od tętniącego życiem Zachodu Polska nie była gotowa na jego śmiałe wizje autobusów rodem z przyszłci, które znacząco zrywały z „puszkowatym” wyglądem typowych PKS-ów. Wysiłki artysty były jednak często doceniane przez jego współpracowników. Osoby te już w tamtych czasach wiedziały, że mają w zespole ponadprzeciętnie uzdolnionego i jednocześnie niespełnionego człowieka.

Czy coś się ostało?

Los stworzonych przez Zdzisława Beksińskiego prototypów nie jest znany. Uważa się, że większość z nich została pocięta, a następnie wywieziona na złom. Możecie nie uwierzyć, ale oryginalna karoseria „Sanoka” z 1958 roku pełniła przez jakiś czas rolę atrakcji na sanockim… placu zabaw! Jedną z niewielu pozostałci po tragicznie zmarłym artyście jest znak firmowy Autosana, który jest dowodem jego niezastąpionego kunsztu.

Czy szarobury PRL wyglądałby zupełnie inaczej, gdyby projekty Beksińskiego zostały wdrążone do produkcji seryjnej? Może twórca kosmicznie prezentujących się pojazdów zyskałyby wielką popularność w innej części Europy, a może i nawet na innym kontynencie? Tego już się nigdy nie dowiemy, a szkoda.

Zdjęcia: Autosan.pl

Źródła dodatkowe: Wikipedia.org