Marka Volvo od kilkudziesięciu lat kojarzona jest z niezawodnymi samochodami rodzinnymi. Niezniszczalne PV 544, solidne Amazony czy z wyglądu „ciosane” 740-tki poza swoją trwałcią były także synonimem bezpieczeństwa podróżujących. Jednak nie każdy model tej skandynawskiej marki był stateczny i projektowany z przeznaczeniem samochodu na całe życie, który będzie przechodził z pokolenia na pokolenie. „Niezniszczalne” modele takie jak „święte” Volvo P1800 czy wywodzące się spod holenderskiego DAF-a, kompaktowe 66-tki starały się zaskoczyć także młodszą, szukającą nieco mocniejszych wrażeń klientelę.

Jednak w tej grupie zabytkowych już dzisiaj modeli znalazło się miejsce dla nieco nowszej konstrukcji, która dzięki jedynej w swoim rodzaju stylistyce przyjęła przydomek „żaby”.

Czas na zmiany…
Wszystko to zmieniło się w połowie lat 80-tych, kiedy na rynku zagościł „przybysz z kosmosu” – model 480. Samochód ten zerwał z wieloma dotychczasowymi schematami, bowiem okazał się być całkiem zgrabnym coupe zaprojektowanym przez holenderskich mistrzów ołówka, na których czele stał sam John de Vries. Nowy model miał za zadanie nawiązywać w pewnym stopniu do nietuzinkowego Volvo P1800 w wersji ES, a tego przykładem było zastosowanie bezbramkowej szyby tylnej. Fanów, którzy podążali za nieco nowszymi trendami w motoryzacji, 480 zaskakiwał „chowanymi” reflektorami przednimi oraz tym, iż było to pierwsze Volvo posiadające napęd na przednią oś. Legendarna atrapa chłodnicy ze słynnym emblematem nie znajdowała się już w centralnej części pasa przedniego, lecz przeniesiono ją pod masywny zderzak, co w tamtych czasach było odważną zmianą. Jak na kompaktowe rozmiary, samochód zapewniał bardzo dobrą ochronę pasażerów jak i samego kierowcy, mimo tego, iż poduszka powietrzna kierownicy pojawiła się dopiero w późniejszych rocznikach. Jak na rok 1986, 480-tka była marzeniem bardzo wielu młodych użytkowników dróg. I nie ma się co temu dziwić ;)

Niecodzienne wnętrze
Wnętrze również zaskakiwało swoim stylem i niezwykle dobrą widocznością zza sportowej kierownicy. Już sam system pasów bezpieczeństwa był całkiem dobrze przemyślany, bowiem posiadał on specjalne podajniki. Kokpit ze wszystkimi przełącznikami (w których skład wchodziło także futurystyczne pokrętło do włączania świateł) został nachylony w taki sposób, aby kierowca mógł mieć wszystko pod ręką. Nie zabrakło tam także rozmaitych gadżetów, do których zaliczano chociażby podświetlany zamek w drzwiach, system wietlenia „follow me home” czy komputer, który informował kierowcę o dotychczasowym zużyciu paliwa (słynny system „Volvo info-center”).

 

Dla dwóch osób był to wzorowy samochód na co dzień. Dla pasażerów o wyższym wzroście, którzy siedzieli z tyłu, mogło nieco brakować miejsca na nogi, pomimo tego, iż dwa oddzielne, komfortowe fotele z tyłu były regulowane. Bagażnik również nie zaskakiwał pojemnością znaną nam chociażby z takich modeli jak 240. Ten miał zaledwie ok. 160 litrów pojemności, przez co był w rzeczywistości „praktyczną wnęką”. Jednak zgrabne Volvo swoje braki nadrabiało takimi dodatkami jak klimatyzacja czy podgrzewane siedzenia, dzięki którym podróżowanie było bardziej komfortowe. Niewiele małych samochodów mogło w tamtych czasach poszczycić się tyloma udogodnieniami!

„Żabie” serce
W gamie silnikowej prym wiodły silniki o pojemności 1.7l oraz 2.0l. Umieszczone poprzecznie, wolnossące silniki powstały przy prężnej współpracy z marką Renault. Jedna z mocniejszych odmian jednostek silnikowych 1.7 dysponowała mocą aż 120 KM, a to wszystko dzięki współpracy Volvo z niemieckim Porsche, czego owocem było zastosowanie chociażby turbosprężarki Garett T2. Natomiast sportowe, nieco twarde zawieszenie było dziełem Lotusa, który przed laty zaskakiwał oblicze sportu swoimi legendarnymi wyścigówkami. Wóz bardzo dobrze trzymał się drogi. Ówczesne moto-kolaboracje wyszły na dobre, gdyż sprytne Volvo stało się „kieszonkowym” sportowcem. Wóz ten znacząco odbiegał od schematu statecznego kombi prezentując się jako futurystyczny „shooting brake”.

Samochód dla młodych
Volvo oferowało 480-tkę w aż 6 wersjach wyposażeniowych począwszy od ES, S, Turbo i GT, a skończywszy na dwóch ostatnich odmianach Collection oraz Celebration. Obydwie powstały w ilościach 480 sztuk. Patrząc już na długi przód wozu czy masywne zderzaki z ciekawie wkomponowanymi w światła obrysówkami, w które wyposażone zostało Volvo 480, wielu z nas może mieć liczne skojarzenia z samochodami pochodzącymi ze Stanów Zjednoczonych. Jest to jak najbardziej prawidłowe, gdyż jednym z celów szwedzkiej marki było także mocne wejście na rynek amerykański i jednocześnie spełnienie wszystkich wymogów bezpieczeństwa w tamtych czasach. Niestety, „amerykański sen” okazał się być tylko niespełnionym marzeniem, ponieważ przez ówczesny wysoki kurs dolara, samochód nigdy nie pojawił się oficjalnie w ofercie amerykańskich dealerów Volvo. Było to także po części spowodowane niezbyt dużym zainteresowaniem z jakim spotkał się model 480, a szkoda… Wielu pasjonatów motoryzacji twierdzi dziś, że to małe Volvo było zbyt nowoczesne jak na swoje czasy. Na początku lat 90-tych zaprezentowano także zgrabną odmianę cabrio, lecz niestety nie doczekała się ona wdrążenia do produkcji masowej.


Druga młodość?
Pomimo próby wskrzeszenia idei jaką prezentowało przed laty Volvo 480, współczesna odmiana C30 nie budzi już tak wielkiej sympatii jak jej poprzednik. Jednak z drugiej strony omawiany przez nas youngtimer przyciąga do siebie jak magnes (poprzez wygląd, właściwości jezdne oraz wciąż przystępną cenę) coraz to młodsze pokolenia kierowców, którzy na własnej skórze chcą się przekonać, że wygoda podróżowania i niebanalne systemy to nie tylko domena potężnych samochodów klasy premium. Pomimo, iż codziennie użytkowanych egzemplarzy 480-tki nie widuje się zbyt często w ruchu, to jego sylwetki nie da się pomylić z żadnym innym autem pochodzącym z epoki lat 80-tych. Ten wóz z pewnością ma coś w sobie i skrzętnie to ukrywa pod opuszczonymi reflektorami. Aby to poczuć, trzeba się nim po prostu przejechać.

Autorzy zdjęć: Przemysław Sipiński, archiwum autora