W latach 70-ych byłem małym chłopcem, który zafascynował się tym co jeździ po drogach. Z rozdziawionym dziobem przyglądałem się samochodom, pociągom, tramwajom. Odróżniałem poszczególne typy tych pojazdów jako kilkulatek, choć niekoniecznie umiałem je nazwać. Rozróżniałem dźwięki przez nie wydawane, i to nie tylko wśród samochodów, ale również wśród pojazdów szynowych. Taki wrodzony fioł.
Moi rodzice nie byli zamożni, co w tamtym okresie oznaczało podróżowanie komunikacją publiczną, czasami jakaś taksówka, po dłuższym oczekiwaniu, aż jakakolwiek się zjawi. Mieli ze mną utrapienie, bo z jakiegoś powodu najbardziej mnie urzekał włoski styl w samochodach. W realiach PRLu, we wczesnych latach 70-ych prawdziwe włoskie auta były rzadkością, ale licencyjne Zastavy, Polskie Fiaty, Łady albo Seaty wywoływały niekłamany zachwyt.


Gorzej, jeśli na postój taksówek zajechała Warszawa, Wołga albo Wartburg. Mały Krzyś nie chciał do nich wsiadać, żądając Fiata 125P – podówczas całkiem nowego modelu… Pięcioletni Krzyś nie chciał też wsiąść do Zuzi. Czyli do Syreny 103 – pierwszego, nieco już sfatygowanego samochodu w naszej rodzinie. Ale za to, kiedy w styczniu 1976 roku rodzice odebrali z Polmozbytu Fiata 126P – noooo, to już była inna sprawa. Przecież to Fiat! Miał na imię Onufry.

Mama pracowała w KMPiK (poprzednik współczesnego Empiku) i przynosiła mi przeterminowane zachodnie czasopisma samochodowe po wycofaniu z czytelni. Tam mogłem zobaczyć, jakie auta jeździły i – co ważne – ścigały się po zachodniej stronie żelaznej kurtyny. PRL-wska bieda z nędzą blado przy tym wypadała. Tu nie widywało się raczej Alfy Romeo, Lancii, Autobianchi, no i Abartha… Zachwyt dla włoskich aut wzrastał w postępie geometrycznym. No a potem w 1985 roku prawo jazdy i okazjonalne przejażdżki naszym coraz starszym Onufrym – tyle, na ile pozwalały kartki na benzynę. A potem niestety wydoroślałem. Wybierając kolejne samochody do codziennej jazdy usiłowałem znaleźć jakiś kompromis między zimnym wyrachowaniem i gorącą pasją. Samochody, którymi przez kolejne ćwierć wieku jeździłem bywały nie tylko włoskie – ale te dominowały. Zastava 1100P – czyli Fiat 128 w wersji hatchback, potem Fiat Ritmo, Fiat Uno, Fiat Punto, Fiat Doblo, Alfa Romeo 155, Alfa Romeo 145, Alfa Romeo 156… Chyba już się nie odczepię od Alfy jako tak zwanego „daily”.

Hippisi mówili, żeby nie wierzyć ludziom po trzydziestce. Słusznie. Właśnie na tym etapie życia zatęskniłem do starych – wtedy już klasycznych – aut. Włoskich oczywiście. No ale moje pierwsze dwa klasyki były francuskie… Simca Aronde nazwana przeze mnie Jaskółką z 1960 roku miała jednak technikę wywodząca się z przedwojennego Fiata 1100 (508C). A Peugeot 404 o imieniu Armand z 1967 roku był projektowany przez Pininfarinę. Jednak zawirowania życiowe wymusiły na mnie w 2014 roku pożegnanie się z zabytkową motoryzacją. Tylko, że to nie jest uleczalna choroba. Przez następne lata odbudowywałem sobie stabilność zawodową i materialną, a w 2017 roku na nowo ułożyłem sobie życie z Izą. Iza jako dziewczynka też zafascynowała się tym co jeździ – ale skupiła się na tramwajach i kolejkach wąskotorowych. Była więc bardzo podatna na zakażenie moją chorobą i rzeczywiście się zaraziła… Jako nasz wspólny posag i prezent ślubny sprawiliśmy sobie białego Fiata 1100R z 1968 roku. 1968 to był bardzo znamienny rok dla całego świata, a także dla mnie osobiście. To wtedy ten świat zobaczyłem po raz pierwszy.

Przyjechał do nas jesienią 2017 roku – a jakże – z Włoch. Mieszkał wcześniej w okolicach Padwy. Ponieważ tam sól sypie się do pizzy i spaghetti, a nie na drogi – to przyjechał do nas w całkiem niezłej kondycji. Szukaliśmy włoskiego auta klasycznego nie upierając się przy tym jednym modelu. Ale to on się do nas uśmiechnął ze zdjęcia w ogłoszeniu, nie mówiąc o tym, że zachęcił nas przyzwoitą ceną: 2000 euro. Oczywiście koszta sprowadzenia go z Włoch też trzeba było doliczyć, więc ogólnie wyszło około 3000 euro. Po przybyciu do Gdańska okazał się całkiem żywy, warczał, jeździł, świecił, a nawet skręcał i hamował. Był taki, jaki urodził się w Turynie – bez modyfikacji, oryginalny. Co oczywiste – nie był też drutowany częściami od polskich aut… Choć niektóre są całkiem takie same, jak hamulce na przykład. Przedstawił się nam jako Marcello. I od razu założył własny profil na Facebooku – jako Fiat 1100R Marcello. Jest tam trochę złliwy wobec gatunku ludzkiego, ale to przejaw inteligencji, nieprawdaż? Zwłaszcza, że zazwyczaj ma rację.

Marcello jest ostatnią wersją fiatowskiego modelu 1100 (oznaczonego jako 103), produkowanego od 1953 do 1969 roku. Przez ten czas Fiat 1100 doczekał się mnóstwa modernizacji, wielu wersji nadwoziowych, od małej zaokrąglonej berliny począwszy na nieco kanciastym modelu R skończywszy. Powstawały też Fiaty 1100 z nadwoziami kabrio, coupe, kombi, furgon. Mechanika nieco mniej się zmieniała i wszystkie Fiaty 1100 z tych 16 lat produkcji są do siebie bardzo podobne pod względem mechanicznym.

Nasz Marcello niestety miał ukrytą wadę serca, która skończyła się zawałem panewek w czerwcu 2018 roku. Nasz zaprzyjaźniony, genialny mechanik, pasjonat doprowadził jego silnik do wspaniałej kondycji, ale zabrało to rok. Oczywiście wiele elementów można kupić we Włoszech, wiele można dorobić, ale czasu to wymaga. Na szczęście koszta remontu nie odbiegały od przeciętnych. Po remoncie silnika Marcello ożył na nowo i wrócił do swojego ulubionego zajęcia – czyli jazdy! Tak, Marcello nie jest eksponatem muzealnym, nie jest nawet eksponatem garażowym, którego podtatusiały właściciel się w niego wpatruje w tym garażu. On z nami jeździ i to całkiem sporo. Wozi nas na wycieczki w poszukiwaniu śladów historycznych kolei, wozi nas na turystyczne rajdy dla zabytkowych pojazdów, czasami nawet kilkaset kilometrów za jednym zamachem. Takie rajdy – koniecznie z próbami sportowymi – to wspaniałe imprezy. Sam zresztą kilkanaście takich imprez zorganizowałem lub współorganizowałem. Niestety automobiliści z naszego (gdańskiego) regionu są mało ruchliwi. Wolą lansować się na statycznych pokazach. Marcello bywa też na statycznych wystawach, ale to jednak nie to… Stanie na wystawie, powtarzanie nieustannie tych samych żartów, kopanie w oponki, konsylia nad otwartymi maskami i odpowiadanie na pytanie „panie ile to pali?”– to nie nasz żywioł. My wolimy jeździć. W garażu i na parkingach Marcello się nudzi i wypisuje głupoty na fejsie z tych nudów.

Auto zresztą nie wzbudza gigantycznego zainteresowania na zlotach – jest w Polsce nieznane. Nawet identyczne auto w serialu „Dom” mało komu zapadło w pamięć. Na zlotach niekiedy spotykamy inne Fiaty 1100 – starszych generacji. Ale to rzadko się zdarza i one też nie są rozpoznawalne dla widzów a nawet innych automobilistów. Marcello nie jest też ani kultowym jeźdźidłem z PRL, nie jest luksusową limuzyną z Niemiec ani USA, nie jest też lśniącym kabrioletem z długonogą blondynką za kierownicą. Jest stylowym, ale jednak prostym i skromnym autkiem. Właściwie nie ma wyposażenia dodatkowego, co dla wielu jest wadą, a dla mnie zaletą. Mniej do naprawiania, a potrzebne naprawy i regulacje potrafię wykonać sam. Zresztą ja w samochodzie szukam samochodu, a nie wodotrysków. No, przydałoby się go trochę poprawić lakierniczo – tu i ówdzie purchle wyłażą. Ale tego to raczej sam nie będę robić. Najważniejsze, że jeździ i to bardzo sprawnie. Tego właśnie z Izą od niego potrzebujemy. Mamy wielką przygodę dzięki niemu. Może nawet wybierzemy się wspólnie w jakąś dłuższą podróż, najchętniej do jego matecznika. Marcello tęskni za ciepłymi Włochami, za rodziną z jego czasów, którą na tamtejszych drogach można spotkać. On po cichu liczy, że będzie miał towarzystwo na stałe…

Owszem, marzy nam się jeszcze jedno klasyczne auto. Oczywiście włoskie. Tym razem sportowe, bo u progu drugiej pięćdziesiątki, dzięki wsparciu Izy, zacząłem się amatorsko ścigać. Na razie robię to Alfą 145 z 1998 roku – prawie klasyk, ale tylko prawie. Marcello raczej nie jest typem sportowca, choć czasami wyprzedza współczesne samochody. Cudownie byłoby wyjechać na tor prawdziwym włoskim coupe z jego czasów. Lancia Fulvia Coupe, Alfa Romeo Giulia Sprint, Fiat 124 Coupe, albo nieco młodsze Fiat 128 Sport, Lancia Beta Coupe, Alfasud Sprint. Zgodnie z potrzebami Izy muszą mieć koniecznie podwójne okrągłe reflektory z przodu. A jeśli jednak pojedyncze, to Abarth na bazie Autobianchi A112 albo tylnosilnikowych Fiatów 600, 850… Albo chociaż zwykłe tylnosilnikowe Fiaty, które sam w miarę możliwości będę modyfikować według pomysłów Abartha. Te wszystkie pomysły jednak na razie trzeba odłożyć, aż nadrobię koszmarne straty poniesione z powodu pandemii, dotkliwe szczególnie w mojej turystycznej branży. Ale w końcu to nasze marzenie spełnimy i Marcello już nie będzie sam się nudzić w garażu.

 

Dane techniczne:

Fiat 1100R, rok produkcji 1968 (okres produkcji 1966-1969)
wymiary: dł. 396,5 cm; szer. 146,5 cm; wys. 144 cm; rozstaw osi 234 cm
silnik 4-taktowy, 4-cylindrowy rzędowy 1089 ccm, rozrząd OHV, wał korbowy na 3 podporach
moc maksymalna 48 KM DIN / 52 KM SAE przy 5200 obr/min
moment obr. 76,5 Nm DIN / 77,5 Nm SAE przy 3200 obr/min
karburator boczny dwugardzielowy Solex C32 PHH/5
napęd na koła tylne przez 4-biegową skrzynkę biegów
sprzęgło suche jednotarczowe
hamulce hydrauliczne tarczowe z przodu, bębnowe z tyłu
hamulec pomocniczy mechaniczny na koła tylne
zawieszenie przednie: niezależne, sprężyny śrubowe
zawieszenie tylne: sztywna oś na resorach wzdłużnych
prędkość maksymalna 130 km/h
zużycie paliwa: wszystko co się wleje i nie więcej.

 

Pozdrawiam miłników klasycznej, włoskiej motoryzacji

Krzysztof Kester
Zdjęcia: Iza Kester, Krzysztof Kester