Pierwszego czerwca pojechaliśmy na Słowację, do Rużenberku na XV Ruże Veteranow. Dawno nie byłem na zagranicznym zlocie starych samochodów i byłem ciekawy jak one teraz wyglądają w stosunku do krajowych imprez.


Tak więc będzie trochę porównań. W imprezie wzięło udział ponad 110 pojazdów jedno- dwu- i trzyśladowych. Te ostatnie to były Veloreksy. U nas znane jako pojazdy inwalidzkie, a u południowych sąsiadów są obiektem swoistego kultu.
Dla każdej załogi organizatorzy przygotowali poza standardowym zestawem gadżetów złożonych z numeru startowego, identyfikatora uczestnika, bonów żywieniowych i wejściowych, broszurę wydaną na kredowym papierze zawierającą zdjęcia pojazdów wraz rocznikiem i z nazwiskiem kierowcy. Sponsorzy też się tam znaleźli.

Ponieważ w imprezie brały udział cztery auta z Polski, to na okładce znalazła się nasza flaga, obok flagi słowackiej i czeskiej. Pomysł z broszurą bardzo mi się spodobał i polecam go organizatorom naszych imprez, choć zdaję sobie sprawę z trudności z tym związanych. Ale jak widać, da się zrobić.

Program imprezy był wystawowo-turystyczny. Zaczął się w sobotę od porannej prezentacji na placu w Rużenberku. Tak samo jak w Polsce, na taką wystawę ściągnęły się też pojazdy, które nie były zgłoszone wcześniej. Ponieważ pogoda w tym dniu była znakomita to i zwiedzających były tłumy. Rzucało się w oczy, że słowaccy zwiedzający byli młodzi i rozwojowi. Ich pociechy były wożone w wózkach, noszone na barana przez tatusiów lub dopiero czekały na oglądanie tego świata. Tylu młodych, przyszłych mam dawno nie widziałem w jednym miejscu. Jak widać polityka demograficzna Słowacji daje efekty.

Wracając do starych aut …. Największe wrażenie zrobiła Hispano-Suiza z 1930 roku, wielkości średniej ciężarówki, wożąca na dwudziestocalowych kołach ogromny, rzędowy silnik, bagażnik mieszczący dorobek niejednego człowieka i czworo ludzi z kierowcą włącznie. W latach trzydziestych musiało czyhać mnóstwo pułapek na drodze, bo pojazd miał aż dwa koła zapasowe. Oba umieszczone z tyłu, co jeszcze bardziej podkreślało jego ogrom.

Drugim, unikatowym pojazdem był prototyp Skody z 1970 roku. Nasi południowi sąsiedzi też mają swoją historię niezrealizowanych z przyczyn politycznych pomysłów motoryzacyjnych. Oczywiście innych Skód było zatrzęsienie, wszak ta marka ma długi życiorys. Ponadto auta ze znakiem Aero, już tej marki nie ma, i Tatra, marka jest, ale już nie robią aut osobowych. No i prawie wszystkie auta były pieczołowicie odbudowane, przynajmniej wizualnie. Motocykle też imponowały swoim wiekiem i stanem. Taki motor marki Omega z 1927 roku, po raz pierwszy słyszałem o takiej marce, nawet go w Googlach nie ma, a tu proszę, jeździ i wygląda jakby go dopiero co wyciągnięto ze stodoły.

Tylko o rok młodszy był Ariel, to znana marka, pięknie odbudowany z czynnym wietleniem acetylenowym. Okazało się, że teraz karbidu używa się do płoszenie kretów. Ale się ten świat zmienia. Po zaspokojeniu ciekawości mieszkańców Rużenberku rozpoczęła się część turystyczna. Każda załoga dostała opis trasy i była wypuszczana po prezentacji. Opis opisem, ale organizatorzy zadbali byśmy się nie zgubili. Na drogach były namalowane strzałki, a dodatkowo w każdym miejscu, gdzie trzeba było wybierać kierunek, stał porządkowy w jaskrawej kamizelce i pilnował, abyśmy pojechali jedyną słuszną drogą. No i przy każdej atrakcji turystycznej czymś częstowano: chlebem ze smalcem i cebulą, pączkiem, korbaczykami, batonami, kawą czy herbatą.

Pod tym względem była to ciężka impreza. Wszystko było bardzo smaczne. Były też występy lokalnych zespołów. Widać było wielkie zaangażowanie lokalnych władz i organizacji w tę imprezę. No a u nas z tym jest coraz gorzej. Nawet było zwiedzanie miejsca, do którego można było dojść tylko piechotą i wcale nie był to zabytkowy wychodek, tylko prasłowiańskie grodziszcze. Wspinaliśmy się tam przez pół godziny. Oj, sapali niektórzy. Ale widoki ze szczytu rekompensowały ten wysiłek. Zresztą po tylu zjedzonych smakołykach trzeba było się trochę przespacerować.

Wieczorem było rozdanie pucharów i dyplomów. Każdy kierowca dostał zdjęcie swojego pojazdu wraz z instrukcją jak go wkleić do dyplomu. Ponadto pamiątkową metalową plakietkę do postawienia na biurku, czy półce. Dodatkową atrakcją wieczoru był pokaz otwierania szampana maczetą, ciupagą czy kieliszkiem. Otwarty szampan nie był marnowany, był bardzo dobry. Wszak na Słowacji winiarstwo ma też swoje tradycje. Na drugi dzień był wyjazd kolejką linową na pobliski szczyt, przecież byliśmy w rejonie Wielkiej Fatry.

Po spacerze ruszyliśmy z powrotem, wspominając sprawność organizatorów, liczbę osób obsługi, liczbę pojazdów i spontaniczną radość uczestników ze spotkania. No i chyba na przyszły rok trzeba będzie zmontować większą polską ekipę.

Sporo fotek z tej imprezy można znaleźć tutaj: http://veteran.mojeforum.net/viewtopic.php?t=1499