W Nowym Sączu odbył się kolejny, piąty już Zlot Zabytkowych Pojazdów „Retro”. Przez sobotę i niedzielę, 3 i 4 sierpnia roku pańskiego 2013, na brukowanym rynku Miasteczka Galicyjskiego stało ponad 60 klasycznych aut.
Widać ludzie są znudzeni współczesnymi wytworami firm samochodowych i wolą wracać do czasów, kiedy nie było poduszek powietrznych, pasów bezpieczeństwa, kontrolowanych stref zgniotu i tym podobnych osiągnięć techniki, które powoli sprowadzają załogę samochodu do ładunku, który ma być bezpiecznie przewieziony do celu.
Dreszcz emocji jest niezbędnym elementem życia i stąd tak ciekawe są pojazdy, w których nie było skutecznych hamulców, ale była donośna trąbka. Auta grzały się na placu, a załogi mogły wyjechać słynną kolejką linową na Górę Parkową. Na górze były widoki, wiadomo, i pełna swoboda w wyborze sposobu powrotu na dół.
Ciekawe, że większość wolała spacer, choć bilet powrotny był opłacony przez Organizatorów. Można było zrobić sobie zdjęcie z Nikiforem i z jego wiernym psem, jak też zwiedzić muzeum, w którym zgromadzono pamiątki i prace tego słynnego naiwnego malarza. Zarówno Nikifor jak i pies znoszą to pozowanie z cierpliwością metalu, z którego są odlani.
Po zjedzeniu pysznego obiadu, nie daliśmy się coraz wyższej spiekocie i wróciliśmy dość składną kolumną do Miasteczka Galicyjskiego. Trasa pomiędzy tymi miastami obfituje w dość strome podjazdy, które były wezwaniem dla niektórych silników mających za sobą dziesiątki lat pracy.
Ale wszyscy objechali na własnych kołach i nikogo nie trzeba było wciągać na lawetę, łykając przy tym łzy wstydu.
W Miasteczku Galicyjskim mogliśmy zwiedzać kapsuły czasu, które pokazują jak kiedyś wyglądały takie miejsca jak apteki, warsztaty, czy pracownie fotograficzne. Była też wystawa kolekcji modeli i detali z samochodów, które kiedyś królowały na polskich drogach.
Po raz kolejny wyszło, że można zbierać wszystko i jeśli jest w kolekcji myśl przewodnia to powstają niezwykle interesujące zbiory.
Ale największą popularnością i tak cieszyły się miejsca zacienione, gdzie można było spędzać czas na niespiesznych pogawędkach, ze szklanką zimnego napoju w ręce. Gastronomia stanęła na wysokości zadania, nie zabrakło chłodziwa.
W niedzielę najpierw był spacer po sąsiednim skansenie w którym drzewa długo trzymały chłód z nocy. Natomiast po kocich łbach chodziły tłumy zwiedzających, którym chciało się podjechać do Miasteczka. Po południu pojechaliśmy na Rynek Nowego Sącza. To dla tych co nie chcieli lub nie mogli przyjechać do nas.
Z ilości zwiedzających widać, że atrakcyjność tej imprezy nie maleje. Tam odbyło się oficjalne zakończenie i rozdanie nagród, pamiątek i dyplomów. Nawet pożegnano ostatnią MotoPannę, która za tydzień zmienia nazwisko. Wszak to prawo żony, przyjąć nazwisko męża.
Najlepsze jest to, że imprezę wymyśliła para zapaleńców, którzy potrafili namówić do tej idei najpierw kierownictwo Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu, a potem władze miasta. Sam prezydent Nowego Sącza nas odwiedził i publicznie zapowiedział kolejną edycję za rok.
O zaangażowaniu lokalnych włodarzy świadczyła kampania informacyjna, widać było afisze i billbordy, przejazd przez miasto był pod opieką Policji i Straży Miejskiej.
Chyba zmobilizowano wszystkie siły mundurowe, bo każde skrzyżowanie było obsadzone. Że przy okazji była promocja miasta. Najważniejsze, że wszyscy byli zadowoleni. Kto ciekawy „listy obecności” to zapraszam tutaj: http://veteran.mojeforum.net/viewtopic.php?t=1983