Jak przez mgłę pamiętam, że jako 5-cio letnie dziecko miałem okazję pojeździć pomarańczowym Moskwiczem. To wydarzenie wywołało w mojej głowie marzenie, które mimo upływu wielu lat nie przepadło. Jako dziecko bardzo chciałem mieć takie autko, ale niestety nie mogłem, bo czasy nie były łatwe a rodzicom nie żyło się jakoś szczególnie dostatnio.

Taki Moskwicz kosztował wtedy mniej więcej tyle, co dobry rower dla dorosłej osoby. Mimo, iż wiek dziecięcy minął już bardzo dawno temu, to nadal chciałem spełnić swoje marzenie, więc postanowiłem rozejrzeć się tu i tam….

Poszukiwania nie były łatwe. Przerodziły się w pewnym momencie wręcz w polowanie. Śledziłem strony internetowe bardzo intensywnie. Niestety wartość takich autek wciąż pozostawała na dość wysokim pułapie cenowym, jak na zabawkę dla dziecka. Chcąc mieć taki sprzęt do odrestaurowania w miarę kompletny, trzeba się liczyć z kosztami w okolicy 1000 zł, a odrestaurowane to nawet 2,5 razy tyle.

Po długich poszukiwaniach nareszcie udało się nabyć poprzez aukcję wymarzone autko z odmętów dziecięcych marzeń. Stan może nie był jakiś szczególnie dobry ze względu na bardzo pogiętą karoserię, ale wielkim plusem była niemal całkowita kompletność.

W czasie kiedy synek powoli rósł sobie w brzuszku, ja ostro pracowałem nad jego pierwszym autem w życiu. Zanim synek przyszedł na świat, Moskwicz stał już gotowy w jego pokoju lśniąc pięknym czerwonym lakierem.

Dziś Michaś ma prawie cztery lata i uwielbia bawić się nim. Przewraca go na bok, coś tam kręci plastikowym zestawem narzędzi. Bardzo chętnie nim jeździ i to jak na dziecko na sporych dystansach.

 

Moskwicz jest takim spełnieniem mojego dziecięcego marzenia a zarazem wprowadzeniem Michała w świat motoryzacji a przede wszystkim w świat zabytkowych samochodów, z którymi mam na co dzień do czynienia. Myślę, że jak syn dorośnie i zachowa Moskwicza dla swoich dzieci, to będzie piękna pamiątka już wtedy moich dziadkowych marzeń :)

A teraz kilka słów o remoncie.
Może ktoś powie, że radziecka blacha jest ,,balszoja” bo przetopiona z czołgów. Niestety nie tyczy się to blachy Moskwicza. Bardzo cienka a na rantach błotników i narożnikach przeciągnięta do granic możliwości. Fabrycznie bardzo mało zgrzewów co bardzo szybko powodowało rozchwianie się nadwozia. Spawanie było bardzo trudne, gdyż nawet mały amperaż powodował wypalanie dziur.

Wielką wadą nadwozia Moskwicza jest brak połączenia miedzy tylnymi podłużnicami a pokrywą bagażnika. Jedyne łączenie to poprzez pas tylny. Wystarczyło by ktoś cięższy usiadł na bagażniku i już Moskwicz był załamany ciągnąc tył po ulicy. Problem ten rozwiązałem wstawiając pałąki z drutu 6 mm między podłużnicami a pokrywą bagażnika. Tak samo też wzmocniłem przednią cześć nadwozia.

Nadwozie składa się z dwóch głównych elementów. Pierwszy to górna cześć nadwozia, drugi to dolna cześć nadwozia wraz z podłużnicami. Oba te elementy były ze sobą nie dość, że w bardzo niewielu miejscach zespawane, to do tego jeszcze były przesunięte względem siebie.

Co do powłoki lakierniczej, to Moskwicz był tylko lekko „przepylony” kolorem bez żadnych podkładów. Lakier ten, a w zasadzie farba, najprawdopodobniej nitro, musiała być całkowicie usunięta do gołej blachy, gdyż każda próba nałożenia na nią podkładu kończyła się podnoszeniem starej farby.

Autko zostało wyklepane i wyrównane szpachlą samochodową. Oczywiście zastosowałem podkłady oraz lakier akrylowy taki, jaki się stosuje w samochodach. Wszelkie detale starałem się doprowadzić do jak najlepszego stanu.

Nie oryginalnymi elementami Moskwicza są: kierownica, która pochodzi z gokarta, również radzieckiej produkcji, oraz dorobione przeze mnie boczki tapicerki, które nadały przyjemnego wyglądu wnętrzu.

Mimo, że Moskwicz jest mały, to odremontowanie go zajęło mi prawie miesiąc.

Do tej pory miałem kilka takich autek, każde cieszy inne dziecko (sprzedałem je). Ale ten Moskwicz zostaje z nami na zawsze.

Pozdrawiam sympatyków KlassikAuto.pl
Grzegorz Szczygieł