Ostatnią sobotę sierpnia 2015 roku spędziłem z Krakowskimi Klasykami, które zorganizowały 3-ci Powrót Do Przeszłci. Impreza będąca połączeniem rajdu na orientację ze zwiedzaniem ciekawych miejsc. W tej edycji imprezy motywem przewodnim była twierdza Kraków.

W swej ignorancji twierdza Kraków kojarzyła mi się tylko z kopcem Kościuszki i siedzibą radia RMF, tymczasem okazało się, że z ponad dwustu umocnionych miejsc w Krakowie (Austriacy faktycznie przyłożyli się solidnie do fortyfikacji) do naszych czasów dotrwało ponad trzydzieści. W różnym stanie technicznym, ale te, które odwiedziliśmy były nie tylko dopuszczone do legalnego zwiedzania, a często służyły za siedziby bardzo poważnych instytucji, jak np.: obserwatorium astronomiczne Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nawet jedna wymagała zgody wojska, aby do niej wejść.

Jak przystało na fortyfikacje prawie wszystkie są zamaskowane, głównie bujną roślinnością, która skutecznie zasłania ceglane mury z malutkimi okienkami. Zauważyłem, że większość tych miejsc jest na końcu ślepych uliczek. Trzeba specjalnie tam pojechać, no bo kto bez potrzeby wjeżdża w drogę bez wyjścia. Aby tam trafić organizatorzy opracowali itinerer. Dość trudny, bo w miejskim labiryncie decydują już nie setki metrów, ale mniejsze odległci. Ci którzy nie mieli dziennych liczników ze wskazaniem setek, do tego dobrze mierzących odległość, nie mieli szans na trafienie do wszystkich punktów kontroli przejazdu.

No chyba, że mieli jakiegoś fona z odpowiednią aplikacją, która precyzyjnie odmierzała odległci. Tak oto w rajdzie mogły też brać udział satelity systemu GPS. W itinererze było widać wyraźnie z jakim pośpiechem był przygotowywany, bo pod koniec odległci były już wpisywane ręcznie. Zresztą ten spontan był widoczny już starcie, kiedy to pierwsze auta wyjechały na trasę z ponad dwugodzinnym opóźnieniem. Gdyby właściwa godzina była znana od początku, to nie trzeba byłoby się zrywać sinym świtem, tylko spokojnie wyspać się. Oczywiście dotyczyło to tych co jechali z daleka i jak to zwykle bywa, byli w pierwszej grupie. Ale nie narzekajmy.

Wszystkie PKP-y zostały zaliczone, nawet ten ostatni, odwołany. Choć na odprawie chyba zapomniano nam o tym powiedzieć. Warto było odwiedzić wszystkie PKP-y bo np.: jeden był na strzelnicy, gdzie można było oddać pięć strzałów z pistoletu kaliber 9 mm, więc to była poważna broń, a nie jakieś szkolne strzelanie z KBKS-u. Co prawda do strzelania trzeba było założyć okulary ochronne, które powodowały, że okulary optyczne zaraz parowały, co skutkowało strzelaniem na wiwat. Ale łuski latały więc warto było chronić swoje oczy. Uszy chroniły z kolei skuteczne słuchawki, przez które nie było słychać wystrzałów, ale również komend instruktora. Meta była w Muzeum Lotnictwa i każdy, który się zgubił mógł jechać wprost na aleję Jana Pawła II.

Samo muzeum jest tak duże i ma tyle eksponatów, że można w nim spędzić spokojnie wiele godzin, nie nudząc się. Oczywiście można było wjechać naszymi klasykami pomiędzy wystawione samoloty. Załatwienie zgody na wjazdy nie tylko do muzeum imponowało. Jeśli chodzi o zestaw aut, które zgłosiły się na imprezę też pozytywnie zaskoczyły. Chyba najstarszym był znany już dobrze kęcki MG TD z 1950 roku. Ale oglądanie Moskwicza z 1963 też było przyjemne i to nie tylko dlatego, że przyjechał z Częstochowy. Był niebieski tak samo jak Renault Alpina. Tyle że Alpiny były tylko w takim kolorze.

Na starcie pojawił się nawet Fiat 850 Spider jeszcze na próbnych numerach. Mocno obrodziły auta japońskie. Głównie Toyoty: Celica, Corolla, czy Coupe. Ich design jest tak inny od tego co oferowała Europa w tamtych czasach, że od razu widać skąd jest to auto. Było trochę pojazdów, które zaliczyły Złombol, a przynajmniej miały takie naklejki. Nawet było dwóch wesołych panów w białych kitlach, którzy z bagażnika dużego Fiata oferowało rąbankę. Mieli wagę, a jakże, tylko mięso im już wyszło i zostało po nim trochę zatłuszczonych gazet. Ale fason trzymali, no i mieli cennik spisany na kawałku kartonu.

Z dużych aut to były Jaguary i jeden klasyczny amerykaniec. Do tego Skoda, VW Karmann, Triumph TR7 jakieś Porsche, a nawet terenowy Nissan. Z Tarnowa przyjechała ekipa Moto-Pasji, jak zawsze z ładnymi pilotkami. Oczywiście nie mam na myśli nakrycia głowy. Jedna z dziewczyn była tak chętna do pomocy, że cały czas nosiła wielki klucz oczkowo-płaski. Podziwiałem jej determinację, bo przy tym rozmiarze ten klucz musiał sporo ważyć. Ale jak się lubi duży rozmiar. Niestety nie dotrwałem do końca imprezy, bo mój pilot, nazywany tak z racji zajmowanego miejsca a nie funkcji, był mocno zmęczony i trzeba było wracać do domu. Ale w wieku czterech lat, a tyle wiosen ma mój pilot, można było być zmęczonym taką liczbą wrażeń, a tych nie brakowało i za to organizatorom należy się pochwała.