Ludmiła Jakubczak była jedną z najjaśniej świecących gwiazd polskiej piosenki. Wykonawczyni utworów takich jak „Gdy mi Ciebie zabraknie” czy „Alabama” z miejsca zaskarbiła sobie sympatię tysięcy fanów, którzy pamiętają o niej do dziś. Poza szeroko pojętą muzyką, „Lusia” miała także kilka innych pasji, a niektóre z nich dzieliła także ze swoim mężem – kompozytorem Jerzym Abratowskim. Jedną z nich były samochody…

„Jurek Abratowski był człowiekiem niezwykle oryginalnym. Jego hobby były samochody. Zresztą Luśka Jakubczak również je uwielbiała, a wtenczas każdy samochód w tym kraju uchodził za wielką sensację” – wspominał w dokumencie pt. „Ludmiła” aktor  Zbigniew Korpolewski (1934-2018).

Marzenie o posiadaniu własnych czterech kółek ziściło się momencie, kiedy Jerzy Abratowski pomyślnie zdał egzamin na prawo jazdy. Jego pierwszym samochodem był czarny Citroen Traction 15 SIX, którego odkupił on od swojego serdecznego przyjaciela Bohdana Kezika – muzyka, aranżera oraz autora filmów dokumentalnych.

Nazywany żartobliwie „wielką citroeną” samochód wyróżniał sześciocylindrowy silnik, który swoją dostojną pracą mógł zawstydzić niejedną dopracowaną konstrukcję zza wielkiej wody. Choć pierwsze sztuki tego modelu zjechały z taśm montażowych jeszcze w 1938 roku, tuż po II wojnie światowej, jego wznowiona produkcja ruszyła pełną parą. Na europejskim rynku debiutowały wówczas odmiany 15 SIX D z ulepszonym typem jednostki napędowej oraz 15 SIX H z pierwszym seryjnie montowanym systemem hydropneumatycznego zawieszenia.

 

„Citroena odkupiłem od jednego z profesorów Uniwersytetu Warszawskiego. Samochód stał wtedy w garażach uniwersyteckich, które znajdowały się pod ziemią. Jurek posiadał też przez krótki czas Fiata Multiplę. Gdy gdzieś się razem wybierali z Ludmiłą – Ona zawsze zajmowała miejsce z przodu, po prawej stronie. Nigdy nie zrobiła też prawa jazdy” – podzielił się z nami podczas rozmowy Pan Bohdan, dawny właściciel wozu.

Niestety, historia tego pojazdu ma także swój tragiczny wątek. Całe zdarzenie miało miejsce w nocy z 5 na 6 listopada 1961 roku, tuż po zakończonych nagraniach do programu „Muzyka łatwa, lekka i przyjemna”, które realizowane były w Łodzi. Tego dnia warunki atmosferyczne były wyjątkowo uciążliwe dla kierowców z całego kraju. Jak głosił dopisek umieszczony na papierowym kalendarzu: „Deszcz z początkiem listopada, mrozy w styczniu zapowiada”.

Po spędzonej w przyjacielskim gronie kolacji w słynnej restauracji „Syrena”, Jerzy wraz z Ludmiłą zdecydowali się na nocny powrót do Warszawy. Pomimo wielu próśb i nalegań będących z nimi osób, małżeństwo nie chciało poczekać w hotelu do rana. Jako dodatkowa pasażerka zabrała się wtedy z nimi Irena Santor. Stylowy Citroen późnym wieczorem wyruszył spod bram łódzkiego Grand Hotelu, obierając kurs w kierunku stolicy.

Choć trasa nie była długa, jej spory fragment wiódł przez nieoświetlone odcinki dróg. Na wysokości Łowicza samochód jechał dość spokojnym tempem, gdyż jego prędkościomierz wskazywać miał 30 km/h. Ostrożna jazda była wynikiem złych warunków atmosferycznych. Najbardziej we znaki dawała się gęsta mgła, która w całci spowijała pozamiejską szosę. Kolejnym problemem była  niesprawna wycieraczka po stronie kierowcy.

Około godziny 2 w nocy, na horyzoncie pojawiły się dwa jasne kłęby światła. Po krótkiej chwili przybrały one sylwetkę pędzącego z naprzeciwka pojazdu. Podczas próby minięcia pirata drogowego, Jerzy Abratowski w obawie przed ewentualnym zderzeniem postanowił zjechać na pobocze. Wszystko zadziało się przy prędkości 60 km/h, niespełna dwa kilometry przed Błoniem. Bok drogi, na który skierował się wtedy samochód kompozytora okazał się być bardzo grząski. Koła wozu momentalnie zaczęły zapadać się w lepkim błocie, a cała maszyna niebezpiecznie zbliżała się do posadzonych tuż przy drodze drzew. Próbujący wyratować się z trudnej sytuacji kierowca wykonał gwałtowny ruch kierownicą w lewo i zwiększył prędkość. Czarny Citroen wpadł w poślizg, obrócił się, przejechał przez oś drogi i uderzył w drzewo. Wszystko działo się w ułamkach sekund. Niestety, Ludmiła Jakubczak nie przeżyła tego wypadku. Jej mąż oraz Irena Santor cudem wyszli z całej sytuacji bez większych obrażeń.

Zdjęcie rozbitego wozu w mig obiegły pierwsze strony praktycznie wszystkich gazet. Powyższe zdjęcie ukazało się w „Życiu Warszawy”.

Następnego dnia wszystkie media podjęły temat nocnej tragedii na drodze. Niektóre źródła wspomniały też o znajdującej się na drodze przeszkodzie, na którą miał wcześniej napotkać kierowca wozu. Do dziś nie wiadomo, co nią było i czy faktycznie czynnik ten doprowadził w następstwie do tragicznego zdarzenia. A może była to tylko niepotwierdzona informacja, którą w ferworze emocji podał jeden z będących na miejscu zdarzenia policjantów? Pewne jest to, że Jerzy Abratowski przestrzegał wszystkich zastrzeżeń pozwalających mu na prowadzenie samochodu. Jednym z nich była jazda w okularach. Tak było i w tym przypadku, gdyż we wraku Citroena znaleziono jego okulary z rozbitymi szkłami.

Dzień po tragedii, jeden z dziennikarzy „Echa Krakowa” przeprowadził krótką rozmowę z Ireną Santor. Na łamach jednej z najsłynniejszych gazet małopolski została ona opublikowana we wtorek 7 listopada 1961 roku.

 

lepił nas pirat drogowy” – mówi Irena Santor o wypadku pod Błoniem

„Jak już informowaliśmy wczoraj, w wypadku samochodowym na szosie koło Błonia zginęła znana piosenkarka Ludmiła Jakubczak, a towarzyszący jej mąż Jerzy Abratowski i pieśniarka Irena Santor odnieśli lekkie obrażenia. Oto, co mówi Irena Santor o przyczynach katastrofy zaledwie w kilka godzin po wypadku:

– Doprawdy trudno mi coś powiedzieć, gdyż nie zdołałam jeszcze ochłonąć po tym, co się stało. Jechaliśmy ostrożnie, gdyż pogoda była okropna. Jakieś 2 kilometry pod Błoniem lepił nas pędzący z Warszawy samochód. W tym momencie wpadliśmy w poślizg, uderzając w przydrożne drzewo. Lusia, siedząca na przednim siedzeniu obok kierowcy – krzyknęła. Tego co potem się działo – nie potrafię opisać, chociaż wiedziałam, że ona już nie żyje. Pomoc nadeszła bardzo szybko. Zatrzymało się przy nas mnóstwo przygodnych kierowców. Już w Błoniu dowiedzieliśmy się, że kierowcy jadący przed nami również spotkali pirata, który pędził w kierunku Łodzi, nie wygaszając świateł. O godzinie 3 nad ranem przewieziono mnie do domu. Mimo obrażeń czuję się fizycznie dobrze. A siedziałam przecież tuż za Lusią Jakubczak.”

 

Jakie były dalsze losy rozbitego Citroena?

„Rozbitego Citroena przejął po wypadku Automobilklub Polski. Jurek nie zdążył go jeszcze przerejestrować na siebie, więc wszystkimi formalnościami zajmowałem się ja. W pierwszej fazie po wypadku, na polecenie Jurka Abratowskiego, sprzedałem go jakiemuś przedsiębiorcy z Nowego Dworu. Człowiek ten zajmował się wyrobami wędliniarskimi. Ogłoszenie sprzedaży wozu wraz ze zdjęciem pojawiło się w jednej z gazet. Jurek nie mógł patrzeć na ten wóz”– nadmienia Pan Bohdan Kezik.

Samochód został więc wyremontowany i ponownie trafił „do ludzi”…

„Na ten sam egzemplarz natknęłam się przypadkiem w Stoczku Łukowskim. Był pięknie odremontowany przez swojego obecnego właściciela. Choć wóz przeszedł przez kilka rąk, człowiek ten wiedział, że jest to Citroen po Abratowskim. Pasjonat ze Stoczka podobno już nie żyje. Remontował on stare auta, a następnie je sprzedawał, ale nikt z moich znajomych nic o losach jego aut nie wie.” – wspomina Pani Bożena Abratowska, żona kompozytora.

Czy więc istnieje jakakolwiek szansa, że świadek tej jakże tragicznej historii, którym był Citroen Traction 16 SIX – przetrwał do dnia dzisiejszego i jest ozdobą prywatnej kolekcji samochodów? Gdy dowiemy się czegoś nowego w tym temacie – na pewno damy Wam znać.

Serdecznie dziękujemy Pani Bożenie Abratowskiej oraz Panu Bohdanowi Kezikowi za rozmowę i pomoc w powstaniu tego artykułu.


Zdjęcia: D
okument pt. „Ludmiła” (reż. Bohdan Kezik), Roman Mirkowski, archiwum „Życia Warszawy”