Lanckorona, małopolskie miasteczko o którym zapomniał król Kazimierz Wielki i zostało drewniane, aż do naszych czasów. Ale ludzie są współcześni i zgodnie z modą zorganizowali Zlot Pojazdów Zabytkowych.
Drugi zresztą, bo pierwszy odbył się rok temu i musiał zakończyć się sukcesem. Gdyby było inaczej to by go nie powtarzali. Impreza była na zapisy, tak więc odpowiednio wcześniej wysłałem kasę i fotkę auta, którym planowałem przyjechać. Ale rano 28.czerwca 2015 roku tak lało, że jazda kabrioletem nawet angielskim wydawała mi się zbyt wyzywająca. Wziąłem auto w którym jest porządne stalowe pudło i w którym nie ciekną uszczelki okien czy szyberdachu.
Organizatorzy mieli wręcz pruski porządek, ciekawe, przecież tam kiedyś rządził Wiedeń, więc każde auto miało wyznaczone swoje miejsce na Rynku. Tym sposobem Ford Capri z 1970 roku wylądował pomiędzy przedwojennym Mercedesem V170, a kęckim MG TD z 1950 roku. Tylko przy zapisach musiałem przeliterować nazwę mojego auta bo przecież mówi się inaczej, a inaczej pisze. Ale młoda osóbka jest usprawiedliwiona, bo nie musiał żyć w czasach, kiedy co innego się myślało, co innego mówiło, a jeszcze co innego się pisało. Muszę powiedzieć, że ciekawych aut było sporo. O niektórych to słyszałem, ale tam mogłem je zobaczyć na żywo.
Na przykład taki Triumph Roadster z 1949 roku. Miał kanapę na trzy osoby. Trzecie miejsce było dla przyzwoitki, czy dla strażnika? Najbardziej mi się podobały jego wycieraczki. Były trzy, każde pióro z indywidualnym ręcznym napędem. Chcesz widzieć, to machaj swoją rączką. No i te jego reflektory, które były w imponujących garnkach. Zresztą aut z lampami w zewnętrznych kubłach było więcej, bo poza już wspomnianym towarzystwem Forda był Citroen Traction Avant, jak również kolejny Merc, świeżo sprowadzony, bo jeszcze na niemieckiej tablicy wywozowej.
Były dwa MG Midgety. Zielony w pierwszej wersji, którą charakteryzował brak zewnętrznych klamek w drzwiach. Ponieważ to się źle kojarzyło więc szybko zrezygnowano z tego pomysłu i następne modele miały już klamki. Jeśli chodzi o skojarzenia to był Triumph TR6 z wielkimi gumowymi odbojami, który miał przydomek Sabrinas, od aktorki, która też miała duże „zderzaki”. W jednym miejscu stały dwie Warszawy, garbata i ta z nową d.. tfu, z nowym tyłem. Obie w kolorze ścierki do podłogi. Tylko ta starsza miała ciemniejszy odcień, wiadomo, dłużej używana.
Resztę krajowego towarzystwa czyli Duże Fiaty postawiono też w jednym miejsce. Obok stały Syreny i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie ich drzwi, kurołapki. To były porządne sto-czwórki, bo miały silniki trzycylindrowe. Garbusy stały razem, Fiat 850 Spider stał obok Fiata X1/9. Brakowało dla ciągłości tylko Barchetty. Skody miały też swój „kawałek podłogi”. Nad wszystkim górowały pojazdy resortowe, czyli Star zwany „suką” i milicyjna Nyska. Tylko te napisy „Ślubowóz” były dziwne, ale świadczyły, że obecnie młodym skóra nie cierpnie na widok napisu „Milicja”.
Jeszcze był Lublin, czyli samochód ciężarowy, który o własnych siłach przemieszczał się po stromiznach Lanckorońskiego Rynku, a był w stanie prosto ze stodoły. Ale największym i tak był autobus „Ogórek”, który z Bielska-Białej przywiózł wycieczką. Tylko pięć lat zajęło właścicielowi odrestaurowanie tego pojazdu do stanu w jakim żaden egzemplarz nie opuszczał fabrycznej bramy. Jakby komu było mało ciekawych aut, to w pewnym momencie wjechał na Rynek pojazd będący hybrydą, to teraz takie modne słowo, auta i łodzi. Ale nie była to amfibia. Drewniana łódź była obrócona do góry dnem i była połączona z podwoziem Syreny.
W dnie łodzi był wycięty otwór w którym umieszczono dwa fotele, kierownicę i resztę sprzętów potrzebnych przy prowadzeniu auta. Ster został i mógł w czasie jazdy radośnie merdać. No i ten pojazd też miał reflektory w osobnych kubłach. Co ciekawe, nie był to pojazd przygotowany przez studentów na igry, lecz autentyk z głębokiego PRL-u. Organizatorzy przewidzieli szereg atrakcji, tak, że nikt się nie nudził. Jak miał dość oglądania aut czy motocykli, bo te też obrodziły, to mógł podziwiać zespoły dziewcząt fikające zgrabnymi nogami, posłuchać rodzinnych grup wspólnie muzykujących, można było pójść na wycieczkę krajoznawcza, do tego punktowaną, można było odwiedzić muzeum w którym nawiedzony przewodnik opowiadał o Lanckoronie.
Historia tego miejsca jest długa, więc i opowieść była tak długa, że mu wszyscy słuchacze uciekli. To stamtąd dowiedziałem się co Kazimierz Wielki nie zrobił. Do tego pogoda była bardzo łaskawa, bo dookoła lało jak z cebra, a na Rynek spadło raptem tylko kilka kropel. Na zakończenie wyróżnionym rozdali puchary, a każdy uczestnik dostał dyplom i ciężarówkę. Ekologiczną, bo z drewna i na tyle małą że można ją postawić na półce.
Leave a comment