Minął jakiś czas od wyprawy Fiatem Uno do Maroka, więc trzeba było wykorzystać dłuuugi weekend sierpniowy na kolejną wycieczkę! Tym razem wybór padł na północne Niemcy i południową Danię. Trasa wiodła z Poznania (via TESLA gigaFactory Berlin) do Hamburga, gdzie akurat trafiliśmy na zlot amcarów i wyścigi gokartów po mieście.
Helgoland
Z Hamburga, po jego zwiedzeniu, udaliśmy się do Cuxhaven, skąd promem przez 150 min. płynęliśmy na wyspę Helgoland leżącą pomiędzy Danią a Holandią na Morzu Wattowym. Wyspa ma niecałe 2 km2, więc samochody po niej nie jeżdżą (poza 3 elektrykami) i leży na czerwonych klifach o wysokości 56 m.
Po 2 dniach wróciliśmy na ląd stały i udaliśmy się do Bremy. Po jej zwiedzeniu – trasa powiodła do bardzo urokliwego miasteczka Luneburg i Launeburga nad Elbą. Była to podróż w czasie do późnego średniowiecza. Stamtąd już skierowaliśmy się do Lubeki, Kilonii i Schleswigu.
Dania i jej tablice nazw miejscowości
Stamtąd było już około 40 m do Danii. Zwiedziliśmy kilka urokliwych i bardzo spokojnych miejscowości, ale co najbardziej zaskoczyło, to umieszczenie wszystkich znaków kierunkowych, nazw miejscowości i dzielnic na wysokości kolan. O ile trawa była skoszona – było to nawet bardzo wygodne, bo w ogóle nie trzeba było odrywać wzroku od jezdni, ale gdy trwa była wysoka – nie sposób było odczytać napisów…
Sylt i multimilionerzy
5-tego dnia dojechaliśmy do miejscowości Niebull, z której rusza pociąg w 45 kilometrową podróż na wyspę Sylt, leżącą podobnie jak Helgoland na Morzu Wattowym. Nasyp kolejowy na wyspę zbudowano w latach 30-tych XX wieku i jest to jedyny sposób, aby dostać się samochodem na wyspę. A wyspa ta jest jednym z najbardziej ekskluzywnych miejsc Niemiec. Mieszkają tam multimilionerzy, co widać na ulicach. Mnóstwo tam najnowszych Ferrari, Rolls-Royców, Bentlejów, Mercedesów Pagoda i późniejszych modeli z przełomu lat 60-/70-tych XX w. Na „stoiskach” zlokalizowanych przy skrzyżowaniach można było też przetestować Alpiny A110, BMW XM i to bez żadnych limitów km (wyspa ma niecałe 100 km2, 38 km długości, w najwęższym miejscu ma około 380 m, a w najszerszym – 12,6 km; oczywiście na czerwone klify, a najwyższy punkt ma 52,5 m n.p.m.).
Morze Wattowe
Bardzo ciekawy jest sposób dojazdu do wyspy. Pociągi ciągnące kilkadziesiąt lor samochodowych odjeżdżają co 30 min., załadunek ze specjalnych ramp odbywa się bardzo sprawnie i jest ciekawym przeżyciem. Przez całą podróż (ok. 35 min.) siedzi się w swoim samochodzie. Morze Wattowe charakteryzuje się bardzo wysokimi przypływami 2x/dobę, a w czasie odpływu można po odsłoniętym dnie pospacerować do nieopodal leżących wysepek. Jadąc pociągiem na wyspę nasyp był otoczony dnem odsłoniętym przez odpływ, a gdy następnego dnia wracaliśmy – jechaliśmy przez morze (przypływ podniósł poziom wody). Załadunek na pociąg powrotny wygląda podobnie, jak na wyspę, z tym że odbywa się w centrum miasta/stolicy Syltu, co jeszcze bardziej uatrakcyjnia całą akcję. Pamiątką po pobycie na Sylcie jest najczęściej naklejka na klapie bagażnika. Na pewno każdy z Czytelników miał okazję ją zobaczyć na niektórych egzemplarzach aut sprowadzanych z Niemiec: jej kształt przypomina tancerkę /baletnicę! Będąc dzieckiem/nastolatkiem – widząc taką wlepkę na samochodzie, myślałem, że to auto baletnicy, tancerki… A tymczasem w Niemczech wjazd autem na Sylt to wydarzenie warte pokazywania innym uczestnikom ruchu i sąsiadom.
Po powrocie z Syltu jeszcze raz pojechaliśmy via Flensburg do Danii, zwiedziliśmy Sondeborg, gdzie akurat był zlot miłośników Austin’ów Healey’ów i wróciliśmy do Polski. W 9 dni przejechaliśmy 2 470 km na kołach i 90 km na kolejowej lorze!