Hiszpania w Afryce
Zwiedziwszy enklawę Wielkiej Brytanii w Hiszpanii – następnego dnia udaliśmy się do portu i wypłynęliśmy do kolejnej enklawy, tym razem Hiszpanii w Afryce – tj. do Ceuty. Wbrew temu, o czym można przeczytać w internecie – chętnych do przeprawy nie było wielu. Prom był nowoczesny, przestronny, prawie pusty, a za jego oknami obserwować można było bardzo romantyczny wschód słońca pomiędzy Europą i Afryką. To było cudowne przeżycie. Po godzinie rejsu – opuściliśmy prom, krótko zwiedziliśmy Ceutę, bo to w ciekawe miasto z twierdzą i ruszyliśmy w kierunku granicy UE w Afryce z Marokiem.
Ważna karteczka
Na granicy okazało się, że 21-no kilometrowa Cieśnina Gibraltarska to nie tylko miejsce geograficzne, lecz także granica cywilizacyjna. Przesympatyczny jegomość stojący przy bramie ogrodzenia przejścia granicznego (jakieś 200 m przed punktem hiszpańskiej kontroli granicznej), zapytał, czy mamy laminowaną, kwadratową karteczkę z jakimś napisem po hiszpańsku? Oczywiście nie posiadaliśmy takowej, bo nigdzie o takim wymogu nie słyszeliśmy. Jednak to granica UE, taka sama, jak np. Polski z Białorusią. O ile po Marokańczykach (słusznie) spodziewałem się wielu pomysłowych zaskoczeń, o tyle po pogranicznikach Unii spodziewałem się uprzejmej obojętności. A tu zaskoczenie! Musieliśmy wrócić ok. 3 km w jedną stronę, aby od osób z kontenera znajdującego się na parkingu jakiegoś osiedla domków jednorodzinnych otrzymać tę kwadratową karteczkę. Niczego nie musieliśmy mówić, tłumaczyć, wyjaśniać. Karteczkę otrzymaliśmy automatycznie! Z nią wróciliśmy na granicę, jegomościowi przekazaliśmy karteczkę i tenże przepuścił nas do punktu odprawy, gdzie tradycyjnie już dla granic EU – nie było żadnego celnika/strażnika granicznego.
Wjazd do Maroka
Służby graniczne Maroka nie zawiodły powszechnych oczekiwań. Cztery kolejki samochodów do punktów odprawy, raczej nie przesuwające się… Po godzinie oczekiwania nadjechała nasza pora na odprawę. Niezwykle poważni i naburmuszeni pogranicznicy oglądali paszporty, skanowali je, deliberowali. Sprawdzili wszystkie bagaże, trzy razy pytali o cel podróży. Gdy już wydawało się, że wszystko jest w porządku, to kolejny, niezwykle poważny funkcjonariusz kazał nam przejechać na boczny plac i przejść do piątego punktu, ale nieodprawiającego wjeżdżających do Maroka. Okazało się, że Fiat Uno w takim stanie, jaki prezentuje mój egzemplarz – niezwykle zainteresował wszystkich tych smutnych i poważnych panów. Nagle stali bardzo przyjaźni, opowiadali, jak wiele kiedyś jeździło takich aut. Mieli jakieś wspomnienia z młodości. Od służbisty w piątym stanowisku dostałem jakiś dokument po arabski z pieczątkami. Żołnierze byli bardzo dumni z siebie i tego dokumentu. Kolejne 20 min, spędziliśmy na granicy, zamiast na zwiedzaniu.
Podróż samochodem po Maroku była bardzo przyjemna. Autostrady w doskonałym stanie, ekipy sprzątające oczyszczały krawężniki, podlewały skwery i klomby. Dwujęzyczne oznaczenia ułatwiały kierowanie się w założonych kierunkach. Przyjemność podróży została zmącona sytuacją w Tangerze: miasto położone na stromych górkach, bardzo wąskie, kręte uliczki o nachyleniu nawet 20%, duże natężenie, chaotycznego ruchu. Zupełne przeciwieństwo np. Tetuanu, w którym jest m.in. pałac króla Maroka i postkolonialna atmosfera.
Wyjazd z Maroka
Miłym dla oka były też Mercedesy („beczki”), jako taksówki i daily! Po całym dniu podróży i zwiedzania, piciu herbaty i kawy (z przerwą obsługi na wyjście wszystkich wiernych do meczetów) powróciliśmy na granicę. Okazało się, że to, co działo się przy wjeździe było skromnym preludium procedur wyjazdowych. Czekaliśmy ponad 1,5 godziny w kolejce 10 aut stojących w naszej kolejce. Do każdej kolejki bezczelnie wpychali się motorowerowcy i motocykliści, co wydłużało i tak powolne przesuwanie się. Oprócz bardzo szczegółowego sprawdzania bagażu, samochodu (opukiwanie progów, drzwi), obwąchania przez psa – znowu badano dokumenty. Ponownie Uno wzbudziło zainteresowanie celników, więc nas nie sprawdzono zbyt skrupulatnie i długo. Mniej szczęścia mieli stojący obok camperowcy, którym rozkręcano cały camper, włącznie z bakiem paliwa… Tak przedłużające się procedury celne spowodowały, że spóźniliśmy się na nasz prom do Ceuty. Ale, ponieważ Ceuta to Hiszpania w Afryce – wszystko staje się możliwe. Skoro spóźniliśmy się na pierwszy prom – bilety są honorowane na następnym, relax.
Ciąg dalszy nastąpi
Od redakcji:
Zapraszamy Was drodzy Czytelnicy do podzielenia się z nami swoimi doświadczeniami z podróży oldtimerami lub youngtimerami.