Ciąg dalszy mojej historii :)
Wrażenie zrobiły na mnie gabaryty samochodu, który mimo, że uważany był w tamtych czasach za małego Mercedesa, w rzeczywistości jest dużo większy od wielu miejskich pojazdów. Nie jest to jakiś krążownik, jednak dł. 4,7m, szer. 1,8m. to też niezły wynik. Ogromny jest bagażnik, czym przebija nawet niejedno współczesne auto. Na miejscu pierwsza próbna przejażdżka po wąskich, osiedlowych i zatłoczonych, ciasnych uliczkach była dla mnie nieco stresująca. Do tego musiałem opanować biegi przy kierownicy. Manualna skrzynia biegów posiada 4 biegi, z czego „1” wchodzi w bardzo zbliżonej pozycji co wsteczny, także pomyłki na początku były częste. Trzeba po prostu czasu, by to wyczuć, a nawet właściciel przyznał, że sam się myli.
Mimo to, z każdym kolejnym przejechanym kilometrem czułem coraz większe przywiązanie do tego wozu. Wierzcie mi, lub nie, ale pierwsze wrażenia i skojarzenia, jakie nasunęły mi się, po zajęciu miejsca za kierownicą, nawiązywały właśnie do amerykańskich krążowników. Pomyślałem tak widząc długi przód, rozciągającą się, ładnie wyprofilowaną i dość wysoko usytuowaną maskę, zakończoną w tym wypadku celownikiem, który stale widoczny zza kierownicy, przypomina jakim pojazdem jedziemy. Kolejnym wrażeniem i miłym zaskoczeniem, jakiego doświadczyliśmy jest niezwykła wygoda po zajęciu miejsc, zarówno z przodu, jak i z tyłu na kanapie.
Z przodu nie ma wyprofilowanych foteli, trzymających na boki, jak tradycyjnie w większości modeli, za to są szerokie siedziska, na których siedzi się niezwykle wygodnie. Przypomina to domowe fotele wysokiej klasy, albo i lepiej. Brak zagłówków, ponieważ to jeszcze model przed modernizacją z 1973 roku, mniejsze lusterka. Oszałamiające wręcz wyposażenie mojego „Mietka” to także brak pasów bezpieczeństwa, (tak, to prawda). Była to dodatkowa, płatna opcja, widocznie pierwszy właściciel uznał, że ich nie potrzebuje. Brak wspomagania, co przy wadze autka (1,4 tony) w czasie parkowania i ciasnych manewrów, wymaga użycia trochę siły oburącz. Oczywiście nie muszę już chyba wspominać o braku takich wynalazków jak klimatyzacja, czy elektrycznie sterowane szyby, brak obrotomierza. Jest za to ważny wskaźnik ciśnienia oleju i temperatury chłodnicy. Radio Philips nie jest raczej oryginalne, ale za to jest epokowe, prawdopodobnie z okresu mniej więcej lat 70-ych.
Nie ma turbosprężarki, koła dwumasowego, najnowszych osiągnięć ekspertów i wymuszeń ekologów typu- filtr DPF. Nie zmieniłbym w tym aucie zupełnie nic. Nie przeszkadza mi brak tego wyposażenia. Czuję wolność bez konieczności zapięcia pasów. Nie martwię się o elektrykę. Jest jej tyle, ile musi być. Nie martwię się o nabijanie i tak niezdrowej klimatyzacji, w końcu auto nie jest użytkowane zbyt często, a jedynie w ciepłe, bezdeszczowe dni, głównie weekendy.
Chciałbym nawiązać do braku klimatyzacji. Kiedy kilka dni temu wybrałem się w gorący dzień w dalszą trasę, spodziewałem się, że w środku będzie duszno. Jest na to proste a zarazem genialne rozwiązanie, jakie powinno mieć zastosowanie we wszystkich autach. Z przodu są trójkątne szybki, które mocno odchylają się po przekręceniu pokrętła i można regulować napływ powietrza z zewnątrz, w dużym zakresie kątowym. Zależnie od upodobania. Klimatyzacja jest zbędna. Ma to miejsce naturalnie tylko w czasie jazdy, nie stania w korkach.
Nawiązując do zakupu, szybko się zdecydowaliśmy. Auta nie oglądaliśmy na kanale, a jedynie powierzchownie, ale wszystko wyglądało w porządku. Właściciel wydawał się uczciwy, sprzedawał z powodu remontu innego klasyka z lat 50-tych. Wyglądało na to, że żal było mu rozstać się z autem. Z tego co się dowiedziałem, auto dotarło do Polski bez żadnych dokumentów, a przeszłość jest nieznana. Nr vin podwozia, nadwozia, silnika zostały już udokumentowane w nowo powstałej białej karcie przez konserwatora zabytków.
Wyrobiono całkowicie nowe dokumenty, auto zarejestrowane zostało na „zabytek”, więc ja nie musiałem już martwić się dokumentacją, całą procedurą. Wystarczyło je przerejestrować. Na koniec małe utargowanie ceny, na zapas dostałem skrzynkę różnych drobiazgów, co może się przydać, np. elementy wykończenia wnętrza są już nie do zdobycia. Jazda do domu przebiegła bez problemów, tak stałem się właścicielem klasyka. Ostatecznie, rodzice po części zasponsorowali zakup auta, początkowo przeciwni, polubili „Mietka” i dużo mi pomogli, za co jestem bardzo wdzięczny.
Wrażenia z użytkowania: początkowo po zakupie planowałem montaż felg szprychowych, zmianę lakieru na czarny, mafijny, bądź biały, typowo weselny. Myślałem także o zmianie tapicerki na białą, bądź beżową skórzaną, jednak postanowiłem nic nie zmieniać ostatecznie, przynajmniej w najbliższych latach. Samochód jest wartościowy i ceniony za oryginalność. W czasie remontu został odmalowany na pierwotny kolor niebieski, więc zmiana koloru byłaby mocno dyskusyjna. Wspaniale pomyśleć, że jest i wygląda niemal tak samo, jak w czasie gdy opuszczał zakład produkcyjny, niemal już pół wieku temu. Dziś, każde spojrzenie na tę kupkę blachy przyprawia o uśmiech. Każda przejażdżka jest oderwaniem się od codzienności, jak przeniesienie się w inne czasy, nawet zapach w kabinie jest inny, specyficzny. Kiedyś koleżanka powiedziała mi, że zapach przypomina ten, jaki czuje u babci na kanapie, a np. na temat chromowanych obwódek wskaźników zegarów słyszałem opinie, że… są duże i ładne, wyglądają jak w Titanicu.
W aucie każdy chromowany detal i aluminiowe listwy ładnie błyszczą, szczególnie w słońcu. Znajdzie się kilka rys w różnych miejscach, na listwach i chromach, lekkie przetarcia na wygodnych siedziskach, ale czyż nie można tego wybaczyć i przymknąć oko na takie defekty w aucie które ma 48 lat? W czasie przejażdżek doświadczam miłego zainteresowania innych, zaczepek, w czasie postojów. Niemal nie ma sytuacji, by ktoś się nie oglądał, nie zaczepił i nie zapytał o rocznik, stan oryginalności, skąd go mam i jak mógł się zachować taki stan. Zdarza mi się często, że kierowcy innych starych aut, trąbią, mrugają, machają z pozdrowieniami. Bardzo fajne uczucie. Czuć „inność” wśród miejskiej dżungli, gdzie rzadko poruszają się takie pojazdy. Ja osobiście nigdy wcześniej i do dziś, nie spotkałem drugiego takiego samochodu w czasie normalnego użytkowania w ruchu drogowym, jedynie raz lub dwa, na placu w zakładach remontowych, zza ogrodzenia, w bardzo złym stanie.
Widywałem też takie Mercedesy na zlotach. Tam można spotkać prawdziwe perełki, które właściciele trzymają w garażach, by pokazać się na zlotach. Wspaniała sprawa. Miałem okazję już uczestniczyć w zlocie pojazdów 20 maja. Wraz z kolegą i rodzicami. To był mój debiut, w ogóle pierwszy zlot, przejazd przez 3 pobliskie miasta w kolumnie starych samochodów to fajne uczucie i spore zainteresowanie mieszkańców. Szukałem informacji o tym już od lutego, jako pierwszy się zapisałem. Za wyraziste zainteresowanie tematem i debiut otrzymałem statuetkę złotego tłoka. Następny udział w zlocie zaplanowałem na 3 czerwca w Knurowie, niestety, egzaminy na uczelni a jednocześnie zniechęcająca deszczowa pogoda, ostatecznie wycofały mnie z udziału w imprezie. Czekam na kolejne. Na pewno pojawię się na dużym zlocie we wrześniu.
Czy Mercedes W115, zwany również „Puchatkiem”, bądź „Puchaczem” ma jakieś wady? Otóż ma jedną. Muszę napisać tutaj na temat dynamiki. Mój model 220D ma 60 KM, o 5 KM więcej od podstawowego modelu. To sprawia, że można go porównać do kategorii prędkości ruchowych wydm. Już media motoryzacyjne z lat 70-tych obok licznych pochwał, żartowały, że w tym aucie, kiedy depnie się na gaz w poniedziałek, to w środę już mamy 100-tkę. W rzeczywistości nie jest tak źle. Rozpędzenie się do setki faktycznie zajmuje ok. pół minuty. Prędkość maksymalna to jakieś 130 km/h, lecz nigdy tego nie sprawdzałem. Nie czuję potrzeby, najszybciej jechałem 100km/h, podczas szybszej jazdy jest dość głośno. Tylko czy jadąc takim autem, trzeba się gdzieś śpieszyć… ?
Jest za to trwały i oszczędni silnik, zużywający ok. 8-9 l. ropy, co bardziej cenię w tym aucie od osiągów. Ktoś mi powiedział, że taki wóz pasuje do mnie. Spokojny i konserwatywny. „Mietek” to solidny, prawdziwy Mercedes, na wskroś i do bólu konserwatywny, stylistycznie nawiązujący do tradycji. Już w owych latach, porównując go do innych aut, wyglądał na starszy niż był w rzeczywistości, choć jednocześnie konstrukcyjnie był nowoczesny, jak na owe czasy. Przednie, pionowe lampy nawiązują do starszej, wyższej klasy W108. „Puchatek” jest spokojnym autem, które powoli, lecz pewnie zmierza do celu. W ruchu miejskim, rzeczywiście jest się nieustannie wyprzedzanym przez innych, szczególnie tam, gdzie gęsto od świateł.
Muszę jednak przyznać, że o ile jeżdżę na co dzień „słabym” dynamicznie autem, regularnie ktoś ma ochotę zepchnąć mnie na prawy pas, dosadnie trąbiąc, o tyle podróżując „Mietkiem” nigdy w złości nikt na mnie nie trąbił, jedynie z uśmiechem, w ramach pozytywnych reakcji. Na autko zwraca czasem uwagę też płeć piękna, co nie jest bez znaczenia dla kawalera. Zdarzyło mi się parę razy, w tym raz o późnej godzinie, gdy jeszcze z boku kolega grał na gitarze, dwukrotnie wyprzedzał nas samochód pełen radośnie machających nam dziewcząt. Najczęściej jednak uwagę zwracają i rozmawiają starsi panowie, którzy kojarzą takie auto, np. mieli kiedyś i chętnie wymieniają się swoimi doświadczeniami i spostrzeżeniami. Ja też chętnie nawiązuję takie dyskusje. W przyszłości chciałbym tym autkiem pojechał kiedyś do Ślubu, jeśli nadarzy się taka możliwość oraz użyczać znajomym.
Na chwilą obecną jest kilka drobiazgów do zrobienia, m.in. niedziałający licznik przebiegu km, pocący się tylny most i inne. To jednak niewielkie usterki. Stopniowo chciałbym doprowadzić autko do stanu możliwie idealnego. W czasie użytkowania autka, udało mi się zarazić pasją już kilka osób, kolega i kuzyn, po pierwszej przejażdżce zostali zafascynowani i zadeklarowali się, że na pewno kupią kiedyś starego Mercedesa. Może nie takiego samego, ale za to np. starą S-klasę, odpowiednio W116, W126, które także są znakomitymi samochodami. Gorąco liczę na realizację, sympatycznie jeździć na zloty w towarzystwie innych znajomych. Im większe grono, tym lepiej.
Mam nadzieję, że „Mietek” będzie mi się dobrze spisywał nadal. Liczę też na to, że zostanie do końca, nie planuję sprzedaży, nawet za wyższą cenę. W końcu przywiązania nie można tak łatwo spieniężyć, może uda mi się kiedyś przekazać go następnym pokoleniom i zaszczepić takie zainteresowanie. Przyszłość? Chętnie nabyłbym kolejnego klasyka, być może też Mercedesa, ale jeszcze starszego, z lat 40, 50, bądź też wymarzonego z dzieciństwa muscle cara z lat 60-70-tych, coupe z potężnym silnikiem V8. To jednak odległa perspektywa.
Wymieniłem mnóstwo zalet. Mercedes W 115, w założeniach konstruktorów, jako klasa średnia-wyższa, mający służyć przez dziesięciolecia, w swoich latach świetności był wszechstronnym samochodem, docenianym przez taksówkarzy, rolników, za swoją solidność, niezawodność, ale także ekonomiczne silniki diesla. Był użytkowany także przez osoby wysoko postawione. Zapisał się dobrze w historii. Mawiano, że pierwsze remonty silników diesla konieczne były po ok. 800 tys. km, nawet po 1mln. Krąży w Internecie informacja, jakoby grecki taksówkarz, pokonał starym mercedes 4,6 mln km z remontami, ale jednym autem, które obecnie stoi w muzeum. Nie znam szczegółów tego rekordu. Czy któreś nowe auto kiedykolwiek zbliży się do takich wyników przebiegu? Nie dajmy się zwieść producentom, którzy propagandowo wmawiają, że stale musimy wszystko wymieniać na nowsze, bo jest lepsze.
Podsumowując, samochód taki polecam każdemu, kto chce rozpocząć swoją przygodę z zabytkową motoryzacją. Posiada hamulce tarczowe wszystkich kół, co ułatwia poruszanie się w dynamicznym ruchu miejskim, wygodne i przełomowe, zastosowane w tym modelu zawieszenie wahaczowe, zrezygnowano z łamanej tylnej osi, co miało miejsce jeszcze w poprzedniku (W110/111). Ważne, by samochód był kompletny, oryginalny i nie miał rdzy, to główna bolączka tych samochodów. Silniki uważane są, za nie do zdarcia. Najmłodsze egzemplarze W114/W115 mają już ponad 40 lat (produkcja zakończona w 1976r.) więc status zabytkowy, nawet historyczny, jest niekwestionowany. Odradzam ten model jedynie tym, którzy szukają emocji podczas szybkiej jazdy, driftowania, palenia gumy. Ten model, mimo tylnego napędu, się do tego nie nadaje. To nie ten styl.
Są owszem samochody z silnikami benzynowymi o pojemności 2.8 litra i mocy nawet 185 KM. To już często dużo wyższa półka cenowa i dużo większe spalanie. A samochód ten z założenia ma zapewniać komfort i niezawodność na pierwszym miejscu, niż osiągi. Samochód zabytkowy w końcu, jaki by nie był, to także miłe przeżycia, po latach wspomnienia, poznawanie innych klasyko-maniaków, rosnący prestiż, uśmiechy innych uczestników drogi, pieszych i kierujących Wyróżnienie się na tle szarości, powszechności, plastików i komputerów na kołach. Jazda autem z duszą? Nie zapewni nam tego żadne nowe auto. Mam nadzieję, że udało mi się choć częściowo przekonać kogoś z Was do klasyków. Jeśli dotrwałeś/dotrwałaś do końca lektury, to dzięki za uwagę!
Pozdrawiam wszystkich sympatyków tego Portalu
Łukasz Garbat