Rużenberok, miasto na Słowacji do którego w dniach 17-19. czerwca 2016 roku po raz dziewiętnasty zjechały się klasyczne samochody. Piękne. No i szczęśliwi ludzie tam są, do tego ten stan udziela się gościom. Tak więc nie ma co się dziwić, że pojechaliśmy tam znowu, po raz piąty zresztą. Z Gliwic ruszyły dwa auta: MG TD i Ford Capri. Pierwszy przystanek był w Kętach, gdzie mieliśmy wypić kawę i zabrać drugiego MG TD. Burza nas przetrzymała, ale deszcz był przelotny więc trochę później, ale ruszyliśmy w drogę.
I wtedy Caprycha zaczęła kaprysić. Nigdy wcześniej Ford nie brykał w trasie, ale jak widać tylko diamenty są wieczne. Objawy były dziwne i niejednoznaczne więc trudno było znaleźć przyczynę. Najbardziej prawdopodobnym źródłem złej pracy silnika był zapłon. Ale zapłon to jest kilka elementów, więc który? Po kolejnych regulacjach przerwy na platynkach Ford dojechał prawie do celu. Brakowało z pięć kilometrów, kiedy definitywnie odmówił dalszej jazdy. I wtedy młody Słowak ze Skodą Felicją zaoferował swoją pomoc z doholowaniem auta do hotelu, gdzie była baza i parę ludzi bardziej doświadczonych niż my. No i na sznurku Ford dotarł na parking, gdzie od razu zebrało się konsylium z Wielkim Mistrzem o ksywie Veteranauto na czele.
Po wymianie przerywacza, kondensatora i cewki, kiedy sytuacja się nie poprawiała, zostało wyjęcie aparatu zapłonowego. Drugiego nie mieliśmy, do tego było już ciemno. No i wtedy ujawniła się cała prawda. Ośka z krzywkami miała luz przekraczający przerwę na przerywaczu. Na wiosnę jak go wsadzałem był jak nowy, przynajmniej tak wyglądał. Zwiedziony jego zewnętrznym stanem luzu nie sprawdziłem. A on jak czasem piękna kobieta miał paskudny charakter. No cóż, zdarza się. Ale mając diagnozę można było tak ustawić parametry, że Ford w sobotę objechał cała trasę rajdu i nawet wrócił na własnych kołach do Gliwic. Teraz zrozumiałem dlaczego te silniki wybrał Saab jak przesiadał się z dwusuwów na czterosuwowe. Przecież przeciętny Szwed miał zdecydowanie mniejszą kulturę techniczną niż taki Włoch z Fiatem, czy Niemiec z BMW w garażu. Wracając do imprezy to tegoroczna edycja zgromadziła około 150 pojazdów.
Było mniej motocykli, ale wszystkie AJSy, Ariele, czy BSA z lat dwudziestych przyjechały, jak zwykle się psuły, ale tylko trochę. Nie było sztandarowych aut ze stajni Hispano-Suiza, Lagondy, czy Auburna, pewnie szykują je na dwudziestą edycję. Ale było sporo nowych i ciekawych aut. Pokazano Skodę Superb, tą pierwszą. Ogromne auto. Obok stały Aera serii 600. Malutkie toczydełka, które za kierowców miały Słowaków o solidnych gabarytach. Chyba się specjalnie dobierali. Zresztą aut ze znakiem Aero było więcej. Chyba każda seria miała swojego przedstawiciela. Oczywiście sporo Tatr i to takie z początków tej firmy, w kształcie wozu konnego z silnikiem z przodu jak i późniejsze Tatraplany czy Wieloryby ze znakiem 603 na masce. Nie widziałem ostatniej Tatry 613.
Kolejną marką czechosłowacką to Skoda, też było sporo modeli, poza wspomnianym już Superbem. Było kilka Garbusów w tym jeden zrobiony na terenowy pojazd Wehrmachtu. Z napędem na cztery koła. Nie było tradycyjnej załogi w mundurach w kolorze Feldgrau i w Kubelwagenie. Ale patrol na Zundappie przyjechał. Oficer miał PM-a na piersi, a młody gefreiter długiego Mausera. Oczywiście były auta z lat dwudziestych na drewnianych kołach. Wszystkie pokonały trasę liczącą sobie sto dwadzieścia kilometrów. Niezwykle malowniczą zresztą. Jak zwykle kierowców prowadziły zielone strzałki namalowane na drodze i umyślni w odblaskowych kamizelkach, którzy pilnowali aby wszyscy przyjechali na kolejne miejsca, gdzie się wystawiały pojazdy, a ich załogi były karmione.
Oczywiście był chleb ze smalcem i zieloną cebulką, tak smaczny, że go zabrakło dla maruderów. Dokładnie to zabrakło smalcu, chleba mieli pod dostatkiem. Do tego piwo, zwykłe dla pilotów lub bezalkoholowe i kofola dla kierowców. Wszystko zimne i lane z kurka. No i prawie wszędzie grali swinga. Największą atrakcją była jazda na bobovu drahu, czyli zjazd na wózeczku zaopatrzonym w hamulec po rurze ułożonej na stoku. Niektórzy to po kilka razy zjeżdżali, korzystając z tego że inni odpuścili sobie tę imprezę.
Wieczorem było tradycyjne ogłoszenie wyników, rozdanie pucharów i dyplomów. Puchary dostali niektórzy, dyplomy wszyscy. Tym razem tylko polski Karmman Ghia z Krakowa został wyróżniony, ale atmosfera na tej imprezie jest taka, że wszyscy byli zadowoleni. Niedziela to był wyjazd kolejką linową na Malino Brdo i pyszna kapustnica w schronisku. Potem pożegnanie i powrót do domu. Ponieważ Główny Szef tej imprezy, pan Marian Sila, już nas zaprosił to za rok pewnie też pojedziemy.