No i sezon 2015 można uznać za otwarty. Do Będzina, na plac targowy przy ulicy Świerczewskiego, w niedzielę 12. kwietna zjechało chyba z 70 aut.


Większość to były klasyki, więc nazwa Klasyczna Niedziela jest adekwatna do uczestników. Zresztą jak popatrzeć na pierwsze auta z ery plastiku, to rocznikowo spełniają już kryteria zabytku ruchomego. Dominowały auta z gwiazdą na masce. Najstarszym był czarny Mercedes 190D.

Nie dowiedziałem się z którego jest roku ale wg Wikipedi ten model był produkowany na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Wśród pozostałych Mercedesów brylowały auta S-klasy, które przejechały setki tysięcy kilometrów i nadal wzbudzają zachwyt swym stanem technicznym.

Drugą grupą były auta z biało-niebieską szachownicą czyli BMW. Tutaj rozrzut wiekowy był mniejszy bo głównie były to modele z symbolem zaczynającym się od cyfry 7. Ku memu zdziwieniu liczną grupą zjawiły się Fordy Mustangi, co prawda już te młodsze. Kolejną liczną grupą były Corvetty. Zresztą aut amerykańskich było więcej, wszystkie obowiązkowo dłuższe od pięciu metrów.

Ponieważ pogoda była w miarę sympatyczna, wg meteorologów było zachmurzenie umiarkowane, więc kto mógł opuszczał dach. W takim amerykańskim kabriolecie dach był chowany automatyczny. Tylko trzeba było zapuścić główny silnik, bo tyle mocy potrzebowały te wszystkie siłowniki i silniczki, aby schować miękki dach do przepastnego bagażnika. Samo składanie dachu odbyło się nad wyraz szybko i sprawnie, ku rozczarowaniu niektórych, którzy liczyli, że być może amerykańska technika podda się czasowi. W europejskim Fordzie Escorcie dach chowa się ręcznie i to jest ta różnica pomiędzy motoryzacją amerykańską a europejską.

Wracając do wieku aut to najstarszym był Plymuth z 1939 roku. Też zza wielkiej wody. Wizualnie pięknie odnowiony. Z pojedynczych egzemplarzy należy wymienić De Loreana, Nissana ZX, Opla Rekorda czy Forda Capri Mk1. Nawet był jeden terenowiec, z rumuńskim rodowodem, obowiązkowo uzbrojony w karabin maszynowy Diektariewa. Posiadał tez radiostację, oczywiście zdemilitaryzowaną, ale z anteną o imponującej długości.

Było sporo aut rodzimej produkcji, głównie ze znaczkiem Polski Fiat na masce. Wśród Fiatów z południa Polski, zwanych Maluchami, wyróżniał się Bis. Co ciekawe nie było Warszawy, ani Syreny. Pojawiło się parę rarytasów z znakiem indiańskiego czuba na strzale, czyli Skód. Ładna pogoda mieliła kierowców jednośladów. Przyjechała WFM i WSK. Jej kierowca miał szary kask z napisem ORMO. Jak usłyszałem małolata, który pytał co oznacza ten skrót, to z wrażenia prawie usiadłem. To się nazywa różnica pokoleń.

Były też dwie Vespy i ciężka kawaleria spod znaku Junaka i M750 z bocznymi wózkami. Organizatorzy byli przygotowani na przyjęcie tylu uczestników. W bagażniku Dużego Fiata były pyszne ciasteczka i termosy z kawą i herbatą. Jeśli ciastka były własnego wypieku to słowa uznania dla kucharza, jeśli były kupne to od razu pojawia się pytanie: gdzie jest ta cukiernia?

Ludzi było sporo i to widzów, bo pogoda sprzyjała pobytowi w plenerze. Giełda staroci, która się odbywała obok, była bardzo skromna, czyli przyszli dla klasycznych aut. Zresztą w autach uczestników na ogół poza kierowcą byli też pasażerowie. Ciekawostką był fakt, że np.: w czerwonej Skodzie była załoga bardzo dojrzała. Nie mówię, że stara, bo to brzmi pejoratywnie. Pani z wyraźną radością pozowała do zdjęć. Z drugiej strony było sporo młodych ludzi, którzy już zaczynają się przesiadać z Małych Fiatów na coś większego. Jak to się wszystko zmienia.

Oczywiście głównymi tematami rozmów były auta i postępy robót przy ich odbudowie, oraz pytania gdzie można dostać, taką to a taką część, najlepiej oryginalną no i dlaczego tak drogo. Oczywiście pytano też gdzie i kiedy jest następna impreza, a tych w najbliższym czasie będzie zatrzęsienie.