Chciałbym opisać historię auta, które zakupiłem 8 lat temu. Ta 190-tka została następczynią mojej poprzedniej W115-tki z 1973 roku, która zakończyła żywot, a jednocześnie przez lata użytkowania stała się inspiracją do zakupu kolejnego Mercedesa, W124. Obie są teraz w moim posiadaniu i stanowią namacalny dowód jakości i niezniszczalności starych Mercedesów.
Moja 190-tka w chwili zakupu była najzwyklejszym i utrzymanym w oryginale modelem Mercedesa z 1989 roku. Wiejski tuner zdążył jedynie zmienić grilla na jakąś siatkę i wsadził wiejskie głośniki. Na szczęście jednak nie zdołał nic więcej zepsuć. Od razu skusił mnie jej idealny stan. Wersja sportline i silnik 2.6E o niebagatelnych osiągach. Została ochrzczona „Miecią” i stała się oczkiem w głowie, które cały czas było na bieżąco naprawiane, dopieszczane i doinwestowywane.
Z czasem posuwały się różne prace naprawcze, drobne naprawy blacharskie, a także prace poprawiające wygląd i prowadzenie. Oryginalne zawieszenie zostało wymienione na niższe i bardziej twarde. Autko miało 4 razy zmieniane felgi, aż udało się ją posadzić na polerowanych 17 calowych RH ZW1 i chyba to było jej pisane od początku.
Samochód jest ogólnie w stanie bardzo dobrym. Blacharka, wnętrze, silnik czy zawieszenie działają i prezentują się świetnie. Drobne mankamenty stanowią natomiast cel kolejnych, zaplanowanych już prac.
Przesłane zdjęcia prezentują „Miecię” od zakupu do dzisiaj, dlatego jej wygląd ewoluował na przestrzeni czasu. Na ostatnim zdjęciu oba moje Mercedesy.
Mój Mercedes stał się członkiem rodziny i wiąże się z nim wiele historii, jednak jedna z nich wyjątkowo dosadnie udowodniła mi, że stare samochody posiadają duszę i potrafią dać wiele z siebie.
Kilka lat temu wybrałem się z żoną na walentynkowy wypad w góry. Długo wyczekiwany urlop i 3 dni wypoczynku. Kilka dni wcześniej zakupiłem palec rozdzielacza, który chciałem wymienić tak na wszelki wypadek, jednak z braku czasu odłożyłem to na później, gdyż nigdy nie było z nim problemów i ta wymiana wydawała się raczej wymysłem niż koniecznością. Niestety kilkanaście kilometrów od celu, jak łatwo się domyślić, „Miecia” zaczęła przerywać i dławić się z powodu przeskakującej iskry i przypalonego palca rozdzielacza. Było to w szczerym polu na trasie, gdzie nawet nie było jak zjechać na bezpieczne pobocze. Sapała jednak i ostatkami sił dowiozła nas pod samą restaurację, gdzie już nie odpaliła. Była to restauracja, która serwowała akurat walentynkowe promocje i pozwoliła nam miło i romantycznie spędzić czas w oczekiwaniu na taksówkę do najbliższego sklepu motoryzacyjnego z częściami do Mercedesa.
Niestety ze wszystkich modeli silnika tylko do mojego nie było tego felernego palca, który przecież leżał w garażu na półce. Okazało się jednak, że sprzedawca jest prawdziwym maniakiem, znawcą marki i wszystkich dolegliwości tych modeli. Naprawił wykręcony przeze mnie palec rozdzielacza Poxiliną, która szybko się utwardziła i zagwarantował, że samochód zrobi na tym około 200 km, czyli tyle co nam zostało do celu i na powrót do domu.
Wróciłem do auta, a zrehabilitowany palec zawiózł nas na najlepszy wypad walentynkowy, pozwolił nacieszyć się kilkoma górskimi przejażdżkami i odwiózł bezpiecznie do domu. I tu ciekawostka. Auto zaczęło przerywać przy wjeździe pod blok i pozwoliło się jeszcze schować do garażu, gdzie już nie odpaliło. Ale czekał na niego nowy, oryginalny palec rozdzielacza.
Dla wielu posiadaczy współczesnych aut taki obrót sprawy będzie pewnie przypadkiem, jednak ja wiem, że to auto ma duszę i pomimo gnębiącej awarii nie chciało psuć krótkiego odpoczynku swojemu panu, bo straciliśmy może godzinę z wyjazdu. Jednocześnie ta sytuacja pokazuje, jak prosto jest naprawić stare auto, mając do dyspozycji podstawowe narzędzia i poxilinę.
Mam nadzieję, że ta historia pomoże uratować jakiegoś klasyka od złomu, który zechce się potem miło odwdzięczyć właścicielowi dając mu frajdę z jazdy.
Pozdrawiam sympatyków tego portalu
Marcin Kula
Od Redakcji: Opisz swój samochód. Otrzymasz upominek.