Pamiętacie zapewne niewielkiego Fiata 127p, który prawie rok temu był bohaterem jednego z artykułów w Klassikauto? Dokładnie tak, ten sam egzemplarz w przeciągu kilku miesięcy od publikacji jego historii – zmienił swojego właściciela. Czy wyszło mu to na dobre? Czy szybko powróci na drogi, a może zmienił się w zupełnie inny samochód? Tego wszystkiego dowiecie się poniżej! Radzę zapiąć pasy…
Zapowiadało się naprawdę niebanalnie – czerwony Fiat 127p miał w niedługim czasie przemierzać kręte drogi wokół urokliwego Bergamo położonego na północy Włoch. Dzielne „cztery kółka” miały też dziarsko zajechać na sam dach miejsca – legendy dla miłośników marki Fiat – Fabryki Lingotto położonej w Turynie, a dokładnie w dzielnicy o jakże rasowo brzmiącej nazwie – Mirafiori.
Niestety, plany te pokrzyżowały rozmaite sprawy. Nietuzinkowy Fiat podróżował tam i z powrotem, od bram jednego (rzekomo, o zgrozo, wykwalifikowanego) warsztatu blacharskiego, do drugiego. Mało kto chciał się podjąć ingerencji w prawie 50-letnią karoserię, która tego stanowczo wymagała. Przy tym coraz bardziej jasnym stawało się, że plan całej włoskiej podróży trzeba będzie przenieść w nieco odleglejsze marzenia, a może i nawet zarezerwować go dla zupełnie innego samochodu z duszą?
Decyzja została podjęta – ten naprawdę wyjątkowy samochód musi trafić w kolejne, dobre ręce, aby mógł w przeciągu kilku lat powrócić na drogi i cieszyć swoim widokiem każdego uczestnika drogi. Wcześniej został już przecież „wyrwany” z jednego garażu, gdzie smutnie stał pod kocem wiele lat. Ale zaraz, zaraz… Dlaczego ten Fiat miałby być od razu „wyjątkowy”? Ano dlatego, że jego tabliczka znamionowa nie potrafiła kłamać.
Okazało się, że zmęczony polskim życiem samochód jest… 25 egzemplarzem, który zjechał z linii montażowej w FSO! Szok! Śmiało można stwierdzić, że jest to najstarszy obecnie znany nam Fiat 127p w kraju!
Po kilku mniej poważnych mailach, telefonach oraz obietnicach przysłowiowych „gruszek na wierzbie” – po czerwone autko zgłosił się pasjonat z okolic Szczecina, czyli z miejsca, po którego terenach samochód jeździł przez wiele lat. Decyzja padła w przeciągu 24 godzin – samochód dostanie drugie życie! Dla nowego posiadacza okazał się być również doskonałym prezentem urodzinowym, w którego trzeba było tchnąć nowego ducha.
W kilka tygodni, załadowany na równie klasyczną lawetę Fiat z bagażnikiem i wnętrzem wypełnionym w dziesiątki unikatowych już dzisiaj części zapasowych – ruszył w stronę jednego z beskidzkich warsztatów. Z tego miejsca nie wrócił on jednak bogaty w komplet nowych nadkoli czy nowiutki pas przedni. Wręcz przeciwnie, w jego wnętrzu znalazła się sportowa… klatka bezpieczeństwa! To mogło świadczyć tylko o jednym – niegdyś cywilny samochodzik powoli przeistaczał się w iście sportową maszynę z charakterem.
Po kilku tygodniach Fiat 127p wrócił na swoje dawne ziemie. Pod okiem nowego właściciela został rozebrany z dotychczasowych części, aż została z niego goła i niestety nieco dziurawa karoseria. Przez lata spędzone na naszych, porządnie osolonych zimą drogach oraz zapewne niezbyt odpowiednim użytkowaniu w rękach jednego z właścicieli, jego karoseria wymagała naprawdę sporych ingerencji blacharskich. 30, a może i 20 lat wcześniej ktoś próbował naprawić jego podwozie serią nitów, a oryginalne kielichy zostały niezbyt elegancko wycięte.
Sporo elementów było zastąpionych laminatowymi poszyciami, które od przeglądu do przeglądu miały trzymać się na piance montażowej i starym kleju. Warto tutaj nawiązać do samej tradycji „fiatowskich” blach z lat 70-tych i 80-tych. Z racji tego, że były one naprawdę słabej jakości, wiele pięknych samochodów (również spod loga Lancii, Alfy Romeo, a nawet Maserati) było zjadane przez korozję. W samym podręczniku użytkownika Fiata 127p istniał obszerny rozdział o konserwowaniu jeszcze pachnącej nowością karoserii.
Bardzo często zdarzało się, że niewłaściwie użytkowane Fiaty 127p łamały się w pół, a część z elementów wprost sypała się w rękach. Spowodowało to w dużej mierze, że zadbany Fiat 127/127p I generacji jest traktowany przez pasjonatów klasycznej motoryzacji jako istny Święty Graal motoryzacji!
Nowy właściciel samochodu szybko zaopatrzył się w szereg części blacharskich, które w pewnych przypadkach były tzw. „leżakami magazynowymi” i czekały przez dekady na swój montaż. Pracami blacharskimi zajął się pewien człowiek z Jarocina. Przez jego ręce przeszło już kilka naprawdę zjedzonych przez korozję samochodów (w tym i parę Fiatów 127p), ale postanowił się on zająć czerwonym Fiacikiem z 1974 roku. Prace ruszyły z kopyta, a z dawnego oblachowania ostał się zaledwie… sam dach!
Samochód otrzymał zupełnie nowy pas przedni, a jego podłoga została specjalnie przystosowana do rajdowych przeciążeń. Całość została solidnie zakonserwowana i zabezpieczona na lata. Fiat został odbudowany w ekspresowym tempie, aby jak najszybciej mógł pojawić się na rajdowych trasach lub wyścigowych torach. Na szczęście sporo z oryginalnych części mechanicznych i galanteryjnych zostało odnowionych i w niedługim czasie mogło powrócić na swoje dawne miejsce. Odnowiony silnik również trafił na swoje dawne miejsce!
Nowymi dodatkami okazały się być akcesoryjna kierownica wyścigowa, specjalne fotele kubełkowe oraz przekonstruowana deska rozdzielcza. Prawdziwym zaskoczeniem okazała się być odświeżona barwa karoserii, która z nieco smutnej czerwieni stała się białą perłą z przeciągniętymi wzdłuż niej, sportowymi pasami. Pod maskę natomiast trafiła oryginalna jednostka napędowa Abartha!
Takiego wozu nie powstydziłaby się sama siedziba Abartha lub oficjalne Muzeum Fiata. Została tzw. „ostatnia prosta”, czyli złożenie samochodu w całość i szybki powrót na wyścigowe trasy. Czy jednak wszystko poszło zgodnie z planem i zaplanowanymi oczekiwaniami? Tego dowiedzie się w kolejnej części historii jednego z ciekawszych egzemplarzy Polskiego Fiata 127p!
Autorzy zdjęć: Łukasz Wojtal, fanpage Polski Fiat 127p