Trzy imprezy w jednym dniu. Takie coś przydarzyło mi się pierwszego maja 2016 r., kiedy to rano byłem w Będzinie, w południe w Koziegłowach, a wieczorem w Rybniku. Teraz nie dziwie się głosom na różnych forach, że my, na południu, mamy tyle imprez, że nie wiadomo, którą wybrać.
Pomimo podobnej formuły Klasyczny Rybnik różnił się od Będzina. Ja obie te imprezy jeszcze odnosiłem do zlotu w Trzyńcu, który odbył się dzień wcześniej. W Rybniku dominowały auta młode, stuningowane, głównie przez maksymalne obniżenie zawieszenia, choć nie brakło perełek motoryzacji i to z niezłą liczbą lat pod maską. Dominowały auta pięknie odnowione, choć tytułem przeciwwagi przyjechał Garbus Dziadek, w którym korozja zabrała się ostro do roboty. Ale był na tyle sprawny, że przyjechał samodzielnie i nie przyniósł wstydu kierowcy.
Garbusów było znacznie więcej. Jeden z pięknym dziełem sztuki lakierniczej na drzwiach wzbudzał spore zainteresowanie zwłaszcza wśród panów. Ja tam widziałem w nim jeszcze leżące lampy, brak klapki wlewu paliwa i parę innych szczegółów typowych dla pojazdu z lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Czyli musiał mieć koło pięćdziesiątki i to nie tylko w papierach. Nawet był Karmann Ghia, jako ekskluzywny kuzyn Garbusa. Chyba z tego samego okresu co sterany weteran ze znakiem VW na masce był Wartburg, co ciekawe, z nadwoziem w podobnym kolorze „ścierki do podłogi”. Było trochę Trabantów, ale tutaj zmiany wprowadzone przez właścicieli raczej każą traktować je w kategorii stuningowane”.
Były dwie Wołgi, obie w wersji z „zębatym” atrapami. Jedna była czarna, ale nie słyszałem, aby ktoś zniknął. Pewnie miała wyczerpany limit porwań. Było sporo Maluchów, znowu w różnorodnych modyfikacjach lakierniczo-mechanicznych. Efekty lakiernicze były głównie obiektem zainteresowania fotografów. Był bufiasty De Soto, pięknie odnowiony. Konkurował z biało-czarnym Buickiem, który jest stałym bywalcem takich imprez. Zresztą amerykańskich aut było więcej. Oczywiście liczbą nie mogły konkurować z Mercedesami, które ciągle cieszą się wielkim wzięciem i estymą. Widziałem piękne Duże Fiaty i to te bliskie memu sercu, czyli pierwsze modele z epoki chromu. Dwa Polonezy, oba wizualnie doskonałe dopełniały obrazu polskiej motoryzacji.
Z anglików był błękitny Jaguar i czerwony Triumph Spitfire. Citroen B11 w kolorze ecri, kiedyś to mówiło się „kość słoniowa”, zdobył miano auta godnego pucharu. Jak się dowiedziałem, puchar jest przechodni i poza zdjęciem pojazdu z tym wyróżnieniem nie ma się pamiątki z takiego wydarzenia. Tym to jednak Będzin wyprzedza Rybnik, bo tam dostaje się puchar na własność. Było sporo motocykli, w tym takie wspomnienia z mojej młodości jak WSK czy SHL. Dla motocykli też jest puchar, na tych samych zasadach co dla aut. No i zgodnie z ostatnim trendem pojawiły się samochodziki na pedały. Cieszyły się dużym wzięciem u najmłodszych, którzy niecierpliwe czekali na swoją kolejkę do pedałowania.
Rybnik zaskoczył mnie ogromną publicznością. Po doświadczeniach z Trzyńca, gdzie unikatowe auta podziwiała raczej skromna liczba ludzi, w Rybniku widzów było aż gęsto. Być może takie wrażenie powodował dużo mniejszy parking i większa gęstość ludzi na metrze kwadratowym. Zresztą ostatnio ten wskaźnik jest często obiektem niezwykle gorących dyskusji. Impreza nie trwała długo. Praktycznie po półtorej godzinie zaczęły się wyjazdy uczestników, a po dwóch godzinach na placu zostali najbardziej wytrwali lub tacy, którzy mieli widzów i słuchaczy opowieści o swoim cacku. Byłem Fordem Capri i zauważyłem, że ten raczej nietuzinkowy samochód jest obiektem zupełnie skrajnego podejścia. Jedni z zapamiętaniem go fotografują, a inni zupełnie go ignorują, choć potem umieszczają bogate galerię zdjęć z imprezy. Ciekawe dlaczego?