Na parking pod Hotelem nad Sołą w Bielanach niedaleko Kęt po raz piętnasty zjechały się klasyczne pojazdy, aby wystartować w Rajdzie który nosił już różne nazwy, ale jedno w nim jest niezmienne, to osoba pomysłodawcy oraz organizatora i dlatego jest krótko zwany Rajdem Marka Lekkiego.

Termin tej imprezy, czyli 14-16. sierpnia 2015 jest taki sam co roku i jest związany ze Świętem Marki Boskiej Zielnej, a od jakiegoś czasu jest to też Święto Wojska Polskiego, no i jest to dzień wolny. W tym roku termin ten przypadł w weekend, który obrodził w imprezy klasycznej motoryzacji. W Krakowie był zlot Maluchów, pewnie dlatego do Bielan przyjechał tylko jeden, ale od razu Bis. Na Zamku Topacz pod Wrocławiem była wielka impreza, ale patrząc na zestaw pojazdów, które zawitały do Marka nie miała ona wpływu.

Jeszcze były Wiry pod Poznaniem, ale to kawał drogi więc i wpływ na frekwencję niewielki. O międzynarodowym charakterze tej imprezy świadczy liczba tablic rejestracyjnych z literkami CZ i SK. Czesi i Słowacy od razu poszli z górnej półki, bo przywieźli takie auta jak Aero 662 z 1931 roku, Morrisa 8, Forda A, który imponował wiekiem, choć jako model jest dość opatrzony. Ponadto Fiaty: 128 Sport, czy 850 oraz Alfa Romeo Spider zresztą bliźniaczo podobną do krajowej Alfy. Był Taunus na starych francuskich numerach i owalną tabliczką z literką F, ale wyglądało mi to na kamuflaż krajowych numerów.

Reszta aut była z okolicy o promieniu mniej więcej 100 kilometrów, ale Jawa 700 z 1933 roku przyjechała ze Strzelec Opolskich pokonując w ten sposób nasz dystans z Gliwic. Tyle, że ona jeździ na lawecie, a gliwicki MG TD z 1952 roku dojechał na własnych kołach. Ale nie czepiajmy się. Jawa to dwusuw, do tego o pojemności 700 ccm, a MG ma czterosuwową rzędówkę z liczbą koni pewnie ze dwa razy większą od Jawy. Pogoda przynajmniej w piątek i sobotę była taka, że jeździć można było tylko kabrioletem i dlatego ten typ nadwozia królował. Bez dachu były Mercedesy, Triumphy, Alfy Romeo, a nawet 2CV-ki miały dach zrolowany.

Było sporo aut amerykańskich, ale tylko jedna Corvetta jeździła bez dachu. Reszta miała dach stały i trzeba było otwierać wszystkie okna, aby nie upiec się w środku. Chyba że miało się klimatyzację jak niebieskie Ferrari Mondial. Jeszcze jeden typ pojazdów dawał komfort jazdy w upale. To były motocykle i skutery, których też było sporo. W sobotę po porannej odprawie zaczęli nas wypuszczać co minutę i radź sobie sam przy pomocy itinereru. Ale trzeba przyznać, że itinerer był rzetelny i przygotowany pod najmniej rozgarniętego pilota. Pierwszy etap był do rodka Molo w Osieku. Tam były gry i zabawy motoryzacyjne, ale ściąganie na czas opony z felgi przy pomocy łyżek, do tego w pełnym słońcu nie było zajęciem, które by się cieszyło popularnością. Szczególnie, że obok było sporo wody po której można było popływać rowerami wodnymi. Zwłaszcza, że pedałowanie tymi pojazdami wodnymi było za darmo. Po zjedzeniu ciasta z napojem można było jechać dalej na rynek w Żorach. Tam był solidny obiad z rosołem jako pierwszym. Rosół przy temperaturze 34 stopni to jest wyższy stopień szykany, zwłaszcza, że był wyjątkowo smaczny.

Dla mnie Żory były sympatyczne jeszcze z tego względu, że czerwony MG wpadł w oko burmistrzowi tego miasta i dał nam puchar. Bardzo ładny zresztą. Kolejnym punktem naszego Rajdu był deptak w Goczałkowicach Zdroju. Tam mogli nas podziwiać kuracjusze. Szkoda tylko, że nasze pojazdy były młodsze od większości kuracjuszy. Ale dali pyszny kołocz ze śliwkami i lody. Koniec trasy przewidziano w Bulowicach na festynie Solidarności. Tam dawali prażonki. Pod względem kulinarnym była to ciężka impreza, a jeszcze czekał Bal Komandorski. To właśnie w Bulowicach czerwonego MG obsiadły tęczowe motyle, które po bliższym spojrzeniu okazały się sympatycznymi dziewczynami.

Na drugi dzień przewidziana była tradycyjna prezentacja pojazdów na placu przy klasztorze Franciszkanów w Kętach. I tu nastąpiła katastrofa w postaci ulewnego deszczu, który akurat zaczął padać dokładnie o tej samej godzinie co rozpoczęcie prezentacji. Klasztorny plac jest klepiskiem, do tego był wyschnięty po długotrwałych upałach. Deszcz zamienił to miejsce w pułapkę, z której trudno było wyjść czy wyjechać. Mokra glina tworzy lepszą ślizgawkę niż mróz w zimie. W sumie szkoda, bo niedzielna prezentacja jest okazją do pokazania swoich pojazdów mieszkańcom Kęt, a w poprzednich latach widzów zawsze było sporo.

P.S.
Listę obecności można znaleźć tutaj: https://www.facebook.com/media/set/?set=a.10207440841569551.1073741854.1543095266&type=3