Małgorzta Czaja z Wrocławia: Jeżdżę samochodem odkąd pamiętam. Pierwszą podróż odbyłam Dużym Fiatem mojego dziadka ze szpitala położniczego do domu. Później rodzice wozili mnie samochodem do snu, bo praca silnika mnie uspokajała niczym kołysanka. Oczywiście, że garnęłam się za kierownicę i na siedemnaste urodziny byłam już szczęśliwą posiadaczką prawa jazdy.


Pamiętam pierwsze chwile za kółkiem Fiata 126 BISa, gdy z namaszczeniem dotykałam kierownicy i byłam zdziwiona, gdy auto jechało tam gdzie chcę.  Ale tak naprawdę jeździć zaczęłam koło trzydziestki. Do tej pory samochód traktowałam jak narzędzie i bezduszny przedmiot służący do przemieszczania się. Był dla mnie jak powietrze i prawa ręka, niezbędny w codziennym życiu ale jednak przedmiot. 

Od pragmatycznego zakupu drugiego auta w rodzinie, które miało pomóc w codziennych zmaganiach  zupełnie inaczej postrzegam motoryzacje. Samochód stał się stylem i sposobem na życie, to moje hobby – wyznacza mi sezony i urlopy w pracy, organizuje codzienne obowiązki. 

Szukaliśmy „drugiego auta w rodzinie” – nie zwykłego wozidła tylko samochodu z duszą. Zaczęło się szperanie w Internecie i dość szybko wybór padł na legendę brytyjskiej motoryzacji – Mini. Wraz z mężem ulegliśmy magii tego samochodu. Przeczytaliśmy wszystko na temat specyfiki auta i zdecydowani postanowiliśmy go kupić – musieliśmy tylko znaleźć odpowiedni egzemplarz.

Eksplorując fora poznaliśmy pasjonatów tych aut, w tym właściciela kilku Mini z miasta, w którym mieszkamy. Zostaliśmy zaproszeni na oględziny jego aut.  Byliśmy bardzo zaskoczeni faktem, że w zasadzie nieznana osoba zaproponowała nam wizytę i możliwość „przetestowania” samochodów.

Na miejscu okazało się, że pojedziemy dwoma różnymi miniakami (trzeci był składany w garażu – piękny bordowo – granatowy). Mąż kierował swoim testowym autem, ja się nie odważyłam usiąść za kierownicę. Po jeździe  zgodnie stwierdziliśmy, że to jest TO! Dostaliśmy resoraka na dobry początek – niebieskiego vana i tak się wszystko zaczęło.

„Nasz egzemplarz” był z Zielonej Góry. Po dość krótkim przeszukiwaniu ogłoszeń padło na niebieskiego Mayfaira. Oczywiście przed zakupem konieczne były oględziny na miejscu. Pojechaliśmy razem z kolegą, który użyczył swoich samochodów do testowania. Na miejscu okazało się, że auto jest w zadziwiająco dobrym stanie technicznym, do tego także ładnie utrzymane w środku. Mieliśmy możliwość wjechania na kanał i auto zostało sprawdzone także pod względem newralgicznego zawieszenia i stanu podwozia.

Do niczego nie mogliśmy się przyczepić. Auto nie było ideałem ale idealnych miniaków nie ma… Decyzja była prosta – kupujemy. Wróciliśmy do domu z  nowym członkiem rodziny.

Pierwsze chwile za kierownicą nowego nabytku to były prawdziwe emocje, czysta adrenalina. Delektowałam się każdym szczegółem auta i każdym przejechanym kilometrem i tak jest do dziś. Nasze auto pozwala nam odkrywać życie na nowo, poznawać ludzi z pasją z całej Europy i zwiedzać, zwiedzać… Jadąc niespiesznym tempem widzimy i doświadczamy więcej. Na parkingach, stacjach często zagadują nas inni kierowcy, rozmawiamy, auto nas socjalizuje.

Z każdym kolejnym rokiem mamy nowe palny, wyjazdy i przygody do przeżycia. A nasz miniak się „rozmnożył” i mamy już ich kilka, bo życie z zabytkowym samochodem jest ciekawsze, a z kilkoma w garażu nie pozwala się nigdy nudzić!

Tekst oraz zdjęcia: Małgorzata Czaja