Forza Italia 2012 to nazwa imprezy, którą zorganizowała grupa miłników włoskiej motoryzacji i włoskiego stylu życia. Bardzo mi się spodobał drugi człon hasła i jak się dowiedziałem, że włoska motoryzacja to też klasyki, a zwłaszcza Fiat X1/9, bo w tym roku jest 40-lecie jego „narodzin”, to zgłosiłem swój udział.


Impreza odbywała się na terenie Pałacu w Oborach, pod Warszawą. Poza pałacem jest tam duży ogród, tak więc było dość miejsca, aby obok siebie stanęły współczesne auta włoskie, te zupełnie nowe jeszcze nie sprzedane, te które już parę latek spędziły na drogach i weterany szos, które mają 30, 40 a czasem i więcej lat.

Ponieważ była okrągła rocznica Fiata X1/9 to i tych samochodów było trochę. W porywach sześć sztuk, co stawiało nas na czele stawki w kategorii liczby takich samych modeli. Zostało to zresztą docenione przez organizatorów, bo wracaliśmy stamtąd z pucharem dla Klubu Zlotu.

Pogoda dopisała, nie będę tutaj się skarżył na dojazd, bo ten był w piątek. W sobotę już nie padało i było trochę słońca, za to w niedzielę było iście włoskie niebo. Organizatorzy przygotowali mnóstwo atrakcji. Kto chciał to jechał w sobotę na rajd turystyczny na orientację. Dla jednego miejsca warto było pojechać na ten Rajd.

W Muzeum Polskiej Techniki Wojskowej musieliśmy z setek zgromadzonych eksponatów wyłuskać cztery konkretne. Bo i zadania mieliśmy po drodze. Poza szukaniem kołowych wozów pancernych, a konkretnie firm które dostarczyły im ogumienie musieliśmy poznać m.in.: numer telefonu sołtysa jednej z podwarszawskich gmin. Ba, nawet musieliśmy ustalić w jakich godzinach można grać w brydża w Parku powsińskim. Oj, niełatwe to były zadania. Ponadto można było wysłuchać wykładów na różne tematy związane z Włochami. Od motoryzacji, przez kawę do mody włoskiej. Czyli każdy mógł wybrać to co lubił.

W wielkim parku można było odpocząć, napić się kawy parzonej wg oryginalnych receptur dr Kavy, który dysponował ruchomym punktem gastronomicznym. Zjeść lub przynajmniej popatrzeć jak się szykuje włoskie śniadanie. Kto miał grubszy portfel, to mógł zmierzyć się ze smakami Toskanii zamkniętymi w kilkudziesięciu typach oliw, zwykłych i smakowych.

Piękne dziewczyny prezentowały włoską biżuterię. Belcanto też było i to nawet w żywym wykonaniu. Kto się napatrzył na klasyki mógł pojeździć współczesnymi autami, bo była możliwość jazdy próbnej. Wieczorem miała być degustacja włoskich win, niestety ktoś je wcześniej wypił i musieliśmy obejść się smakiem. No cóż organizatorzy podkreślali, że nie jest to niemiecka impreza, gdzie wszystko musi być zapięte na ostatni guzik, a nawet na zamek błyskawiczny. Tutaj była włoska radość życia połączona z polską umiejętnością improwizacji i muszę powiedzieć, że zrobiła się z tego zupełnie miła mieszanka pozwalając sympatycznie spędzić weekend.

Jeśli dodam do tego nocleg w zabytkowym budynku, gdzie mury miały z metr grubości, okna były niewielkie i parkiet skrzypiał całą noc, choć nikt nie chodził, no, przynajmniej nie było go widać, to mamy wyobrażenie jak szeroki był zakres atrakcji. Organizatorzy dysponowali sporym budżetem. Chwała sponsorom, i mogli nagrodzić każdego, kto wykazał się odrobiną zaangażowania. Nawet ci z końca listy dostali torby pełne fantów.

Ciekawych aut też było sporo i to zarówno takich spod znaku czarnego konika, czy trójzęba, jak i innych symboli Co ciekawe były to auta zarówno nowe jak i leciwe, ale nadal imponujące linią, czy napędem. Było sporo ścigantów, którzy swoje kolorowe auta nie tylko pokazywali, ale używali wożąc dzieci, ku ich ogromnej radości. Bliskość stolicy zaowocowała też liczbą ekip z kamerami, które łapały delikwenta i kazały mu coś pleść do sitka. Co ciekawe, rozwój techniki spowodował, że największe sprzęty wcale nie miały powszechnie znanych symboli.

W niedzielę pogoda była tak włoska, że mogłem bez dachu dojechać prawie do Częstochowy. Tam niestety odbyłem godzinną pokutę w korku, bo z trzech pasów pojazdy musiały się zmieścić w jednym pozostawionym przez ekipy drogowe. No i w ten sposób znowu wyszła średnia prędkość niezmienna od dziesiątków lat w tym kraju, czyli 60 km/godzinę. Ta prędkość ma jedną zaletę. Do obliczenia czasu przejazdu nie jest potrzebny żaden kalkulator czy GPS. Chowając auto do garażu stwierdziłem jednak, że dojazdy to drobna niedogodność, która się nie liczy przy tej liczbie atrakcji na miejscu.

Więcej zdjęć można zobaczyć tutaj: http://veteran.mojeforum.net/viewtopic.php?t=1604