Byłem po raz trzeci w Rużonbereku na Słowacji i po tym jak widziałem wcześniej dwie różne Hispano-Suizy myślałem, że już nic mnie zaskoczy. Nawet po zaparkowaniu w podziemnym garażu naszych Fiacików nadal byłem pełny nieświadomości, choć znajomi pytali mnie, czy wiem co to za potwory tam stoją. Ponoć miały po cztery rury wydechowe na każdą stronę.


Ja tam żadnych potworów nie widziałem, a cztery rury na każdą stronę mogą świadczyć o silniku V8, który kiedyś był w prawie każdym amerykańskim aucie. Widziałem tylko ogromne lampy pomiędzy którymi była plakietka Lagonda, a ta nazwa nie była mi obca. Powinienem więc być przygotowany na widok, który zobaczyły moje oczy rano w sobotę 21.czerwca. Lagonda wyjechała z garażu. Jak zobaczyłem tego roadstera w pełnej krasie to wtedy jego ogromne lampy zostały zredukowane do lampek. To auto było ogromne.

Przy nim największe roadstery angielskie wyglądają jak autka napędzane pedałami. Długie, wysokie, kierowca w nim jest marnym dodatkiem, który przy pomocy ogromnej kierownicy próbuje prowadzić to monstrum. Jak przystało na roadstera przednia szyba była położona i zamiast niej były dwie owalne szybki, które udawały, że chronią kierowcę przed tym co nadlatuje z przodu. To nie był koniec silnych wrażeń związanych z tym autem. Na trasie pokazało co potrafi, przyspieszając pod górę i wyprzedzając z rykiem silnika kolumnę klasyków.

Ale wracając do potworów z silnikiem V8 to jak je zobaczyłem zacząłem szukać nazwy firmy. Było trudno, bo oba miały na masce napis „Super charged” a to oznacza tylko turbodoładowanie. Dopiero na stopniu jednego z nich dostrzegłem napis Auburn i wtedy coś mi zaświtało w głowie, że gdzieś czytałem o takich autach. Wysoka i długa maska pod którą siedział silnik V8 z turbiną. Lata 30-te. Turbina to nie było powszechne wyposażenie aut jak obecnie. Malutkie szybki, ale już nie kładzione. Kokpit w którym były tylko dwa fotele. Za nimi „bagażnik” do którego drzwiczki były z boku. Był to pojemnik na kije golfowe. No i imponujący tył w kształcie łodzi tzw. boattail. Tylne koła wychodzące poza obrys tej rufy.

W sumie niezwykle odważne połączenie jednostki wodnej i lądowej. Układ kierowniczy musiał mieć wspomaganie, bo nie wyobrażam sobie by tak małą kierownicą kręcić tak ogromne koła. To wszystko dla produkcji w latach 1935-36. Kierowanie tym pojazdem wymagało dużej wyobraźni i pamięci Z wnętrza, przez małe szybki widoczność kończyła się na kilkadziesiąt metrów przed przednimi kołami. Kiedy już wstałem z kolan i otrzepałem z nich kurz zobaczyłem coś co było przebojem lat 60 i 70 ubiegłego wieku. Pierwszy seryjny samochód z silnikiem Wankla, czyli NSU RO80.
Ruza_13 Ruza_16 Ruza_15 Ruza_14
Jak już się otrząsnąłem z pierwszego szoku poszliśmy do muzeum kociarów. Biegli w dwóch językach wytłumaczyli, że jest to muzeum powozów. Cóż można zobaczyć w muzeum pojazdów z żywym napędem? Tak też pewnie myśleli niektórzy z uczestników i odpuścili sobie tę wizytę. Tymczasem wśród pięknych kolas i powozów stał nieduży, czerwony samochód. Tabliczka informowała, że jest to Fiat 850 Grand Prix Francisa Lombardi.

Auto tak rzadkie, że nawet nasza wyrocznia w sprawach włoskiej motoryzacji, czyli Andrzej, go nie widział, choć o nim słyszał. No i przy takim towarzystwie Bentleye oglądało się ze znudzeniem w oku. Co ciekawe niewiele było aut, które były w poprzednich dwóch edycjach, bo na tylu byłem.
Na przyszły rok zabieram ze sobą ochraniacze na kolana.
Kto ma ochotę obejrzeć wybiórczą listę obecności to zapraszam tutaj: http://forumveteran.pl/viewtopic.php?t=2281