Skoro zapraszali https://klassikauto.pl/beskidzkie-rajdowanie/ tośmy pojechali. My, czyli Redakcja pod opieką Szefowej, tej domowej, i psa.
Wybraliśmy się rano w środę, nawet nie skoro świt, bo do celu mieliśmy raptem 65 km. Nasze przewidywania się spełniły. Było święto, żadnego ruchu, a ci, co w tym dniu wybierali się do kościołów dopiero rwali kwiatki w swoich lub cudzych ogródkach. Wszak to było święto Matki Boskiej Zielnej. Państwowe zresztą też, bo to teraz jest Dzień Wojska Polskiego ustanowiony w rocznicę Cudu nad Wisłą.
Do Hotelu nad Sołą przyjechaliśmy na tyle wcześniej, że można było zagospodarować się w pokoju, zobaczyć zgromadzone auta i przywitać się z Gospodarzem i ze znajomymi. Ta impreza tradycyjnie ściąga ciekawych ludzi i ich jeszcze ciekawsze klasyczne auta z całej Polski. Był nawet człowiek z Białegostoku. I to nie pierwszy z brzegu posiadacz starego auta, ale pomysłodawca i główny wodzirej słynnego muzeum na Węglowej.
Razem z Szefem klubu CAAR ujeżdżali nie mniej słynną Dekawkę karosowaną przez Gebruder Ihle Bruchsal. Było sporo aut zza południowej granicy. Z rejestracją SK i CZ. Znowu trzeba dodać: tradycyjnie. Co ciekawe, co rok są to inne auta.
Wybierając Fiata 850 SC liczyłem, że będzie to unikalny model, a tymczasem okazało się, że są aż cztery takie Fiaty do tego trzy w wersji Sport Coupe. Prawie wyrwaliśmy laur popularności samochodom z gwiazdą. Jeśli uwzględnić modele, to chyba jednak nie było trzech jednakowych Mercedesów. To raczej przegraliśmy z Dużymi Fiatami, bo tych było sporo. Marek Lekki jak zwykle jeździł Oplem Super Six w wersji kabriolet. Wizualnie jest nadal olśniewający, trochę gorzej z mechaniką. Ale jak już odpalił, to potem jeździł. Zresztą kto ciekawy listy obecności to zapraszam tu: http://veteran.mojeforum.net/viewtopic.php?t=1577
Impreza tradycyjnie, no cóż przy dwunastej edycji musi być tradycja, zaczynała się przejazdem na parking pod klasztorem Ojców Franciszkanów w Kętach. Itinerer sobie a i tak większość pognała tam wprost. Ale myśmy jechali opłotkami, tak jak nakazywały strzałki. Tam załogi dostały pierwsze puchary. Potem, co przystanek były puchary i poczęstunki.
Pierwszego dnia zwiedzaliśmy elektrownię szczytowo-pompową w Międzybrodziu Bialskim, muzeum miejskie i Stary Zamek w Żywcu. Można było też zrelaksować się w Habsburskich Ogrodach. W Kętach zafundowano nam tzw. Różę Wiatrów. Po raz pierwszy miałem okazję doświadczyć tego sposobu prowadzenia trasy i muszę powiedzieć, że nie taki diabeł straszny jak go opisywali ci, co przez to przeszli. Pewnie dlatego, że organizator rzetelnie przygotował opis, do tego był on zgodny z faktyczną sytuacją na drogach, a ta w okresie prowadzenia remontów zmienia się niezwykle dynamicznie.
Ostatnim przystankiem pierwszego dnia był Malec, czyli miejscowość gdzie jest firma AKSAM. Nazwa mnie za wiele nie mówiła, ale ich paluszki beskidzkie są mi świetnie znane. No i proszę, jakie to poznawcze są takie imprezy.
Drugi dzień zaczął się wizytą w firmie Łysoń produkującej sprzęt dla pszczelarstwa. Zaczynali od polskich pszczelarzy, potem zawojowali europejskich, a obecnie podbijają cały świat. To się nazywa sukces i nie przeszkadzają im w tym dwa znaki diakrytyczne w nazwie. Potem był amfiteatr w Jaworzu. W Strumieniu podziwiali nas mieszkańcy na Rynku. Podobnie było w Pszczynie, gdzie poza mieszkańcami mógł na nas spoglądać duch Księżny Daisy zamknięty w figurze z brązu. Kto chciał mógł się przysiąść do Księżny bo na ławeczce było miejsce.
W Goczałkowicach podziwiali nas kuracjusze ze Zdroju i straszył Wincenty Tkacz, nasz nestor ruchu autoweterańskiego, który osobiście, owinięty prześcieradłem, mierzył centralny wjazd naszych aut w zabytkową bramę. Były to co prawda dwa patyki, ale od czego jest wyobraźnia. W Wilamowicach była orkiestra dęta, majoretki i gulasz sporządzony wg lokalnego przepisu. Chyba nigdy nie mieli problemów z przyprawami, bo nie żałowali ich w tej potrawie. No a wieczorem był Bal Komandorski i rozdawania pucharów ciąg dalszy.
Nawet załoga Fiata 850 Sport Coupe z Gliwic dostała gustowne szkło ufundowane przez Wójta Gminy Porąbka. W piątek rano opuszczaliśmy Bielany z nadzieją, że żadne wydarzenia, którymi tak straszą publikatory nie przeszkodzą w organizacji XIII-tej edycji tej imprezy. Do domu dojechaliśmy w całości, choć ruch był spory, jak to w dzień roboczy.