Był rok 1998, jeden z moich znajomych opowiedział mi o aucie, które remontuje. Właściwie to stracił cały zapał do planu odnowy auta no i jeszcze fundusze….Postanowiłem zobaczyć to auto, dlatego umówiliśmy się, że pojedziemy wspólnie do blacharza.
Po oględzinach auto mi się spodobało i postanowiłem je odkupić. Mój optymizm musiał być ogromny bo nie udało mi się utargować ceny, albo nawet nie bardzo się starałem. Tak czy siak za okrągłe 1000 zł stałem się szczęśliwym posiadaczem R4.
Następnego dnia wraz z moim tatą przewiozłem auto do garażu. Ten dzień utkwił mi bardzo w pamięci. Wszyscy okoliczni sąsiedzi zeszli się i udzielali wielu rad, o których wartości nie bardzo chcę opowiadać. W większości padały sugestie by oddać samochód na złom! Szczęka jednak wszystkim opadła i mi także, gdy po wmontowaniu nowego akumulatora i kilku próbach uruchomienia, silnik ładnie zapalił. Wtedy pokochałem to auto jeszcze bardziej!
Przez następne tygodnie rozpocząłem rozbiórkę pojazdu do „rosołu” w celu wykonania naprawy blacharskiej. Tu uwaga dla tych, którzy czytając ten artykuł samodzielnie zamierzają wykonywać remont. Rozbierając musimy wszystko dokładnie opisywać i znaczyć, żeby wiedzieć jak to później złożyć. Ja np. fatalnie postąpiłem z uszczelkami drzwiowymi wycinając je nożem do tapet. Później okazało się, że nowych uszczelek o takim kształcie nie mogę kupić. Znalazłem później używane, ale w dużo gorszym stanie od tych, które pociąłem.
Po rozbiórce auto pojechało do blacharza. Blacharz porobił wstawki w podłodze oraz lekkie, kosmetyczne łatki w drzwiach. Wymienione zostały błotniki przednie i tylna klapa. Kupiłem tylną klapę od R4 z początkowych lat produkcji (na pewno przed 1971) bez najmniejszych śladów korozji. Spowodowało to jednak w późniejszym etapie małą komplikację, ale o tym później.
Następnie auto trafiło do lakiernika. Tu muszę przyznać, że lakier został ładnie położony, ale popełniono kilka błędów. Po pierwsze oryginalnie błotniki są skręcane. Blacharz jednak szczeliny zaszpachlował – co na początku wyglądało ładnie – jednak z czasem szpachla popękała.
Po okresie pracy nad wyglądem zewnętrznym auto ponownie zawitało do domowego garażu. Choć oba warsztaty wykonały swą pracę za niewielkie pieniądze, to i tak mój budżet trochę podupadł. Dziś nie pamiętam dokładnie ile to kosztowało, ale wydaje mi się, że jakieś 1500 zł blacharka i kolejne 1500 zł lakierowanie.
Dla mnie najmilszy był etap uzbrajania, ponieważ samochód coraz lepiej wyglądał. Zmiana tylnej klapy spowodowała, że lampy cofania nie dały się założyć, bo w pierwszych modelach po prostu jej nie było! Nie było też jak wycinać otworów montażowych, bo auto było pomalowane. Pozostało poszukać czegoś zastępczego. To jest obecnie jedyny, nie oryginalny szczegół w Renault 4.
Miły zwrot akcji. Szukając wcześniej wspomnianych uszczelek natrafiłem na ogłoszenie Pana Sylwestra z Legnicy. Umówiłem się na odbiór części i spotkałem najserdeczniejszego człowieka. Opowiedział mi, że właśnie zakończył przygodę z Renault 4 i odkrywa uroki Warszawy (i nie chodzi tu o stolicę w Europie wschodniej).
Pan Sylwester otworzył drzwi od garażu i powiedział „tu leżą manele od R4, bierz co chcesz”. Zapytałem za ile? Uśmiechnął się tylko i pomógł ładować wszystkie skarby do mojego pick-upa. Darowizna jaką otrzymałem okazała się kopalnią przydatnych elementów, takich jak nowa (stara) podsufitka w idealnym stanie, fotele, czy „rodzynki” czyli półki drzwiowe. Dziś mogę się jeszcze przyznać, że darowizny nie wykazałem w zeznaniach do urzędu skarbowego, ale po 10 latach na pewno jest amnestia!
Pierwsza jazda okazała się katastrofą – wyszły dodatkowe problemy! Po pierwsze i chyba najgorsze, podczas jazdy odpadło przednie koło. Okazało się, że wcześniejszy właściciel pospawał piastę. Tu uwaga dla tych co myślą, że się da! Nie próbujcie!
Drugim problemem okazał się układ wydechowy. Tu mały warsztacik wykonał szybką naprawę za symboliczne piwo (to zaleta restaurowania starych aut, czasem ktoś się zlituje!).
Później rejestracja, przegląd i frajda. Zabawa jednak nie trwała zbyt długo. Po kilku miesiącach silnik trochę zaczął lać olejem. Postanowiłem zrobić remont kapitalny. Poszukiwanie części okazało się sukcesem. Natrafiałem na prawdziwe perełki np. komplet uszczelek w cenie kilku tysięcy (dokładnie nie pamiętam), bo cena była z okresu przed denominacją. Sprzedawca popatrzył na mnie, posłuchał historii naprawy i w końcu sprzedał uszczelki za jakieś kilka złotych. Po silniku doszło zawieszenie i układ hamulcowy! Co wymusiło kolejne nakłady. Wspomnę jeszcze o wyprawie mojego taty do Chorwacji i zakupu nowiusieńkich reflektorów!
Wiele osób pyta mnie – ile jest wart ten samochód? Szczerze mówiąc nie wiem. Wsadziłem w niego na pewno z 8000 zł. Moja praca? A wartość rynkowa? To nie ma żadnego przełożenia i żadnego znaczenia. Bo w życiu najważniejsza jest pasja! Warto było!
Na koniec jeszcze jedna historyjka. Auto nigdy się nie zepsuło. No prawie….. Na własny ślub postanowiłem wraz z obecną żoną pojechać Renówką. Ja w garniturze ona w sukni i jedziemy, a tu auto nagle słabnie i wolniej i wolniej aż zupełne odmówiła dalszej jazdy. Zostawiłem ją na ulicy i pojechaliśmy na ślub taksówką (później okazało się, że padł kondensator).
Czy ona była zazdrosna (oczywiście Renówka)? Czy próbowała coś powiedzieć, tego nie wiem. Wiem jednak, że dziś moja żona kocha ją równie mocno jak ja, a kto wie czy nie mocniej. Pewnie dlatego to auto wciąż jest z nami i nigdy nas nie zawiodło!
Wszystkich planujących remonty starych aut serdecznie do tego namawiam.
Tekst oraz zdjęcia: Grzegorz Zabierowski