Impreza już za nami. Prawie 60 samochodów przejechało ponad 80 kilometrów przez śląską aglomerację odwiedzając w ciągu dwóch dni pięć miast. W Katowicach-Piotrowicach była zbiórka, przywitanie uczestników, rozdanie numerów i dalej jazda kolumną do Zabrza. Każdy kto jechał przez śląskie miasta wie, że jazda w kolumnie to jest karkołomny wyczyn, który oczywiście nie mógł się udać.
Ale na plac Warszawski w Zabrzu wszyscy dojechali, choć prawie z każdej strony. Tam były pierwsze puchary i nagrody, zabawy dla dzieci no i ważne zajęcie dla uczestników –obiad w legendarnej Violinowej Gospodzie. O dziwo, niewielki ten lokal sprawnie nakarmił prawie setkę głodnych. Dlaczego ten obiad był taki ważny?
Przed nami był zjazd do kopalni Guido. Na szychtę idzie się najedzony. Z tym zjazdem to organizatorzy poszli na całość, zjechaliśmy na głębokość 320 m. Najgłębszy poziom turystyczny. Na dole okazało się, że jest więcej przestrzeni, ale kaski są niezbędne, jeśli ktoś nie chciał mieć rozbitej głowy o elementy obudowy.
W ekspresowym tempie pokazano nam „uroki” górniczej pracy demonstrując pełne zmechanizowanie przodka. Hałas, to było główne wrażenie. To i tak dobrze, że maszyny pracowały na niby, bo nie było pyłu węglowego w powietrzu. Na spągu był i dlatego wiele pań chodzących w klapkach wyszło z kopalni na czarnych stópkach. W dawnej komorze sprężarek rozdano kolejne puchary i mogliśmy wrócić na powierzchnię.
Kolejny etap to jazda do Parku Śląskiego. Tym razem już indywidualnie. Wiecie gdzie, to „Jedźta jak chceta”. Pod wielkim kręgiem tanecznym był tłum oglądający nasze auta. Na estradzie grały kapele, przy których kopalniany hałas, był szmerem drzew na wietrze.
Słońce pięknie zachodziło, ludzie oglądali nasze auta, myśmy kibicowali ekipie, która próbowała w karoserii Malucha ugrilować kiełbaski na naszą kolację.
Na noc miejscowi pojechali do własnych łóżek, reszta poszła spać do hotelu przy Stadionie Śląskim. Auta pilnowała ochrona. Na szczęście hotel nie był w remoncie w odróżnieniu od stadionu. Na drugi dzień należało dojechać do Siemianowic Śląskich. Konkretnie na strzelnicę sportową.
Tam kto chciał sprawdzić swoje oko mógł postrzelać z dubeltówki do kaczek, no może nie do kaczek, tylko do rzutków. No i znowu okazało się, że broń palna „kopie”, kaczki, tfu, rzutki leciały sobie a śrut sobie i nie chciały się spotkać.
Ale był wśród nas strzelec co nie zmarnował żadnego naboju, więc można było mu wręczyć puchar za celne oko. Pomimo, że strzelnica jest na uboczu było sporo ludzi podziwiających nasze pojazdy.
Kolejny etap to browar w Tychach. Znowu na parkingu były tłumy podziwiających nasze pojazdy. Fajne miejsce ten browar, pracownicy mają piwny deputat. Jak tylko to powiedziała sympatyczna Pani Przewodnik zaraz paru zaczęło się dowiadywać o której godzinie otwierają dział kadr.
Zwiedzanie browaru zakończyło się degustacją piwa z tanku, czyli wprost ze zbiornika. Smakosze twierdzili, że jest lepsze od piwa z puszki, tylko kierowcy zgrzytali zębami, no bo w kuflu piwa jest 25 ml czystego spirytusu i jak tu potem wracać do domu.
W każdym razie w piwnicy, gdzie była degustacja rozdano ostatnie puchary, potem dyplomy i ogłoszono zakończenie imprezy. Muszę powiedzieć, że nie chciało się wracać, tak było fajnie.
Podsumowując imprezę, jako bywalec wielu imprez autoweterańskich, mogę powiedzieć, że debiut był udany. Mój podziw wzbudziła liczba ekip telewizyjnych i lokalnych mediów, którzy nas odwiedzili.
Oczywiście były wpadki, wszak Old Tomers Garage tego typu imprezy jeszcze nie robił, ale nie wytykajmy błędów. Obiecywali, że za rok zrobią drugą edycję więc będzie okazja się poprawić. Ja w każdym razie weekend 24.-25.sierpnia 2013 roku spędziłem aktywnie i bardzo sympatycznie.
Kto ciekawy aut, które brały udział w imprezie niech zaglądnie tutaj: http://veteran.mojeforum.net/viewtopic.php?t=2004&postdays=0&postorder=asc&start=4