Są pasjonaci iluś tam kółek, marek czy konkretnego modelu. Do tych ostatnich można zaliczyć tych, dla których wielką miłcią jest Fiat X1/9. Jedyny Fiat, którego nazwa handlowa była taka sama jak oznaczenie prototypu.


Trzeba przyznać, że Bertone, który odpowiadał za kształt tego auta wymyślił pojazd, nie mający odpowiedników, choć sam układ napędowy z powodzeniem wykorzystywali inni. Takie auta wraz z ich właścicielami spotykają się co roku w różnych miejscach Polski. Tym razem padło na okolice Karpacza, gdzie odbył się XIV Zlot Fiata X1/9.

Już w piątek 29. maja 2015 roku do rodka Łokietek zjechali się prawie wszyscy uczestnicy, w tym spora liczba osób zza Odry. Tam też są pasjonaci tego pojazdu, a że mieli blisko stąd stworzyli znaczącą grupę. rodek Łokietek leży w tak głębokich górach, że każda nawigacja poddawała się. Ale organizator o tym wiedział i opracował ściągę, w której opisał szczegółowo trasę, łącznie z zaznaczeniem, że dany odcinek zawiera głównie studzienki kanalizacyjne, asfaltu jest tam niewiele. Do tego przygotował duże plansze które w miejscach niepewnych kierowały nas we właściwym kierunku. Ci co czytali ściągę dotarli bez problemów.

Ci nie czytający mieli pewne problemy. Teraz wiadomo dlaczego należy czytać. Pierwszy wieczór minął spokojnie, bo jednak jazda kilkaset kilometrów męczy niezależnie od marki i modelu pojazdu. Rano ruszyliśmy zwartą kolumną do pierwszego punktu naszej imprezy. Była to kopalnia uranu w Kowarach. Oczywiście już nieczynna i oddana do zwiedzania. Polacy dostali polskiego przewodnika, Niemcy przewodnika, który posługiwał się ich mową. Dali po kasku, kazali go założyć i muszę przyznać, że bardzo się przydał, bo w głębi ziemi było ciemno, a różne rury i przewody wisiały dość nisko i często można było usłyszeć jak kask walił w jakieś żelastwo. Nasz przewodnik bardzo rzeczowo rozprawił się z legendą, którą owiane są kopalnie uranu w Polsce. Po pierwsze tego uranu co robi bum.. jest tyle co kot napłakał, raptem 0,7%. Reszta to zwykły metal ciężki.

Faktem było to, że cały urobek w okresie 1945 do 1954 roku szedł do ZSRR. Dopiero tam go wzbogacano wyciągając to co potrzeba. Szacuje się, że z polskiego uranu zrobiono jednak z 15 bombek i to nie na choinkę. Potem odkryto złoża uranu koło Kołymy i można było zagonić do wydobycia niewolników z Gułagu. W Polsce pracowali ochotnicy, których skusiły zarobki od czterech do miu razy większe niż górnika węglowego. To, że prawie nikt z załogi nie dożył 50 lat jest faktem, ale to nie promieniowanie ich zabiło, lecz koszmarne warunki pracy, głównie pył kamienny, który petryfikował płuca. Co ciekawe układ geologiczny pozwalał drążyć chodniki bez obudowy, ale obecnie przepisy górnicze kazały wprowadzić obudowę zanim się wpuści turystów.

Jak to w kopalni, oglądaliśmy korytarze, szyby, szybiki i różne kolekcje geologicznych okazów i resztki urządzeń, których było niewiele. W tych kopalniach pracowano głównie ręcznie. Ale żyłę rudy uranu też mają. Zasłoniętą szybą ze szkła ołowiowego z odpowiednim znakiem ostrzegającym, ale jest to zrobione raczej dla zbudowania nastroju niż z prawdziwej potrzeby. Jako bywalec wielu miejsc pod ziemią muszę powiedzieć, że kopalnia uranu była dla mnie naprawdę ciekawa. Pewnie przez osobę przewodnika, ale to tak jest zawsze, że o sukcesie decydują ludzie. Z kopalni pojechaliśmy do parku miniatur w dawnej fabryce dywanów. Wszystkie obiekty są zrobione w skali 1:25 co pozwala porównać ich wielkość. Byłem tam kilka lat temu i z przyjemnością stwierdziłem, że to miejsce ciągle się rozwija. Przybywają nowe modele budynków już nie tylko z Dolnego Śląska, ale z okolicznych terenów czeskich i niemieckich. Wiele z tych obiektów jest zgodnych z oryginałami, choć są też modele pokazujące urodę która już minęła.

Kolejnym punktem programu był napis X1/9. Był ustawiany z naszych aut i nawet przy 14 sztukach wyszedł w miarę czytelnie. Tylko zastanawialiśmy się po co, skoro z ziemi nie był zbyt czytelny. Nasze dywagacje przerwał przylot dronu, który sfilmował ten napis z wysokości około 80 metrów. Poczułem się prawie jak przy rysunkach z Nazca. Sobotni wieczór zakończył się przy ognisku, które z trudem nas ogrzewało, bo temperatura powietrza była wyjątkowo górska. Zgodnie z tradycją flaga naszego klubu przeszła w ręce organizatora kolejnego zlotu. W 2016 roku planowany jest w Małopolsce. Niedziela 30.maja była przeznaczona na pożegnania. Wielu czekała długa jazda, więc wcześniej ruszyli w trasę. Ja miałem do pokonania niecałe 300 kilometrów do tego prawie cały czas po A4, więc można powiedzieć, że w komfortowych warunkach.