17. września 2016 roku była sobota na którą w okolicy Gliwic zaplanowano aż cztery imprezy. Było podsumowanie sezonu ze startem w Ustroniu, dwie imprezy zorganizowane przez Krakusów i IV Tarnogórski Zlot Pojazdów Zabytkowych.

Wybrałem tę ostatnią bo była najbliżej, niecałe 30 kilometrów. Zamierzałem tam pojechać angielskim roadsterem, czyli MG, a co, jak zadawać szyku to z wysokiej półki. Tyle, że prognozy pogody na sobotę, im bliżej było tego dnia, psuły się coraz bardziej. No i padło na Garbusa. Tyle się wystał w garażach i warsztatach, że należy się mu trochę ruchu. To była dobra decyzja, choć początkowo nic na nią nie wskazywało. Rano zachmurzenie było całkowite, ale było sucho. Znajomi było trochę rozczarowani, że nie mogą pooglądać amerykańskiego anglika – to przez kierownicę, która jest po kontynentalnej stronie.

Zbiórkę mieliśmy na parkingu przy markecie na ulicy Rybnickiej. Potem niedużą kolumną ruszyliśmy do Tarnowskich Gór, zbierając po drodze jeszcze kolejne auta. Na Tarnogórskim Rynku powitało nas sporo samochodów. Po rejestracji zacząłem oglądać auta oraz witać się ze znajomymi i wtedy się zaczęło. Na razie nieśmiało, kilka kropel, tak małych, że właściwie to jak mgiełka. Ale deszcz się rozkręcał. Zaczęło padać, potem lać. Siedzieliśmy w autach i czekaliśmy, że może przejdzie. Niestety nie przechodziło, więc zdeterminowani organizatorzy zaczęli wypuszczać załogi na trasę. Trasa była w formie mapki z opisami.

Po drodze trzeba było zaliczyć różne próby, od klasycznej jazdy dokoła pachołków, po chodzenie po linie wspierając się drugą. Po drodze było jeszcze liczenie figur przy kościele, odczytywanie numerów na transformatorze, a nawet rzucanie mokrą piłką do kosza. Odwiedziliśmy Ranczo Baranówka, gdzie baranów nie widziałem, ale konie tak. Stały w siąpiącym deszczu, bo jednak natężenie opadów było zmienne, zgodnie z prognozą, a młodzi adepci hipiki pod parasolami wycierali je. Była to syzyfowa praca, bo co wytarli to deszcz konia zmoczył. Chyba, że to była forma kąpieli.

No i tak dojechaliśmy do Nakła Śląskiego, gdzie jest Muzeum Śląskiej Kultury. Tam było fajnie, byliśmy pod dachem i można było spokojnie zrobić spacerek po komnatach dawnego pałacu Donnersmarcków. Mieliśmy świetnego przewodnika, który ze swadą opowiadał historię tego obiektu. Nawet dowiedzieliśmy się, że po wojnie, kiedy budynek został przeznaczony na szkołę rolniczą to w pomieszczeniu dawnej kaplicy zostały zrobione ubikacje. Takie to były czasy i tacy byli ludzie. Podziwiałem tego człowieka, bo okres powojenny bardzo starannie zatarł wszelkie ślady po pierwotnych właścicielach, a on potrafił opowiadać jak dochodzą do faktów nawet z pomocą potomków tego rodu.

Wracając do uczestników, to w imprezie wzięło udział sporo samochodów. Oczywiście najwięcej było Mercedesów, jak zwykle większość z s-klasy, choć trafił się jeden przedwojenny. Miał tarnogórską rejestrację więc chyba nie miał daleko. Było trochę aut z Bawarii czyli z biało-niebieską szachownicą. Była czerwona cytryna z dużym kufrem, Simka 8, Syrena z Warczyburgiem spod znaku Pyjtersona, Fiat 500, koniecznie Abarth, trochę Maluchów z różnych okresów produkcji, trochę Dużych Fiatów, no i sporo amerykanów. Największą furorę robił szeryf, który konwojował Hannibala Lectera. Ten ostatni miał obowiązkową maskę na twarzy, żeby nie zagryzł kogo.

Było trochę samochodów ze stajni Volkswagena i to zarówno Garbusów jak i późniejszych modeli, które pojawiły się, jak się zmienił prezes koncernu. Ku memu zaskoczeniu pojawił się Fiat X1/9, a właściwie to już Bertone. Niestety nie było okazji, aby porozmawiać z kierowcą. Był wesoło pomalowany terenowy Gaz 69. Jak na taką pieską pogodę było bardzo dużo motocykli i motorynek. Co ciekawe, załogi tych odkrytych pojazdów twardo jechały. No cóż pewnie w większości byli to potomkowie dawnych gwarków, a to byli twardzi ludzie.

Na zakończenie imprezy było zwiedzanie kamieniczek wkoło Rynku. Niestety nie miałem okazji porównać umiejętności kolejnego przewodnika, bo straciłem cierpliwość do pogody i wróciłem do domu, nie czekając na oficjalne zakończenie. No cóż, z tej imprezy wyszło właściwie tylko testowanie szczelności Garbusa i muszę powiedzieć, że ten mokry egzamin auto zdało celująco. W sumie szkoda, bo impreza miała potencjał i mogła być sympatycznym spędzeniem czasu. Ale na pogodę nic się nie poradzi.