28. września 2016 roku była środa, a w Czechach był dzień wolny z okazji Święta Państwowości Czeskiej, ustanowionego na pamiątkę śmierci księcia Wacława, świętego zresztą. W tym dniu czeski klub z Roznova pod Radhostem zorganizował rajd po zamkach i pałacach wokół Nowego Jiczina. Start był w Kuninie do którego z Gliwic jest tylko 110 km, więc wybraliśmy się na Svatovaclavską Vyjizdkę, bo tak nazywała się ta impreza. Była to już 6 edycja tej przejażdżki.

Z Gliwic pojechały dwa auta, VW Garbus i Fiat X1/9. Do towarzystwa był jeszcze VW Variant z Kęt, a na miejscu spotkaliśmy Multiplę z Jasienicy i z Cieszyna Fiata 126p w kabriolecie. I to była cała ekipa w biało-czerwonych barwach. Za to czeskich aut było ponad 200. Pod pałac w Kuninie, zresztą najcenniejszy zabytek barokowy na Morawach, zaczęły się zjeżdżać auta i motocykle, jakich na krajowych imprezach trudno zobaczyć.

Dominowały Skody, choć te to były głównie z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Ale parę starszych też było. Potem cała gama Tatr, zaczynając od bardzo klasycznych budowanych jeszcze w technologii powozów konnych poprzez Tatraplany i 603 do ostatniego osobowego modelu czyli 613. Pomimo tego, że firma Aero zakończyła działalność w 1947 roku, to aut zostało sporo i Czesi lubią się nimi chwalić. Były maleńkie toczydełka jak i sportowe wersje o takich liniach, że nazwanie ich czeskim jaguarem nie było przesadą.

Ponieważ pogoda była bardzo łaskawa to większość kabrioletów przyjechała już bez dachu, a te które jednak go miały szybko je składały. Były też Jawy – kilka aut, bo motocykli z tym znakiem było zatrzęsienie. Zresztą motocykli było tyle, że zastawiły cały trawnik przed pałacem. Czesi pokazali motory w stanie zachowanym i to tak, że można było nimi jeździć. Było sporo aut angielskich ze znaczkiem Triumph, MG czy Jaguar. Był XK120 i aż trzy E-type. Najstarszym autem był Ford T z 1924 roku. Był jeszcze Citroen z wyglądu w podobnym wieku, ale niestety na niewielu samochodach był podany rok produkcji. Za to sporo motocykli miało na przednim błotniku tabliczkę z rocznikiem.

Wracając do pojazdów czterokołowych to były takie firmy jak Salmson, Singer, Opel, nawet zjawiło się Ferrari. Oczywiście sporo Fiatów a nawet dwusuwy z dawnych demoludów. Było kilka aut amerykańskich. Zapisy były prowadzone sprawnie. Od razu każda załoga dostała medal i mapkę z trasą. Panie dostawały różę, która była biletem wstępu do pałacu. Były tam piękne wnętrza. Oczywiście można było zjeść żurek, to tak dla rozgrzania po porannej trasie dojazdowej. Następnie wypuszczano po dwa auta co minutę w trasę opisaną tylko mapką. Ale w miejscach gdzie należało skręcić z drogi głównej stali umyślni w jaskrawych kamizelkach i pilnowali, aby auta się nie gubiły.

Kolejny pałac był w Studence. Zrobić muzeum kolejnictwa w takim miejscu – na to mógł wpaść tylko jakiś Czech. W każdym razie była tam olbrzymia makieta kolejowa, którą kierował pan w czapce zawiadowcy. Na kilku piętrach były fotografie przedstawiające początki kolejnictwa w cesarstwie austro-węgierskim i sporo modeli pierwszych parowozów i wagonów. Jedynymi oryginałami były ławki kolejowe, na których można było chwilę odpocząć. Po wysłuchaniu mini koncertu plenerowego pojechaliśmy do Frydka-Mistka, gdzie jest wielki plac i duży zamek.

Pojazdy zostały na placu, a załogi poszły zwiedzać muzeum etnograficzne, które jest w zamku. Sam zamek jest obecnie w remoncie i właściwie go nie widać spod gąszczu rusztowań. Po zrobieniu sobie sweetfoci z wypchanym niedźwiedziem lub jeleniem ruszyliśmy w drogę do Koprzywnicy. Tam w programie było muzeum Oldtimerów, które jest zupełnie osobną jednostką niezależną od muzeum Tatry. Przecież Koprzywnica to matecznik tej firmy.

Muzeum Oldtimerów okazało się miejscem gdzie są wystawione i jednocześnie przechowywane prywatne auta i motocykle pasjonatów klasycznej motoryzacji. Mają tam prawdziwe perełki. Ostatni odcinek był do Nowego Jiczina. Po drodze był jeszcze jeden zamek, ale miejsce to było zaczarowane. Każdy GPS pokazywał ten zamek, ale żaden nie chciał do niego poprowadzić. W efekcie pojechaliśmy inną drogą i tylko z daleka widzieliśmy wysoką basztę.

W Nowym Jiczinie na ogromnym placu postawiliśmy swoje pojazdy i poszliśmy na obiad. Tam odbył się jeszcze konkurs elegancji, wręczono puchary i na tym impreza się zakończyła. Nas czekała jeszcze droga powrotna, ale przy ładnej pogodzie przebiegła sprawnie. Zresztą cały wyjazd odbył się bezproblemowo i był miłym akcentem na zakończenie sezonu. Sama impreza tak się nam spodobała, że trzeba będzie ją przypilnować w przyszłym roku.