W długi sierpniowy weekend pomiędzy 15. a 17. sierpnia było ponad 10 imprez związanych z klasycznymi pojazdami. Wybrałem najstarszą z nich: XIV Rajd Pojazdów Zabytkowych „Bielany 2014”. Nie musiałem jechać do Warszawy, ani do Wrocławia czy nawet do Krakowa, to są Bielany niedaleko więcimia.


Z Gliwic to raptem niecałe siedemdziesiąt kilometrów. Imprezę organizuje Marek Lekki i jak zwykle była perfekcyjna – po trzynastu edycjach nabiera się wprawy. Pomimo sporej konkurencji przyjechało ponad 70 pojazdów z Polski, Czech i Słowacji.
Bielany_06 Bielany_08 Bielany_07

Było sporo prawdziwych oldtimerów, które na drogi wyjechały jeszcze przez wybuchem drugiej wojny światowej. Najstarszym był Dodge Brother, który na swoich drewnianych kołach przejechał dzielnie całą trasę. Załoga była ubrana niezwykle wykwintnie i zasłużenie zdobyła puchar elegancji. Z Czech był z Daimler z 1931 roku. Dzielnie sekundował mu Walter Junior Cabrio z 1933 roku.

Z kolei z Żywca przyjechała Tatra. Ależ tych Tatr mają ci nasi południowi sąsiedzi, że nawet je Polacy kupują. Ponadto był Morris 8, angielski jakby ktoś nie wiedział. Komandor jeździł Oplem Six. Tym razem płatał mu figle, choć na ogół jest to dość niezawodne auto – przecież to niemieckie auto.

Z Pszczyny przyjechał Citroen B11, który kiedyś lubił się psuć na potęgę, ale chyba mu się już to znudziło i teraz wiernie wozi swojego kierowcę. Z Kęt przyjechał MG TD w malowaniu przypominającym lody karmelowo-czekoladowe. Ze stałych bywalców tej imprezy był Triumph TR4 z Tarnowskich Gór. No i oczywiście stado Mercedesów, większość w sportowych wersjach. Gubiły się w tłumie naprawdę ciekawych aut.

Było sporo motocykli. Dla znawców najważniejsza była Jawa 500 z silnikiem w którym zastosowano rozrząd wałkiem królewskim. Impreza zaczęła się poważnie, odprawą załóg, każda dostała itinerer i wypuszczana co minutę miała sobie radzić. Trasa była bardzo malownicza, bo po pierwsze wiodła po zabytkach architektury drewnianej, a po drugie prowadziła Doliną Karpia pomiędzy stawami o których już trzynastowieczne kroniki wspominały.

Po drodze do Kęt odwiedziliśmy drewniany kościółek w Starej Wsi. Jego atrakcją jest prywatne muzeum na plebani, które dzięki inicjatywie jednego z uczestników udało się zwiedzić. Jego zbiory są to przedmioty znalezione na strychu kościoła. Czasem warto zrobić porządek w przestrzeniach pod dachem. Potem był Park Rodzinny w Chełmku, Plac Słoneczny w Libiążu i przejazd przez Bobrek. Po drodze odwiedziliśmy kościół w Jawiszowicach, w którym Bożą posługę jakiś czas pełnił ksiądz profesor Józef Tischner. Pierwszy dzień był pracowity.

Drugi dzień zaczął się pobytem w Energylandii, czyli w wielkim parku rozrywki, w którym można spadać z wieży, wirować na końcu kilkunastometrowego ramienia czy jeździć wagonikami o różnym stopniu straszenia i wyzwalania adrenaliny. Po tych emocjach mogliśmy się trochę uspokoić na Zatorskim Rynku, a następnie przejechać do Spytkowic. Jeszcze były emocje związane z przeprawą promową, ale wszystkie auta przeprawiły się na drugi brzeg, żadne nie wpadło do rzeki.

Następnym przystankiem był skansen drewnianej zabudowy w Wygiełzowie. Tam trochę nas pokropiło, bo tak cały czas pogoda była bardzo łaskawa. Ostatnim miejscem odwiedzonym drugiego dnia była Polanka Wielka. Tam mogliśmy podziwiać zgrabne nogi majoretek, a mieszkańcy tej miejscowości podziwiali nasze pojazdy. Wieczorem odbyła się IV edycja Kęckich Nocy Rockowych i Bal Komandorski. Wybrańcy dostali puchary i nagrody. W sumie mogę powiedzieć, że mój wybór na spędzenie tego weekendu był jak najbardziej słuszny.