27. kwietnia odbył się II-gi Rajd Mikołowski. Była to impreza dla amatorów ścigania się współczesnymi lub prawie współczesnymi samochodami. Przy tej okazji skrzyknięto posiadaczy pojazdów zabytkowych, aby swoją obecnością podnieśli atrakcyjność imprezy.

Pewnie słusznie, bo ileż można oglądać oklejonych reklamami i strasznie ryczących samochodzików, bo królowały głównie małe auta. Na parking pod marketem Auchan zjechało prawie 20 pojazdów, które przeżywają swoją drugą młodość. Największym był Buick Riviera z 1972, najmniejszym Mini Morris. Resztę stanowiły: dwa Mercedesy, dwa Żiguli, dwie Syreny, dwa Maluchy, dwa Duże Fiaty, w tym jeden organizatora, dwa Citroeny, ale różne modele i po jednej Warszawie, BMW, Wartburgu i Fiacie 850 Sport Coupe. Tym ostatnim przyjechał autor tych słów, który jeszcze rano wklejał szybę w drzwiach, w szynę służącą do podnoszenia. No bo ile razy ta szyna będzie się wysuwać z upartej szyby.

Było też kilka motocykli. Prognoza coś mówiła o ulewach, ale poza parnym powietrzem nic z nieba przez całą imprezę nie spadło. Nie licząc oczywiście tego co zgubiły przelatujące ptaki, które z upodobaniem bombardowały świeżo umyte zabytki. Organizator udostępnił nam plan zlotu, ale sądząc po godzinie hasła do przejazdu na Mikołowski Rynek, raczej był to plan ramowy, a nie harmonogram.

Na Rynku odbywał się start samochodów rajdowych, a nasze pojazdy zlotowe zostały ustawione w dwóch szeregach. Na parkingu pod marketem zainteresowanie naszymi cackami było takie sobie, ale na Rynku pojawiły się naprawdę tłumy. Na szczęście Rynek jest duży, aut było względnie mało, motocykle z założenia są niewielkie, więc wszyscy się zmieścili i chyba nie było przypadku, aby widzowie urwali czyjeś lusterko.

Długonogie hostesy rozdawały fanty ufundowane przez sponsorów, ludzie przechodzili, myśmy też oglądali te auta, których do tej pory nie było okazji zobaczyć. Koło południa pojawiła się informacja, że zostaniemy przewiezieni specjalnym autokarem do Centrum Edukacji Przyrodniczej i Ekologicznej Śląskiego Ogrodu Botanicznego w Mikołowie-Mokrym. Hm.. długa nazwa.

Nasze pojazdy miały zostać na Rynku pod opieką facetów w pomarańczowych kamizelkach, dobrze, że nie w rajtuzach. Jednak część uczestników zlotu chyba nie bardzo wierzyła w rzetelność tego pilnowania, bo ewakuowała się. Efekt tego był taki, że pod autobusem spotkało się pięć osób w tym jeden bardzo nieletni. Ale po kolejnym kwadransie liczba chętnych na wyjazd wzrosła do kilkunastu i pojechaliśmy malowniczą trasą, aż się nie chce wierzyć, że mamy w tej okolicy takie miejsca, do tego Centrum, które jeszcze pachniało świeżcią.

Dawny teren radzieckiej jednostki wojskowej, za unijne pieniądze został zamieniony na niezwykle malownicze miejsce. Jak znaleźliśmy punkt gastronomiczny tośmy zupełnie poddali się urokowi tego miejsca. Tam też organizator został pouczony, że zamiast zostawiać auta na Rynku, miał każdemu dać mapkę z dojazdem, zamiast wynajmować autobus, miał kupić kiełbasę i wtedy na grilu nastąpiłaby prawdziwa integracja, a tak autobusem wróciliśmy z powrotem na Rynek, gdzie o dziwo nasze auta stały nawet nie ruszone.

Organizator coś tam próbował się tłumaczyć, że pojazdy miały być atrakcją dla mieszkańców, a dla nas ta wycieczka, ale chyba sam nie wierzył w to co mówił. No bo fakty są bezlitosne. Rok temu, na pierwszej edycji tej imprezy, było znacznie więcej aut. Pogoda nadal była parna, ale jednak po suchej jezdni można było wrócić do domu. I w ten sposób, późno, bo późno, ale rozpocząłem autoweterański sezon 2013.

Więcej fotek można znaleźć tutaj: http://veteran.mojeforum.net/viewtopic.php?t=1835