Moja historia z klasyczną motoryzacją zaczęła się w wieku 18 lat, parę miesięcy po zdaniu prawa jazdy. Jako, że byłem jeszcze uczniem szkoły średniej mój budżet był bardzo ograniczony. Szukałem więc samochodu, który cenowo nie przekroczy dwóch średnich wynagrodzeń krajowych. Nie miałem w planach kupna niczego konkretnego, dlatego przeglądałem wszelakie oferty Fordów Escortów, Opla Astry itp.

Pewnego dnia wpadłem na ogłoszenie (z okolic mojego miasta) o tytule „Volkswagen inny Derby” i o ile markę znałem, o tyle nigdy nie słyszałem o modelu Derby.

Muszę przyznać, że bardzo mnie zaciekawiła sylwetka auta mimo bardzo niskobudżetowego „tuningu”. Do tego kosztował 1/3 tego co chciałem wydać, więc już na drugi dzień byłem w drodze do oglądnięcia owego znaleziska. Musiałem się jednak bardzo spieszyć bo sprzedawca uprzedził mnie, że do oglądania jedzie już 4 kupców a sprzeda go temu, kto będzie po prostu pierwszy!
VW Derby (11)

Razem z ojcem dojechaliśmy jako pierwsi. Samochód stał za stodołą pod drzewkiem. Jeżdżono nim ostatni raz podobno pół roku temu. Wyglądał dość nieciekawie tzn. odpadający płatami lakier, wszechobecne wgniecenia, liczne ogniska korozji na drzwiach klapie i tylnych błotnikach. Jakby tego było mało,  miał ohydny spoiler i bardzo ciekawą końcówkę wydechu, stworzoną z szerokiej na 10 cm rury i przykręconą śrubą do właściwego tłumika końcowego.
VW Derby (4)

Jeśli chodzi o mechanikę: silnik z 1.1 (podobno zmieniany na 1.3), hamulce były raczej spowalniaczami, luzy na kierownicy i zepsuty wybierak biegów – po prostu perełka! Jednak jego wyjątkowość, unikalność i „to coś” wzięła górę. Tak o to stałem się posiadaczem zielonego VW DERBY! O dziwo na własnych kołach dojechałem nim do domu.

Nie posiadam zdjęć z tamtego okresu (a szkoda), mam za to kilka fotek po zmianie grilla i odkręceniu dodatków „agrotuningowych”.

Ponieważ samochód był tani, a wiadomo że „co tanio, to drogo” w pierwszym miesiącu, na naprawę usterek wydałem więcej niż na kupno samochodu. No i od tego momentu wszystko się zaczęło – połknąłem „bakcyla” na klasyczne samochody! W głowie miałem już tylko myśl doprowadzenia Derby do jak najlepszego stanu.

Po doprowadzeniu mechaniki do stanu używalności przyszedł czas na wypatroszenie wnętrza i sprawdzenie stanu podłogi, gdzie czekało mnie bardzo miłe zaskoczenie! Poza jedną malutką dziurką od strony kierowcy podłoga od spodu, jak i wnętrza była zdrowiutka. Pod względem zabezpieczenia i konserwacji samochód był naprawdę niezły!
x5qjv9

Przez pół roku nie miałem kompletnie funduszy na jakiekolwiek działania remontowe, ale po zdaniu matury mogłem zabrać się za samochód na poważnie i tak też się stało. Tutaj zaczęło się robić ciekawie i to bardzo, ponieważ okazało się że mój samochód jest nosicielem niezwykłego odkrycia archeologicznego! Mianowicie szacuję, że miliony lat temu w lakierze mojego Volkswagena została wtopiona prehistoryczna istota przypominająca wyglądem ćmę!
VW Derby (5)

Niestety testy DNA wykazały jednak, że to leniwy „Edek” spartaczył robotę i jak przypuszczam lakierował samochód za stodołą.  Bał się widocznie zatrucia lakierem, to też postanowił wykonać pracę na świeżym podkarpackim powietrzu. Ponad to wnioskuję, że za kurzem też nie przepadał bo lakieru nie zmatowił. W związku z tym o lakierze na Derby jedynie co można było powiedzieć to to, że był. Nie pozostało więc nic innego jak ponowne lakierowanie. Postanowiłem zrobić to w innym stylu niż preferował to wcześniejszy rzemieślnik. W ruch poszła szlifierka oscylacyjna i tu dobrze widać wszystkie miejsca, w których były ogniska korozji.

Prawdopodobnie brał on udział w jednych z ćwiczeń wojskowych na poligonie jako ruchomy cel.
VW Derby (3)

Po ogarnięciu blacharki, wreszcie samochód został odebrany od lakiernika. Jako że w moim zamierzeniu było przywrócić mu jak najbardziej oryginalny i klasyczny wygląd, wyszukałem numer oryginalnego lakieru z jakim wyjechał z fabryki i taki też został położony!
VW Derby (6)

Po zakończonym remoncie postanowiłem zrobić prezent mojemu Volkswagenowi i wpisać go do rejestru zabytków.
No i stało się! Derbiak dostał nareszcie żółtą blachę i porządną sesję!

Tak wyglądał mój początek przygody z zabytkową motoryzacją i motoryzacją w ogóle. Derby Mk2 zjeździłem całą Polskę, w szerz i wzdłuż i ani razu mnie nie zawiódł. Służy mi nadal, a chwilę po ukończeniu remontu wszystko zaczęło się od nowa, bo zakupiłem jego starszego brata, mianowicie Derby Mk1.

Tekst oraz zdjęcia: Bartosz Ingot z Rzeszowa.