W historii motoryzacji są takie samochody, które według niektórych, nie grzeszyły urodą, ale zapisały się dobrze w pamięci wielu osób. Bez wahania takim samochodem jest mały, francuski sedanRenault Dauphine. Kilkadziesiąt lat temu było to auto dla każdego kto chciał zacząć swą przygodę z samochodem. Od samego początku miał być to samochód uniwersalny. Posiadać go mógł zarówno ksiądz, księgowy jak i właściciel restauracji. Powstało ich ponad dwa miliony egzemplarzy.

Renault Dauphine z 1957 roku należące niegdyś do polskiego rajdowca – Śp. Mieczysława Sochackiego

Model ten był następcą poczciwego 4CV. Zgodnie z zachodnio-europejską modą lat 50-tych i „Renówka” posiadała silnik umieszczony z tyłu. Była to jednak prosta i dość popularna jednostka napędowa (R4, 845 cm3), na której wiele pokoleń mechaników nauczyło się prostych napraw. Cywilne modele tego auta nie były demonami prędkości.

Ciekawymi rozwiązaniami tego samochodu były maska otwierana wraz z reflektorami przednimi oraz schowek typu „szuflada” na koło zapasowe, który podobnie jak w Skodzie 1000 MB był umieszczony pod przednim zderzakiem. Bryła samochodu zaprojektowana została „po francusku”. Stylowe wnętrze o obłych kształtach, poza kraciastymi siedzeniami i elegancką zaślepką od radia oferowało nam wygodną pozycję za dość dużą kierownicą, co było dla ówczesnych standardów firmy dość ważną rzeczą.

Dauphine, bowiem eksportowane było nawet do Stanów Zjednoczonych! Ponadprzeciętnym wyposażeniem tego małego samochodu był także klakson o dwóch tonach brzmienia – na wieś i na miasto. Charakterystyczne było także jego umiejscowienie – w manetce przy kierownicy (podobny zabieg od lat jest stosowany w niektórych francuskich samochodach, głównie dostawczych). Od 1960 do 1962 roku produkowana była bogatsza wersja o nazwie „Ondine”. Poza dodatkowymi ozdobami na karoserii pojazdu, we wnętrzu pojawiły się chociażby regulowane oparcia siedzeń.

Poza poobijanym „szaraczkiem” z paryskich ulic czy błyszczącym egzemplarzem z Prowansji, „Delfina” występowała także w sportowej wersji Gordini. Rasowe samochody dzielnie pokonywały kręte, górskie trasy. Nie bez przyczyny taki wóz w 1958 roku wygrało Rajd Monte Carlo. Historia małego sedana ma także swoje miejsce we Włoszech, gdzie licencję na ten model wykupiła sama Alfa Romeo! Tamtejsze egzemplarze sprzedawane były pod nazwą Alfa Romeo Dauphine przez parę lat. Nie okazały się one jednak hitem – były bardziej eksperymentem, maskotą firmy. Dzisiaj trudniej już o taki model, otrzymał nawet miano rzadkiego. Śmiało można go postawić, choćby obok Giulietty z lat 60-tych.

Wiele innych koncernów motoryzacyjnych także wykupiło od Renault licencję na ten model. Montowano ją nawet w Brazylii. Jedną z głniejszych historii było powstanie pojazdu o nazwie Henney Kilowatt. „Elektryczna Dauphine” mogła przejechać na jednym ładowaniu nawet 60 mil. Mimo wielkich ambicji amerykańskiej firmy, samochód znalazł zaledwie 47 nabywców (!). Mimo nikłego zainteresowania raczkujące przedsiębiorstwa elektryczne wykupiły parę takich samochodów w celach reklamowych.

Najwięcej modeli Dauhpine do dzisiaj zostało w Europie. Mimo biegu lat i paru zmianom, które ograniczały się chociażby do zmiany kierownicy, auto wyglądało podobnie. Choć konstrukcja i całokształt samochodu był mocno krytykowany na przestrzeni lat – dla wielu rodzin był to wymarzony samochód za niską cenę i przyzwoitym wyglądzie.

W Polsce takie pojazdy pojawiały się sporadycznie. W latach 60-tych Renault Dauphine było w pewnym sensie namiastką zachodu, bowiem samochód zaparkowany między wysłużoną Syreną a Moskwiczem z lat 40-tych pozwalał zawiesić na sobie oko. Dzisiaj za egzemplarz w godnym stanie trzeba zapłacić nawet 25 tysięcy złotych! Wiele tych samochodów jest zarejestrowanych jeszcze na czarnych, polskich tablicach rejestracyjnych.

Mimo wielu różnic zdań na temat tego samochodu, jego następcy – modele 8 i 10 mimo wielu zmian miały ten sam układ silnika umieszczonego z tyłu oraz bagażnika umiejscowionego z przodu. Mimo kanciastych kształtów karoserii, można było dostrzec w nich gdzieś daleko małą poprzedniczkę, którą była Dauphine. Jednak wszystko zostaje w rodzinie.

Jeszcze do niedawna właścicielem niebieskiego Renault Dauphine 1960r. ze zdjęć był Pan Grzegorz Krusiec. Oto kilka słów na temat tego egzemplarza z polską historią:
„Mój Ojciec, który przeprowadził renowacje auta był jego trzecim właścicielem. Pierwszy właściciel (a właściwie „owner”) zakupił samochód w roku 1960 w sieci dealerskiej Renault w USA, ale samochód odebrał już w Europie (wóz miał na pewno europejską specyfikację, człowiek ten prawdopodobnie mieszkał wcześniej w Stanach Zjednoczonych ale powrócił do Polski). Pierwszy przegląd błękitny Renault przeszedł już w Katowicach. Następny właściciel pochodził z Nowego Sącza i kupił auto prawdopodobnie z końcem lat 60-tych. Użytkował wóz aż do początku lat 90-tych. W latach 70-tych auto miało swój epizod, ponieważ zaliczyło wypadek w Nowym Sączu zderzając się z autobusem i kilkakrotnie dachując. Wypadek ten odbił się szerokim echem w ówczesnym Nowym Sączu i Ojciec Pana Grzegorza bardzo dobrze go zapamiętał. Zdarzenie to sprawiło, że po latach samochód ten trafił do naszego garażu.

Przeprowadzając po wielu latach remont nadal widać było ślady ingerencji blacharskiej na dachu sprzed lat. Też się dziwie jak Dauphine przeżyła spotkanie z autobusem! Konstrukcja ówczesnych aut popularnych była wyjątkowo nieodporna na takie zdarzenia, wystarczy zobaczyć na nagraniu testu zderzeniowego Dauphinki. Z częściami również było ciekawe, ponieważ te można było dostać w okresie PRL-u wyłącznie za dolary. W czasie przeprowadzanego remontu naszego auta, też zaszła konieczność zdobycia takiego zestawu. Okazało się to nadzwyczaj proste, bo po krótkich poszukiwaniach w internecie zakupiłem używany, lecz w zachowany bardzo dobrym stanie zestaw tulei, tłoków, pierścieni i sworzni. Części dotarły do mnie w pięknej, oryginalnej drewnianej skrzynce z namalowanymi znaczkami Renault, wypełnionej wewnątrz sianem. Taki smaczek, którego w ogóle się nie spodziewałem kupując zestaw.”

„Z tego co wiem Dauphinki dość często zaliczyły dachowania głównie ze względu na niefortunną konstrukcje zawieszenia tylnej osi, ale akurat w tym przypadku nie była to wina samochodu. Poprzedni właściciel wyrejestrował samochód w 1990 r. i także ok. 2004-2005 zabrał się za remont. Z zawodu był spawaczem i wszelkie spawy na samochodzie wykonywał spawarką elektryczną. Niestety nie do końca umiejętnie, bowiem zmienił geometrię szkieletu nadwozia. Jednym słowem auto miało ściągniętą jedną stronę, tak że drzwi się nie otwierały. Gdy ojciec kupił samochód ok. 2008 r. to był on nawet częściowo polakierowany, jednak Dauphine nadawała się do powtórnej renowacji. Samochód był kompletny i miał bardzo niewiele rdzy, ale jak już wspomniałem wyżej największą trudnością było odtworzenie pierwotnych wymiarów. Jeśli chodzi o silnik to ma on konstrukcję z wymiennymi „mokrymi” tulejami. Problemy sprawiała także oryginalna pompa wody, ale to akurat typowe dla tego modelu. Oryginalny gaźnik Solexa nie nadawał się już do regeneracji i ojciec zastosował gaźnik Ikova od Skody S100, na którym silnik wyjątkowo ładnie pracował.

Co ciekawe ok. 2010 roku w którymś ze sklepów na Allegro udało mi się namierzyć oryginalny, nowy tłumik, ale okazało się, że został już rok wcześniej sprzedany i tutaj znów byliśmy zmuszeni zastosować przerobiony tłumik od Skody S100. Oryginalny tłumik do Dauphine był bardzo trudny do zdobycia. Samochód był dość komplety a jedną z niewielu rzeczy które musiałem dokupić były lampy tylne, oryginalnie bez kierunkowskazów. Samochód po zakupie posiadał lampy od Syreny i była to dość typowa przeróbka Dauphinek w tamtych czasach. Renowacja trwała 2 lata i jej efekty można śmiało zobaczyć na zdjęciach. Po zakończeniu remontu ojciec postanowił samochód sprzedać gdyż w planach mieliśmy inny samochód, bardziej nadający się do współczesnej jazdy samochód zabytkowy. Dauphine została sprzedana do Muzeum Motoryzacji w Nieborowie.”

„Z ciekawostek związanych z tym samochodem mogę jeszcze powiedzieć, że w latach 70-tych kolega mojego taty posiadał taką samą Dauphine i niestety pewnego razu zatarł mu się silnik. Zestaw naprawczy do silnika był dostępny wyłącznie za dolary, więc właściciel postanowił sobie nieco inaczej poradzić – zamontował w Dauphince silnik od Syreny. Skrzynia biegów pozostała oczywiście oryginalna. Co ciekawe taka przeróbka działała nadspodziewanie dobrze. Jedynym problemem był dobór odpowiedniego tłumika, bo wiadomo że dwusuw musi mieć tłumik o specjalnej konstrukcji aby nie powodował ograniczenia mocy. Kolega taty zastosował więc odpowiednio przerobiony tłumik od… MZ „Jaskółki”. Tym autem mój ojciec jechał na swój ślub.”

„Ogólnie wydaje mi się, że w tamtych czasach był to dość popularny samochód w Polsce. najmniej o 4 sztukach z mojej okolicy, a aut takich pewnie było znacznie więcej. Odnoszę jednak wrażenie, że nie był to w pełni udany samochód, wiem że problemem była, wspomniana już pompa wody, której wad chyba do końca nie udało się zlikwidować. Przez jakiś czas auta były użytkowane przez francuską Żandarmerię, która jednak nie była z nich zadowolona.

Konstrukcja nadwozia była dość delikatna. Za to na plus należy zaliczyć dość obszerne wnętrze, z płaską podłogą oraz łatwość parkowania i prowadzenia. Z tego co pamiętam to skrzynia była całkiem precyzyjna, a skoki lewarka wyjątkowo krótkie. Samochód był wyraźnie większy od modelu 4CV i swoją wielkością mógł sprawiać wrażenie auta pretendującego nawet do klasy średniej, jednak konstrukcyjnie wyraźnie od tej klasy odstawał. Mam porównanie z Simcą Aronde, ponieważ ojciec także posiadał takie auto i była ona znacznie lepiej przemyślana oraz trwalsza od Renault, ale Simca to już zdecydowanie klasa średnia.

Bardzo dziękujemy Panu Grzegorzowi za podzielenie się tak ciekawą historią wyjątkowego samochodu.
Autorzy zdjęć: Grzegorz Krusiec, Ryszrad Gargul, archiwum autora