Wspaniała opowieść! Polecamy! Najlepszym recenzentem każdego samochodu jest jego właściciel, bo któż może lepiej opowiedzieć o danym samochodzie, jak się nim jeździ, jak wyglądała jego odbudowa, czy trudno było zdobyć do niego części i czy warto taki samochód kupić. Zaprosiłem pana Zbigniewa, aby opowiedział nam o swoim Audi 60 L.


Samochód, można by powiedzieć, nie wyróżniający się niczym szczególnym, to typowy sedan, którego w owym czasie wyprodukowano w liczbie około 217 tys. sztuk.

Audi 60, mimo że nie zrobiło jakieś zawrotnej kariery, to dzisiaj jest dość poszukiwanym na naszym rynku modelem ze względu na jego rzadkość występowania, szczególnie w Polsce. Samochody te w większości trafiają do nas z prywatnego importu, z zachodu i są odrestaurowywane przez nowych właścicieli. Właśnie takie auto kupił Pan Zbigniew Kloc, który zdecydował się opowiedzieć nam jak zaczęła się jego przygoda z zabytkową motoryzacją i dlaczego wybrał akurat Audi 60.

Pasję do motoryzacji zaszczepili mi moi wujkowie. Obok domu, w którym mieszkałem znajdował się garaż, a właściwie warsztat, który w miarę upływu czasu został nazwany przeze mnie żartobliwie „świątynią”. Działy się tam rzeczy, które jak się okazało po kilku latach, miały niesamowity wpływ na ukształtowanie mojej motoryzacyjnej świadomości.

Wspomniani wcześniej wujkowie byli z wykształcenia i zawodu mechanikami a okres, w którym ich działania rozkwitały, przypadał na piękne czasy dla motoryzacji, a mianowicie PRL.  Do dziś mam przed oczami rozebrane na części pierwsze karoserie Fiatów 125, które żmudnie z dnia na dzień uzbrajane w części stawały się pięknymi pojazdami. Kompletne odbudowy samochodów ciężarowych marki Star 28, od tzw. gołej ramy ustawionej na kołkach, przez montaż zabudowy wywrotki przy pomocy ramienia koparki Białoruś.

Do dziś wielokrotnie przy spotkaniach z kolegami wspominam moment odpalenia silnika dieslowskiego pochodzącego z ciężarówki Skoda 706 po kapitalnym remoncie, ustawionego w garażu na podłodze.  A zapachu bordowego wnętrza Warszawy garbatej nie zapomnę chyba do końca życia.

Pierwsze własne poczynania rozpoczęły się klasycznie, najpierw własna „Motorynka”, później brudzenie rąk i wyrabianie mięśni łydek przy próbach odpalania tzw. pychu „Komarów”, „Wuesek” i „Mz-tek”. Ówczesna gazeta „Świat Motocykli” stała się przysłowiową biblią, którą wiernie czytaliśmy po kilkakroć. Właśnie za sprawą tejże gazetki zacząłem zwracać szczególna uwagę na odrestaurowane maszyny. Podziwiałem błysk odnowionych chromów i wskrzeszenie tzw. ducha z czegoś, co ledwo przypominało – pojazd.

Postanowiłem zmierzyć się z tym zadaniem. Na „warsztat” wjechał piękny klasyk – skuter WFM OSA M50 rocznik, z tego co pamiętam 1964. Rozebrana na części pierwsze, w miarę ówczesnych dość skromnych możliwości, ale za to z ogromnym zapałem po kilku tygodniach z pięknie błyszczącym czerwonym lakierem i własnoręcznie obszytym nowym pokryciem siedzenia. Osa wyjechała na osiedlowe drogi. Po niej pojawiła się WSK 125 wywleczona ze stodoły dziadka mojego kolegi.

Niedosyt techniki oraz zdobywanie co raz to większej wiedzy i umiejętności popchnęło mnie do nieco poważniejszego projektu. Tym razem przyszła kolej na „czteroślada”. Wraz z kolegą rzucił nam się w oczy stojący pod blokiem jego ciotki piękny egzemplarz Wartburga 311. Piękny okazał się tylko w pierwszym wrażeniu, po zaciągnięciu do garażu i dokładnym przejrzeniu okazało się, że zakupiliśmy potoczną „kupę” złomu. Posłużył wiernie jako „dawca” części do odbudowy kolejnej 311-stki. Tym razem kolega odpuścił i za odbudowe wziąłem się sam. Cały „śledzik” został przeze mnie odbudowany mechanicznie, pozostał do odnowienia lakier i tu niestety zabrakło rozsądku, mówię to z perspektywy czasu. Niestety projekt nie został ukończony przeze mnie. Idąc za powiewem młodzieńczej energii stwierdziłem, że dziewczyny nie polecą na 35-cio letniego Wartburga tylko Fiata 126-p, potocznie zwanego „Maluchem”.

I tu przygoda, nie tyle co z motoryzacją, ale z odbudową i restaurowaniem, przycichła na ładnych parę lat, do czasu, aż ambicje i chęć „pomszczenia” nieukończonego „śledzika” wzięła górę.

Na egzemplarz Audi 60 L trafiłem przypadkowo przeglądając ogłoszenia w intrenecie.

Ciąg dalszy nastąpi!