Sezon autoweteranów rozpoczęty. 19. marca 2016 roku Retro Grupa z Kęt zorganizowała Otwarcie Sezonu w postaci rajdu z itinererem. Zresztą bardzo ładnie przygotowanym. Trasa nie była długa, bo tylko 35 km i prowadziła ulicami i krętymi dróżkami dookoła tego małopolskiego miasteczka.

Na plac pod Kęckim Domem Kultury, skąd był start, przyjechało ponad 20 aut. Było sporo młodzieży, mam na myśli wiek załóg, bo samochody miały wiek właściwy dla weteranów szos. Najstarszym, bo z 1966 roku, była biało-czerwona Zastawa 750, którą powoziła mama z małolatem. Mój zachwyt nad samodzielnością tej dziewczyny zmienił się w zaskoczenie jak się okazało, że Pan przyjechał drugim klasykiem. Czyli była opieka motoryzacyjna, a jednocześnie było widać jaka to „choroba” te stare auta, skoro nie wystarczał jeden klasyczny pojazd w młodej rodzinie.

O dziwo były tylko trzy Maluchy, ale jeden miał porządny rocznik, bo zderzaki były w nim chromowane, a i koła były typu „słoneczka”, czyli z pierwszymi hamulcami, zwanymi przez złliwych spowalniaczami. Były dwa duże Fiaty, choć jeden to był bazą do „impresji motoryzacyjnych na bazie,..”. Wszak Duży Fiat nigdy nie miał fau-dachu, a w tym pokazano, że można zrobić coś takiego. Bo tego, że w pudło Dużego Fiata można wsadzić różne silniki to już widziałem, a ten miał silnik Rovera o pojemności 1,6.

Był piękny Karmann Ghia, stado (aż trzy) VW T3, Żuk zwany „Smutkiem”, Kaczuszka, czyli 2CV na oryginalnych francuskich blachach, rajdowe BMW z klatką w środku i załogą w kombinezonach. Nawet pojawił się Wartburg 312 i Syrena. Trabant, który przyjechał z bogatym, dodatkowym wyposażeniem umieszczonym na dachu, nie miał już dwusuwowego silnika. Obowiązkowo były pojazdy z gwiazdą na masce, ale nie dominowały. No i Fiat 850 Sport Coupe autora tych słów.

Wracając do tablicy rejestracyjnej Citroena 2CV to zachwyt budziły pierwsze trzy litery – KOS, Trzeba wyjaśnić, że auto było z więcimia. No i gdyby nie fakt, że francuska rejestracja ma pięć cyfr to z powodzeniem tablica mogła udawać naszą starą czarną rejestrację. Z młodszych był Scirocco II i Audi 80.

Po krótkiej odprawie, której głównym celem, było pytanie, kto nie wie jak się jeździ z itinererem organizator zaczął nas wypuszczać w trasę. Ja byłem w komfortowej sytuacji, bo moim pilotem był Człowiek z Kęt z dziada, pradziada. Skąd to określenie? Otóż trasa rajdu wiodła w pobliżu dwóch dworów: w Czańcu i w Bulowicach. Oba są obecnie zwrócone spadkobiercom pierwotnych właścicieli, a w jednym z nich prababcia mojego pilota odrabiała pańszczyznę.
Muszę powiedzieć, że takie korzenie są imponujące, niezależnie od warstwy społecznej z której się pochodzi. Mój pilot poza doskonałą znajomością topografii miasta i okolic jest jednocześnie kopalnią wiedzy o mijanych miejscach. No i chętnie się z nią dzielił. Tak więc była to dla mnie impreza bardzo bogata w wiadomości o tych okolicach. Ładna pogoda, która towarzyszyła nam cały czas, była dodatkowym atutem tego spotkania. Powietrze miało tylko kilka stopni powyżej zera, ale nie było wiatru, a słońce natychmiast nagrzewało wnętrza naszych aut, zwłaszcza tych co ciemniejszych.

Rajd zakończył się pod knajpką w Bulowicach, gdzie rekomendowano nam danie Szefa Kuchni. Kto zgłodniał mógł go sobie spróbować. Załoga Fiata 850 SC miała zagwarantowany domowy obiad więc nie można było ocenić tego polecanego dania. Do Gliwic wróciłem w okolicach godziny siedemnastej, mając na liczniku pierwsze 200 kilometrów w 2016 roku.