Cadillac? Miłość życia od 2009 roku, kiedy to zaparkował pod moim oknem. W styczniowy, mroźny poranek, na oszronionym podjeździe, po przejechaniu ponad 1000 km. Już wtedy wiedziałam, że przepadałam na dobre.

Każda wizyta w garażu, każde spojrzenie na tę kupkę blachy wypełnia mnie szczęściem, napędza do działania. Każde odpalenie widlastej ósemki kończy się gęsią skórką i nieopisaną radością. Każdy kilometr przejechany wspólnie to jak pływanie wśród chmur: prawdziwy American Dream…

Każda awaria to nieopisana panika, jak i ciężka praca, nieraz po nocach, w zimnym garażu. Ręce upaprane smarem po same łokcie to dla mnie przyjemność. Wszystko to daje niesamowitą satysfakcję, gdy płynąc przez miasto widzę zachwycone spojrzenia przechodniów. Jest to dla mnie największy komplement.

W zły dzień lekarstwem na smutek, żal, rozczarowanie i ból najlepsze jest przepalenie kilku (no dobra, kilkunastu…) litrów benzyny przez 4,9 litrowy silnik.

Czasami, tak po prostu, lubię pojechać w jakieś ładne miejsce na skraju miasta, zatrzymać się i tak siedzieć. Nic nie robić, po prostu siedzieć i patrzeć, wąchać ten charakterystyczny zapach skóry, dotykać misternie zszyte szwy na kierownicy i wciąż nie wierzyć, że to wszystko jest moje.

Właśnie za to wszystko kocham całym sercem. Za te dobre i złe chwile, ale co ważne: wspólne.
Warto tutaj wspomnieć o jednej, bardzo ważnej osobie, bez której nie byłoby tej historii- mój tata. To On przywiózł Cadillaca, nauczył mnie wszystkiego i wciąż uczy, nieprzerwanie od 23 lat. Najlepszy mechanik na świecie, niezastąpiony, kiedy mnie już brakuje siły.

Nasza historia toczy się dalej, a za niedługo zacznie się nowy jej rozdział. Już na żółtych blachach, bo właśnie wspólnie przechodzimy przez procedury rejestracji na zabytek.

Plany na przyszłość? Rodzeństwo dla Cadillaca

Pozdrawiam Społeczność portalu
Dominika Konsek